czwartek, 21 sierpnia 2014

Rozdział 34 cz. 2

-To nie jestem ja. - wybąkałam po chwili wpatrzona w moje odbicie. - To jest ktoś inny.
-Anastazja. - chłopak łapie mnie za barki i obraca w swoją stronę. - To jesteś ty. Nowa ty. - stara się mnie jakoś pocieszyć, ale koślawo mu to wychodzi.
-A co jeżeli ja chce starą mnie? - próbuję znowu się obrócić i zerknąć na swoje odbicie. Mateusz wzdycha i puszcza mnie.
-Jesteś piękna, wiesz o tym doskonale. Masz szczęście, że tak się skończyła ta historia. A właściwie nie skończyła. Musimy jechać na policję. - mówi, a ja słucham go jednym uchem, ale bardziej skupiam się na swoim odbiciu. Odgarniam włosy, dotykam policzków, ust, nosa. Nie poznaję siebie, wszystko jest zupełnie inne. Tylko oczy, one są dokładnie takie same. Mam płakać? Przecież dokładnie o to mi chodziło, o nową mnie. Ale czemu to się stało w tak drastyczny sposób? Westchnęłam ciężko.
-Nie słuchasz mnie, prawda? - zaśmiał się chłopak, i pstryknął mi palcami koło ucha.
-Nie. Nie mogę się skupić. Na niczym. - obserwowałam w jaki dziwny, inny sposób rusza się moja szczęka. -  Muszę podziękować twojemu ojcu. Nawet nie wiem jak. On mnie uratował.
-Możemy jechać do jego kliniki, kiedy będziemy wracać z komisariatu. Bo jedziesz ze mną, prawda? - zapytał.
-Tak, jadę. Kiedy? - poprawiłam włosy i szeroko otworzyłam oczy. Nie mogę się przyzwyczaić, to nie dzieje się naprawdę.
-Nawet zaraz, tylko się ubierz. Lekarz na pewno cię wypuści, już przecież z tobą dobrze. - odwróciłam się w jego stronę. Przyjrzałam mu się dokładnie. W sumie od razu widać, że jest gejem. Idealnie, naprawdę, co do włoska, ułożone włosy, gęste rzęsy, malinowe usta, no i białe, równe zęby. Nie żeby jego orientacja zmieniała mój stosunek do niego, po prostu był strasznie zadbany. - Co się tak gapisz? - zaśmiał się, a ja oblałam się rumieńcem. Spuściłam w dół głowę, próbując zakryć twarz włosami, chichocząc cicho. - No już, nie stójmy tutaj tak! Leć się ubierać! - ponaglił mnie gestem ręki. - No co? - zapytał, widząc, że dalej stoję w miejscu.
-Ja...ja nie mam tutaj żadnych ubrań. A w tej szmacie na pewno nie pojadę! - zła wskazałam na szpitalną piżamę. Chłopak przewrócił oczami.
-Na dole jest sklep, powinny tam być jakieś leginsy, nie wiem, cokolwiek. Chodźmy już. - wziął mnie pod ramie, i razem zjechaliśmy windą na poziom 0. Idąc po korytarzu czułam na sobie spojrzenia innych pacjentów. Zwłaszcza męskiej części. Starałam się schować za ramieniem chłopaka, na co ten wybuchnął śmiechem.
-Może chcesz wejść pod mój sweter? - zapytał, a ja pokazałam mu język. Kiedy stanęliśmy w tym, jak to on nazwał ,,sklepie", rozejrzałam się ze zdegustowaniem po półkach.
-Nie ma mowy, to szmaty! - wzięłam do ręki pierwszą lepszą rzecz i ze złością pomachałam nią Mateuszowi przed nosem. Wziął ją ode mnie i przyjrzał się, jak się okazało bluzce. Najbrzydszej na świecie.
-Nie marudź, to tylko komisariat. Na pewno nie będzie tak źle.

*******

-Nienawidzę cię, naprawdę cię nienawidzę. - szeptałam do niego idąc z nim zatłoczonym chodnikiem. Miałam na sobie koszulkę w różowo - żółte paski, niebieskie leginsy i (zabijcie mnie) crocsy.
-Nie jest tak źle. - chłopak stara się być poważny, ale po chwili wybucha śmiechem, zwracając na nas jeszcze większą uwagę przechodniów. Trzepnęłam go w ramię i syknęłam:
-Proszę cię, wejdźmy do jakiegoś normalnego sklepu, kupmy coś, oddam ci pieniądze.
-Miałbym pozbawić się możliwości oglądania cię tak? Nigdy w życiu! - ociera łzę, spływającą mu po policzku. Na chwilę poważnieje, żeby potem wybuchnąć jeszcze głośniej. Przewracam oczami i staram się udawać, że nie ruszają mnie kpiące uśmieszki innych ludzi.
-Daleko jeszcze? - nie wytrzymuję w końcu.
-Tak właściwie, to już jesteśmy. - palcem wskazuję na stojący przed nami budynek komisariatu policji. Razem wbiegamy po schodach i wpadamy do pomieszczenia.
-Mateusz, jak dobrze cię znowu widzieć! - od razu podchodzi do nas gruby policjant. No tak, czyli tu też go znają.
-Mi też jest bardzo miło. Macie już tych chłopaków? - przechodzi od razu do rzeczy.
-Nie, jeszcze nie, ale robimy wszystko co w naszej mocy, by zatrzymać tych barbarzyńców. Przyszłaś zdać zeznania?  zwraca się do mnie, a ja patrze na niego przez chwilę tępo.
-Tak, to znaczy, ja mogę powiedzieć tylko tyle, że nic nie pamiętam, nie widziałam ich twarzy. - jakoś wydukałam, jąkając się co słowo. Mam za dużo na głowię, za dużo się dzieje, nie umiem się już nawet powiedzieć jednego, składnego zdania.
-Rozumiem, że to było dla ciebie ciężkie. Jeżeli nie chcesz, nie będę cię mordował pytaniami. - mówi, wyrywając mnie z mojego bardzo ciekawego zajęcia, jakim jest dokładne oglądanie płytek na podłodze. Kiwam tylko niepewnie głową, na znak, że tak będzie najlepiej. Chłopak i policjant rozmawiają jeszcze przez chwilę, po czym razem opuszczamy komisariat. Nucę coś pod nosem. Nie wiem czemu jestem taka otępiała, ale chłopak najwyraźniej postanawia to wykorzystać, i pośmiać się trochę ze mnie. Nabija się ze mnie całą drogę do kliniki, a sens niektórych żartów dociera do mnie dopiero po 10 minutach, co śmieszy go jeszcze bardziej. Kiedy w końcu dochodzimy do wyznaczonego miejsca, staram się udawać już całkowicie obrażoną. Spoglądam zdziwiona na wielki napis nad drzwiami.
-Matt, chyba pomyliliśmy adresy. - mówię, dalej trzymając głowę w górze.
-Nie, dlaczego? - pyta zdziwiony.
-Za dużo by opowiadać. - uśmiecham się sama do siebie i wreszcie opuszczam wzrok z wielkiego napisu ,,Change your life'. Jaka była szansa, że trafię właśnie tutaj? To ta jebana ulotka, była przeklęta. To jakaś paranoja. Wchodzimy do środka, a ja zaciągam się mocną wonią wanilii, rozchodzącą się po holu. Mateusz niewzruszony niczym, pewnie idzie przed siebie, aż w końcu skręca do cienkiego korytarza. Na jego końcu zauważam drzwi, a gdy podchodzimy bliżej odczytuję na nich napis ,,dyrektor". Serce zaczyna mi bić, kiedy chłopak naciska na klamkę, a drzwi ustępują gładko.
-Cześć tato! - woła w stronę postaci siedzącej za biurkiem. Mężczyzna w średnim wieku zrywa się na równe nogi, gdy jego wzrok spotyka się z moim.
-Dzień dobry. - mówię nieśmiało. Ojciec Matta wymija biurko i spiesznie idzie w moją stronę. Wymija syna i ujmuję moją twarz w dłonie, przyglądając się jej dokładnie.
-Niesamowite, żadnego śladu. - słyszę jego cichy, głęboki głos. Puszcza mnie i uśmiecha się do mnie promiennie. - Tak się cieszę, że wszytko się udało.
-Ja również, nie wiem jak mam panu podziękować. - odwzajemniam jego uśmiech.
- Nie trzeba. Wstawiłaś się za moim synem, to mi wystarczy. Mimo, że go nie znałaś, chciałaś dla niego dobrze. To ja dziękuję, gdyby nie ty, mogło by się skończyć dla niego tragicznie. - z troską patrzy na syna, który teraz siada na biurku i przewraca z zakłopotaniem oczami.
Rozmowa ciągnie się już ponad godzinę. W końcu decyduję, że muszę już iść, wracać do szpitala i obdzwonić przyjaciół. O dziwo, Mateusz znowu idzie ze mną. Całą drogę powrotną usprawiedliwia się, że to wcale nie tak, że nie dałby sobie z nimi rady sam, że właśnie miał się podnieść i im wpierdolić.
-Tak, miałeś zamiar pomachać im przed nosem tymi chudymi jak patyki rączkami. Na pewno uciekliby z krzykiem. - odgryzam mu się. Ma już coś powiedzieć, ale wymijam go i wchodzę do zimnego, przepełnionego, szpitalnego korytarza. Wbiegam ze śmiechem do windy i szybko naciskam guzik, mający mnie zawieźć na 3 piętro. Drzwi zamknęły się, zanim Mateusz zdążył wbiec do środka. Parskam śmiechem i samotnie jadę na górę. Na miejscu czeka już na mnie ON. Zdyszany, trochę spocony. No i oczywiście obrażony, w końcu zmusiłam go do biegnięcia po schodach. W milczeniu wchodzimy na sale, a ja staram się ukryć rozbawienie.
-O, dobrze, że panią tu widzę. - usłyszałam za sobą znajomy głos. Odwróciłam się, i zobaczyłam tego samego lekarza, który ściągał mi opatrunek. - Czy chce pani dzisiaj wracać do domu?
-A mogę? - ucieszyłam się. Oczywiście, że chce. W końcu, moje mieszkanie czeka na mnie, nieużywane od tak dawna.
-Tak, myślę, że nie ma obaw do strachu, że coś się znowu stanie. Wszystkie rany zagoiły się idealnie, pani jest w świetnym humorze, może pani wracać. - powiedział, a ja uśmiechnęłam się do niego radośnie w podzięce. Razem z Mateuszem zgarniamy wszystkie moje rzeczy, których i tak było nie wiele, i nie pamiętając już o naszej wcześniejszej ,,kłótni", pogrążeni w rozmowie, wsiadamy do jego samochodu.

*******

-Nigdy więcej nie przyjadę do Polski. - stwierdzam, rzucając się dwie godziny później na moje łóżko. Zdążyłam się umyć, wywalić Mateusza z mieszkania, oraz wcisnąć w ciemny kąt moje ohydne, dotychczasowe ubranie. W końcu mam spok.....telefon dzwoni. Kurwa. Podnoszę się mozolnie i idę go odebrać. Spoglądam na wyświetlacz i robi mi się niedobrze ze strachu. Przeciągam powoli palcem po ekranie i ze sztucznym uśmiechem odbieram:
-Czeeeeść, Barbara. Jak się masz?
-Jak się mam? JAK SIĘ KURWA MAM? - wrzeszczy. No, w sumie i tak jest lepiej niż się spodziewałam. Zawsze mogła stwierdzić, że przyleci po mnie do....- Jestem na lotnisku w Warszawie, dawaj mi twój adres. - ....Polski. Świetnie. Wiedząc, że czeka mnie powolna i bolesna śmierć z jej rąk, podaję jej adres. Rzuca słuchawką, na odchodnego mówiąc, że będzie za dwadzieścia minut. Kręcę się po mieszkaniu niespokojnie w oczekiwaniu na mojego kata. Minuty się dłużą, a ja co chwilę spoglądam nerwowo na zegarek. W końcu, słyszę kroki na schodach. Wiem, że są jej, gdyż jest tak wściekła, że brzmi to mniej więcej tak, jakby chciała z każdym krokiem zrobić dziurę w ziemi swoim obcasem. Wypuszczam ciężko powietrze, kiedy wpada do mieszkania.
-ZOSTAWIŁAŚ KARTKĘ NA LODÓWCE I POJECHAŁAŚ DO POLSKI! ZABIJĘ CIĘ! OBLALI CIĘ KWASEM A JA PRZEZ MIESIĄC MOGŁAM ROZMAWIAĆ TYLKO Z JAKIMŚ MATTEM! NIENAWIDZĘ CIE! WSZYSTKO POWIEDZIAŁAM RESZCIE, CHCIELI LECIEĆ ZE MNĄ, ALE IM NIE POZWOLIŁAM! JAK MOGŁAŚ......to ty? - w końcu patrzy na moją twarz, a ja mam wrażenie, że szczęka zaraz opadnie jej do poziomu brzucha. - To ty? - powtarza i podchodzi bliżej, przyglądając mi się dokładnie.
-Tak jakby. - staram się unikać jej przeszywającego wzroku.
-Niewiarygodne. - dotyka delikatnie mojej twarzy opuszkami palców. -Jesteś....piękna. - duka po chwili, a ja w końcu pozwalam na kontakt wzrokowy, i patrze na nią zdziwiona. Po chwili zdejmuję rękę z mojej twarzy i wtula się we mnie ze szlochem. - Przepraszam. Wiem, że to nie twoja wina, nie powinnam była wybuchać. Kocham cię, jak dobrze, że nic ci nie jest. - po chwili odwzajemniam uścisk. Kiedy odrywamy się od siebie, przenosimy się na kanapę, żebym mogła opowiedzieć jej o wszystkim.
-No i wtedy po prostu oblali mnie....Czy ty możesz się tak na mnie nie gapić? - jej spojrzenie denerwowało mnie od samego początku, ale teraz po prostu nie wytrzymałam.
-Nie mogę przestać, przepraszam. - delikatnie potrząsa głową. - Anastazja, musimy wracać. Proszę cię, wróć ze mną najbliższym lotem. Jest chyba za dwa dni, masz czas, żeby się spakować. Potrzebuję cię w Anglii, poza tym, tak czy siak mija już miesiąc od twojego wyjazdu. Błagam cię! Potrzebuję cie w moim domu! - mówi błagalnym tonem, na co ja wybucham śmiechem.
-Nie ma ci kto sprzątać, prawda? - pytam.
-Tak, ale nie o to chodzi! Proszę cię! - patrzy na mnie wzrokiem zbitego psa.
-Ja....dobra....ale co z Mateuszem? - nie wiem kompletnie co mam robić. Nie chce go tu zostawiać, z drugiej strony i tak niedługo miał się wyprowadzić do Anglii. Z tropu kompletnie zbija mnie usatysfakcjonowana mina Barbary. Unoszę jedną brew w pytającym geście.
-On też się zgodził.
-Co? - no super, czyli już z nim rozmawiała. Bardzo w jej stylu.
-Teoretycznie miał jechać dopiero w październiku, ale zgodził się ze mną, kiedy po raz 40 zadzwoniłam do niego, i wyperswadowałam mu jego pomysł z głowy. - uśmiechnęła się triumfalnie.
-Czyli wszytko załatwione...? - dalej nie mogłam w to uwierzyć.
-Tak, mamy już bilety.
-Jesteś niemożliwa! - oburzyłam się, ale zaraz moja złość przeszła w rozbawienie. - Kocham cię za to. 

********

24 września. Dokładnie tak jak planowałam. Siedzę w samolocie i wracam do Anglii. Czy coś się zmieniło? Nie, nic, oprócz mojej TWARZY?! Oparłam się wygodnie o swoje siedzenie, między Barbarą a Mateuszem. Wspomniana dwójka gawędziła wesoło, a ja wsłuchiwałam się w śmieszny akcent Matta. Chyba się polubili, sądząc po tym, że gadali o chłopakach. Oczywiście, Matt powiedział swojej nowej przyjaciółce o swojej orientacji, ale to jakby nie zrobiło na niej większego wrażenia. Gawędziła z nim dalej, opowiadała co się dzieje u niej w związku, a on mówił o swoim byłym chłopaku. Słuchałam tego co jakiś czas wybuchając śmiechem. Wyłączyłam swój telefon, kiedy głos w głośniku oznajmił, że właśnie startujemy. Nie pamiętam co się działo potem, bo niespodziewanie zasnęłam. Pewnie przez to, że ostatnie dwie noce spędziłam na popychaniu pierdół z Barbie. Pogrążona byłam we własnym, nic nie znaczącym śnie, kiedy wyrwał mnie z niego niespodziewany, bardzo chamski gest. Jedno z dwójki tych małpozjebów trzasnęło mnie z otwartej ręki w czoło. Kiedy wściekła podniosłam powieki, pierwsze co zobaczyłam to ich ucieszone mordy. Przewróciłam oczami i obróciłam się na drugi bok.
-Słonko, lądujemy! - krzyknął mi wprost do ucha Matt.
-Nie prawda, dopiero startowaliśmy. - warknęłam.
-Przespałaś cały lot, wstawaj! Wyśpisz się u mnie! Będziemy same, nie będzie nikogo! - szarpała moje ramię Barbara.
-Ej, a ja? - oburzył się chłopak.
-Ty się nie liczysz, nie mówię o lokatorach. - odpowiedziała. Zaraz, zaraz. Jakich kurwa lokatorach? Gwałtownie podniosłam się do pozycji siedzącej.
-Co? - zapytała przecierając oczy.
-Matt będzie z nami mieszkał! Cieszysz się? - wyszczerzyła się do mnie Palvin. - Tylko przez parę dni, będzie szukał czegoś dla siebie. Nie martw się, powiem Niallowi o tym, że jest gejem. Nie będzie zazdrosny. Już wszystko ustalone. - pokazała mi kciuk do góry a ja przewróciłam oczami. Już wyobrażam sobie tą dwójkę w jednym domu. Apokalipsa.
20 minut potem staliśmy zmarznięci na chodniku, starając się złapać jakąś taksówkę. W końcu, udało to się dopiero Mattowi, który właściwie desperacko ,,wybiegł" pod nią. Kierowca zatrzymał się i niechętnie, ale zgodził się nas zabrać.
-Jesteś pewna, że nikogo nie będzie w domu? - zapytałam Barabry, jednocześnie bawiąc się zawieszką mojej bransoletki. Dzisiaj wyglądałam zdecydowanie lepiej, ubrałam się już w MOJE ubrania, pomalowałam się i wyprostowałam włosy.
-Jestem na 100% pewna, że będzie tylko nasza trójka. Uważam jednak, że z samego rana powinnaś jechać do chłopaków. Musisz opowiedzieć im co nieco. - dźgnęła mnie palcem w brzuch, na co pokazałam jej język. Po chwili taksówka zatrzymała się pod jej domem. Jej pięknym, cudownym, jedynym domem.Moja niebieska Mazda dalej stała na podjeździe i czekała na mnie. Zaciągnęłam się głęboko powietrzem, i dopiero teraz uświadomiłam sobie, jak kocham to miejsce. Jak kocham całą Anglię! Miałam motylki w brzuchu na samą myśl o tym, że znowu tu jestem. Całą trójką udaliśmy się w stronę drzwi. Barbara wygrzebała z torebki kluczę i niezręcznie starała się wpakować je do zamka, podczas gdy ja mówiłam, bardziej do siebie, niż do nich:
-Długa gorąca kąpiel, łóżko, spokój, w końcu, ciepło, świeże ubranie, kolacja, tak, będzie cudownie - rozmarzyłam się, podczas, gdy jej udało się w końcu otworzyć drzwi. Z przymkniętymi oczami i głową w chmurach, weszłam do ciemnego pomieszczenia. Po omacku szukałam włącznika. Jest. Zapaliłam światło, które w pierwszej chwili mnie oślepiło. Zamrugałam kilka razy gwałtownie i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Cudowne, takie, jakie je zostawiłam. Prawie. Jest brudno.
-Barbie świnio, co to ma być? - zapytałam wskazując na butelki po piwie pozostawione chyba od tygodnia na stoliku.
-Nie mam pojęcia, wiatr przywiał. - wysapała z trudem, ponieważ wciągała po schodach na górę, swoją ogromną walizkę. - Nie, nie potrzebuję pomocy, dzięki, że tak się do niej rwiesz! - warknęła do mnie uszczypliwie, a ja wyminęłam ją zręcznie i pomachałam. Wbiegłam na samą górę i zamknęłam się w łazience.
-To wszystko dzieje się za szybko. - powiedziałam sama do siebie opierając się rękami o umywalkę. Delikatnie podniosłam wzrok i znowu spojrzałam na swoje odbicie.
http://media-cache-ak0.pinimg.com/236x/d3/38/6f/d3386f519b6b7c3edba0d37321fbc593.jpg
-Chyba będę musiała się przyzwyczaić. - westchnęłam. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz