niedziela, 1 marca 2015

Rozdział 40

  ********** Oczami Anastazji *********


- Eeee, grubasie! Obudź się wreszcie sraluchu jebany! - krzyczę do ucha Mateusza. Ja pierdole, jak można tak głęboko spać. 
- Haaaalo! Ty przyjebany jesteś czy jaki? - fuknęłam już zdenerwowana na niego, kiedy ten łaskawie otworzył oczy i popatrzył na mnie jakbym mu przeszkadzała w sraniu co najmniej.
- Ej, ale dlaczego ty mnie budzisz w najlepszej fazie snu, hę? - burknął Matt.
- Zapnij pasy, zjebie bo będziemy lądować i stewardessa cie opierdoli. - zaczęłam się śmiać, kiedy wyobraziłam to sobie. (Jaka ja jestem spierdolona XDDD). Lądowanie było spoko, podczas lotu w sumie też nic się nie działo, także lot można uznać za udany. Kiedy odebraliśmy bagaże, i szliśmy w stronę wyjścia zobaczyłam dwie znajome twarze. Boże, rozpłakałam się, to Barbara i Perrie!!!!! Moje ukochane dziewczynki przyjechały po nas! Jakie to słooodkie. Podbiegłam do nich i je wyściskałam. Wszystkie tak stałyśmy uradowane, kiedy zapomniałam z kim przyleciałam. Podeszłam do niego, wzięłam walizkę i przedstawiłam go:
- Laski, przedstawiam wam Matta.
- Uuu, Przystojniaczek. - powiedziały jednocześnie. Co za debilki. Patrzyłam na nie znacząco i nic. Nie rozumiały, gapiły się na mnie jak na downa jakiegoś kurwa.
- An, nic się nie stało. Ja im powiem.
- Aleosochodzi. - dziewczyny są przyjebane jakieś.
- Jestem gejem, sorcia.
(A żeś dojebał, jak farmer w kapuste XDDD) ( Przepraszam, lekka faza xdd)
- Ale super!!!! Będziesz z nami chodził na zakupy! Wreszcie ktoś normalny. - ucieszyły się jak dzieci.
- Barb, mamy sprawę. Bo Matiego na razie nie stać na mieszkanie, czy może mieszkać u nas?
- No jasne, że tak! chodź dziecię, my się tobą zajmiemy. - to był niebezpieczny tekst. One są niebezpieczne.
- Ej, dziewczynki! A ja? - żal mi ich. - On jest mój, spierdalać od niego. - przytuliłam go, a on tylko się uśmiechnął.

poniedziałek, 1 września 2014

Rozdział 39

 *****  Kilka dni później *****

- Mateusz masz trzy godziny żeby się spakować,  bo lecimy do Anglii za cztery godziny! - krzyknęłam w pośpiechu do telefonu i się rozłączyłam. Po sekundzie zadzwonił.
- Yyyy.. co ?! Jak to ? Ja nie.. - nie zdążył dokończyć.
- Bez gadania mi tu! Pomyliłam sobie datę lotu o tydzień, ale to nic.
- ...Zdążę. Ja cię kiedyś zabije Anastazja! Jesteś pojebana! - krzyczał jak nienormalny.
- Pamiętaj za trzy godziny jestem po ciebie i jedziemy na lotnisko. - zaśmiałam się i rozłączyłam.
A może powinnam zadzwonić do niego wcześniej i mu powiedzieć? Aaa, nieważne. Dopakowałam ostatnie rzeczy i zamknęłam walizki. Wzięłam na szczęście wszystko, co zostawiłam, kiedy wyjeżdżałam z rodzicami.
W tym miejscu jest tyle wspomnień, całe moje życie. Spakowałam wszystko i postawiłam walizki w korytarzu. siadłam na kanapie i zastanawiałam się, co by było gdybyśmy nie wyjechali do Anglii. Byłabym prawdopodobnie z Piotrkiem, nie poznałabym moich kochanych chłopaków, Barbary, Perrie i innych przyjaciół z Anglii. A przede wszystkim RODZICE BY ŻYLI. Myśląc o tym,  rozryczałam się. Boże, jak ja za nimi tęsknie. Wiem, że musiałam kiedyś sama sobie radzić, ale nie w takich okolicznościach. Okej, muszę się ogarnąć. Włączyłam telewizor i puściłam Top Model. Lubię ten program, bo jest troszkę śmieszne, że te dziewczyny mają  nadzieję, a  nie przechodzą. 



Nawet nie zauważyłam, kiedy minęły trzy godziny.  Mateusz zadzwonił, że miałam być u niego 10 minut temu. Pobiegłam szybko do drzwi. Idiotka, pomyślałam. W pośpiechu nie zauważyłam, że na ten ziąb chciałam wyjść w kapciach i koszulce z krótkim rękawem, brawo dla mnie. Wróciłam, założyłam botki, kurtkę, wzięłam walizki i jak już wrzuciłam je do samochodu, ruszyłam szybko po Matiego. Ten zestresowany wrzucił walizki na tylne siedzenia i wsiadł pospieszając mnie.
- No ruszaj! Nie zdążymy na odprawę! - ponaglał mnie. Jak ja go kocham. To jest mój przyjaciel, najlepszy. Nie znam, go za długo, ale to prawda, że przyjaciół poznaje się w biedzie. Godzinę potem siedzieliśmy i czekaliśmy, aż wsiądziemy do samolotu i po prostu polecimy do tej pierdolonej Anglii. 
- Hej, An. - zaczął Mateusz.
- Hm? - miałam zamknięte oczy. Hibernowałam, stresowałam się ponownym spotkaniem z Harrym.
- Miałaś mi powiedzieć co za gość do ciebie ostatnio dzwonił i czemu się rozpłakałaś po rozmowie z nim. - patrzył na mnie wyczekująco.
- Naprawdę musiałeś teraz zacząć tę rozmowę? - nie miałam siły o tym gadać.
- Obiecałaś mi,  że jak będziemy lecieć do Anglii, to mi opowiesz wszystko. Proszę cię, zaufaj mi.
- Okej okej, ale dopiero jak będziemy w samolocie.
- Dobrze, jak sobie życzysz. - podniósł ręce, najwyraźniej się poddał.
Boooże, ile można czekać na ten pierdolony busik. Chwilę po mojej złotej myśli rozległo się ogłoszenie:
- Pasażerowie lotu 142 do Londynu proszeni są o ustawienie się w kolejce do busa, który was zawiezie do samolotu.
- Okej, czas na nas. - Mati wziął mnie za rękę i poszliśmy w stronę drzwi.
- Czas na drzemkę, nareszcie. - odetchnęłam z ulgą.
- O nie, nie, nie! - potrząsnął mną Matt.
- Czego chcesz? A, wiem. Myślałam, że zapomniałeś. Ok, to było tak. Jak wyjechałam do Anglii z rodzicami, to jechałam do sklepu  i jakieś debile wjechali mi w tył samochodu. Okazało się, że oni są moimi najlepszymi przyjaciółmi na świecie, pomogli mi i są mega kochani. Ten chłopak, który dzwonił to Harry. Jest moim byłym. Iii jak się pokłóciliśmy to on ćpał. Dawał sobie w żyłę. Skończyło się to zerwaniem. I on chce się spotkać, pogadać, ale ja nie mam po prostu na to siły. Boję się, bo kiedyś prawie podniósł na mnie rękę, kiedy wyrzuciłam jego strzykawki i wszystko do kosza. Ja się go bałam, boję nie wiem.
- ( Ło rany bosta XDDD ) Matko, nie wiedziałem, że jest tak źle. Naprawdę. - pocałował mnie w czoło i przytulił. Otrząsnęłam się szybko i przypomniałam sobie o tajemniczym SMS-ie, którego dostał niedawno i szybko wyszedł.
- Hej, skoro mamy godzinę szczerości, to masz mi opowiedzieć o co chodziło z tym SMS-em, którego dostałeś i jak szybko poszybowałeś do domu.
- Bałem się, że o to spytasz. No bo chodzi o to, że ja kiedyś byłem uzależniony od hazardu igrałem w pokera za kasę, codziennie byłem w kasynie i straciłem tam 50 000 zł. To była kasa mojego taty. On jest chirurgiem plastycznym, więc pomyślałem, że mogę wyciągnąć trochę kasy, ale nie wiedziałem, że to się tak skończy. Nie wiedziałem, że to zauważy. Prawdopodobnie nie zauważył, ale ktoś zadzwonił do niego, że przewałiłem 50 000. I nie jest za ciekawie. Stwierdził, że jak chcę tak żyć to mam wypierdalać z domu i nie wracać. Spakowałem się tak szybko, jak tylko umiałem i wyszedłem. Bez pożegnania. Nie liczył na to i miał to w dupie. Przez te kilka dni mieszkałem w hotelu. Na szczęście się pomyliłaś się z datą. Chcę stąd uciec na zawsze i nigdy tu nie wracać.
- Dlaczego nic nie mówiłeś?! - krzyknęłam.
- Nie chciałem się martwić.
- Tak czy inaczej, martwiłam się.
- Okej, przepraszam. - przytulił mnie mocno. - Teraz nie mamy przed sobą tajemnic.- uśmiechnął się szelmowsko.
- Kocham cię, głupku. - odwzajemniłam mu uśmiech.

czwartek, 28 sierpnia 2014

Rozdział 38

********* Oczami Anastazji *********


Godzina ósma rano. Dzwoni telefon. Jeszcze tylko tego mi potrzeba po nieprzespanej nocy.
- Halo? - odbieram.
- Anastazja, kiedy ty masz zamiar wrócić do Anglii?- odezwała się Barbie.
-  Nie wiem, nie zastanawiałam się jeszcze nad tym. Ale chciałam przylecieć z Mateuszem, bo on też za niedługo się tam wybiera.
- No tak, mówiłaś mi. On ma w ogóle jakieś mieszkanie albo coś?
- Nic nie wiem dopytam się go. - odpowiedziałam.
- Okej. słuchaj, ja muszę kończyć, bo Niall drze gumiora. Papa! Trzymaj się skarbie! - rozłączyła się szybko.
Nie zdążyłam nawet jej odpowiedzieć. A z resztą, nieważne. Po chwili poszłam do kuchni, zrobiłam sobie śniadanie i siadłam przed telewizorem. Nawet nie zauważyłam, kiedy minęło mi pół dnia. Musze pójść na zakupy do marketu. W lodówce jest tylko światło, jakoś nie miałam czasu nic kupić. Ale tak mi się nie chce. Masakra. Zadzwonię do Mateusza, niech kupi coś do jedzenia i wpada do mnie. Ja naprawdę wykorzystuję ludzi.
- Mati? - spytałam niepewnie.
- No halo, Anastazja! - odpowiedział radośnie.
- Ej, mam prośbę. Kup coś do jedzenia i wpadnij do mnie. Najlepiej chińszczyznę albo pizzę.
- Okej okej już lecę. będę za 20 minut. Pa! - pożegnał się i rozłączył
- Papa!
Nie wiem czemu, ale zaczęłam się zastanawiać czy Barbara powiedziała komukolwiek o moim wypadku. A nawet jeśli to nic się nie stanie. Nikt nie dzwoni, nie obchodzi ich czy ja żyję. Do Perrie nie chcę dzwonić, żeby jej w tym stanie nie denerwować. Za około dwa miesiące przecież rodzi. Boże, nie mogę sie już doczekać! Będę mamą.. chrzestną! Z zamyśleń wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Jak mi się nie chce wstać.
- O! Jedzenie! - krzyknęłam.
- Dzięki, naprawdę. - posmutniał Mateusz.
- Oj, przepraszam kochanie. Nie chciałam, ale jestem głodnym dzieckiem.
- Okej, odzyskałaś moje serce. - uśmiechnął się głupio i przyniósł talerze.
- Głupi jesteś, naprawdę.Wiesz, ja mam takie wrażenie, jakbym cię znała całe życie, a znam cię dwa dni.
- Ja też mam takie uczucie. - uśmiechnął się szelmowsko.
- Jeszcze się nie spotkałam z taką pozytywną...dzwoni telefon. Ja pierdole.
- Halo? - odezwałam się.
- An! Jak dobrze cię słyszeć. - Harry.
- Wiesz, ja nie mogę teraz rozmawiać. - już miałam się rozłączać.
- Nie! Proszę, wysłuchaj mnie. Musimy porozmawiać. Kiedy wracasz?
- Nie wiem, postaram się jak najszybciej. Teraz nie mogę rozmawiać, przepraszam.  -iii rozłączyłam się.
- Kto to był? - Mateusz wyglądał na zmartwionego. Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo wybuchłam płaczem. W moim śnie pogodziłam się z Harrym. Kiedy się rozłączyłam nie mogłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku.
- Hej, Anastazja. Jestem przy tobie. Nie rycz, błagam cię.
Siedzieliśmy tak chwilę wtuleni w siebie, kiedy pocałowałam go.
- An, ja nie mogę. Muszę ci coś powiedzieć. Jestem gejem.
- Co?! - nie byłam pewna tego, co usłyszałam, czy to może był żart. Jego słowa dźwięczały mi w uszach.     ,,Jestem gejem'' Matko.
- Czy ty na pewno nie żartujesz?
- Nie. Mam nadzieję, że to kim jestem nie zmieni nic między nami.- popatrzył na mnie ,,spode łba''.
- Nie, no coś ty! Nienormalny jesteś? Właśnie powiem ci, że mi to pasuje. Jeszcze nigdy się nie przyjaźniłam z gejem. Podobno jesteście wspaniałymi przyjaciółmi dla nas, kobiet.
- To się cieszę bardzo. - uśmiechnął się i przytulił mnie mocno.
- Przyjaciele na zawsze? - zapytałam.
- Przyjaciele na zawsze.
- Noo to zabierzmy się do jedzenia!
- Zaraz, zaraz. Kto do ciebie dzwonił i dlaczego płakałaś? Nie wymigasz się. - popatrzył na mnie troszkę surowo.
- Opowiem ci w drodze do Anglii! Pojutrze lecimy, także pakuj się i wyjeżdżamy z tej dziury. Jak nie będziesz miał gdzie mieszkać to zamieszkasz ze mną u mojej przyjaciółki Barbary. -na szczęście udało mi się zmienić temat.
- Wow. Zaskoczyłaś mnie. Miałem jechać za dwa tygodnie, ale skoro już kupiłaś bilety, to nie będę zaprzeczał. - zaśmiał się.
- Jaki film oglądamy? Może być Paranormal Activity?
- Okej, poszukaj w internecie, a ja zrobię popcorn, bo to jedyne jedzenie jakie mam w domu. To jest smutne, naprawdę. - oboje wybuchliśmy śmiechem.
Tak właśnie nam minęły trzy godziny. Na oglądaniu filmu, jedzeniu pizzy i popcornu, rzucaniu się nim i biciu. Typowe. Nagle przerwał nam telefon Mateusza. Dostał SMS-a.
- Kto to? - byłam ciekawa czy to może jego chłopak. Jestem okropna. On przy mnie nie będzie miał ani krzty prywatności. Mina mu zrzedła.
- An ja przepraszam, ale ja spadam. Kocham cię! Do jutra, papa! - wybiegł z mieszkania.
Teraz to mam powód do zmartwień. Co się dzieje?

wtorek, 26 sierpnia 2014

Rozdział 37



- Haaalo! Hej, obudź się wreszcie. Słyszysz mnie? - słyszałam nieznany mi męski głos. Strasznie bolała mnie głowa i nie mogłam otworzyć oczu. 
- Ach, co za ból. - jęknęłam niemal bezgłośnie.
- Ty żyjesz? Jezu jak dobrze myślałem, że już po tobie. - uśmiechnął się do mnie lekko. Widać było, że się martwił. Czyli jednak to wszystko to był jeden koszmarny sen. Ciekawe ile byłam nieprzytomna, bo sen ciągnął się w nieskończoność. Matko, śniło mi się, że oblali mnie kwasem i miałam operację, i miałam nową twarz zupełnie inną, a oczy te same. Za dużo informacji naraz. Pamiętam tylko tyle, że widziałam jak jakieś bandziory kopią leżącego i wrzeszczącego wniebogłosy chłopaka, i tylko tyle mi się przypomina. Ani chwili więcej. Polska to jednak dziwny kraj.
- Mateusz? - spytałam się. Jak widać mocno go zszokowałam, bo nie wiedział o czym mówię.
- To my się znamy? - zapytał niepewnie.
- Naprawdę nie wiem dlaczego, ale śniłeś mi się, ja tak jakby cię uratowałam, bo ktoś cię bił i oblali mnie kwasem i twój tata zmienił moją twarz całkowicie. - opowiedziałam mu mój dziwny sen.
- Wiesz, tak naprawdę to mnie uratowałaś, ale nie oblano cię kwasem, tylko straciłaś przytomność. Część tego snu jest niestety prawdziwa. - uśmiechnął się krzywo
- Tak w ogóle jestem Anastazja. - przedstawiłam mu się. - Powiedz mi co się stało.
- Straciłaś przytomność po tym jak jeden z tych zakapturzonych gości uderzył cię w głowę. - mówi, przyglądając mi się uważnie.
- Uratowałeś mnie! - wykrzyknęłam i rzuciłam mu się w ramiona.
- Och, nie spodziewałem się tego. Poza tym to ty najpierw mnie uratowałaś. Kiedy się przewróciłaś, tamte bandziory uciekły. Nie wiem jak mam Ci dziękować. - spuścił głowę.
- Naprawdę nie masz za co przepraszać ani dziękować. Mogłeś przecież uciec i mnie zostawić, ale zostałeś i się mną zaopiekowałeś. - nie wiedziałam co mam powiedzieć.
- Porozmawiamy po drodze, zawiozę cię do szpitala. - wziął mnie pod rękę, zaprowadził pod drzwi samochodu i otworzył je. ,, Prawdziwy gentleman'' , pomyślałam i uśmiechnęłam się na samą myśl.
- Coś cie śmieszy? - spytał. - Mam coś na twarzy? - zaczął dotykać się buzi z dziwnym grymasem.
- Haha nic nieważne. Nie jesteś brudny, nie martw się. - ten zaśmiał się tylko i po chwili ruszyliśmy. W drodze do szpitala zastała nas niezręczna cisza. Musiałam to przerwać.
- Skąd jesteś? - spytałam nagle.
- Na razie mieszkam w Warszawie, ale za niedługo wyjeżdżam do Anglii studiować. - oznajmił mi Mateusz.
- Woow, no to mnie zaskoczyłeś. Ja mieszkam w Anglii, ale do Polski przyjechałam, żeby pozałatwiać różne sprawy tutaj. A co masz zamiar studiować? - zapytałam z ciekawością.
- Jeszcze tak naprawdę nie wiem, ale muszę się zacząć myśleć nad tym poważnie. - uśmiechnął się smutno.
- Jesteśmy na miejscu! - krzyknęłam i weszliśmy. Musieliśmy trochę poczekać na lekarza, który miał nas obejrzeć. Ja miałam rozciętą głowę, kilka siniaków i guza na głowie. Mateusz za to miał okropne ślady pobicia. Wyglądało to strasznie. Lekarz przepisał mu leki przeciwbólowe i maść, którą miał stosować na większe rany. Ja nic szczególnego, tabletki na ból głowy i gwarancję na tydzień w łóżku. Ciekawe co robi Barbara. O, właśnie! Barbara. Ja pierdole, jak ja mogłam zapomnieć, żeby do niej zadzwonić? Jak tylko wrócę do domu, chwytam za telefon i dzwonię do niej.
- Mateusz, dziękuję ci bardzo za wszystko, ale mam jeszcze jedną prośbę. Czy mógłbyś mnie podwieźć do domu?
- Jasne, nie ma sprawy. Jak się trzymasz?
- Powiem ci, że sama jestem zszokowana, ale nie jest tak źle.
- Ja za to mam stłuczone żebra i muszę nosić ten nieznośny bandaż przez dwa tygodnie. - stwierdził  z grymasem Matt.
- Wpadnij do mnie chociaż na chwilę na kawę. Proooszę? - spojrzałam na niego błagalnie.
- Przepraszam, ale muszę jechać do domu porozmawiać z tatą o tym co się stało i ustalić ostatnie szczegóły dotyczące mojego wyjazdu do Anglii.
- Okej, nie ma sprawy. Daj mi swój numer. Może razem polecimy do Anglii. - zaproponowałam z nutką niepewności w głosie.
- Już, moment. Jak dojedziemy to ci podam.

****** 

- Halo, Barbara? 
- O! An, wreszcie dzwonisz. Jak tam lot? - spytała.
- Lot okej, ale potem niekoniecznie fajnie.
- Zaraz, co się stało? An? - pytała nerwowo Barbie.
- Spokojnie. Bo chodzi o to, że miałam mały wypadek. - bałam się jak zareaguje.
-Co?! Jak to?! - darła się już do telefonu Barbara.
- Już mówię. Szłam do kliniki, w której są dostępne operacje plastyczne. Chciałam tylko zrobić małą korektę nosa. Ale moje plany poszły się jebać troszeczkę. Po drodze przechodziłam obok jakichś starych kamienic. Słyszałam, że ktoś wrzeszczał i nie dawało mi to spokoju. Poszłam w tę stronę i zobaczyłam jak trzech zakapturzonych gości kopie leżącego chłopaka. Przeraziłam się i krzyknęłam do nich, żeby go zostawili i tylko tyle pamiętam, ale Mateusz mi powiedział, że jeden z nich uderzył mnie czymś mocno w głowę, upadłam i straciłam przytomność. - wyjaśniłam jednym tchem.
- Jezu Anastazja! Czy ty nie umiesz żyć jednego dnia bez szaleństw?! - wykrzyczała do telefonu po czym złagodniała trochę. - Zaraz, a kto to jest Mateusz?
- To jest ten chłopak, którego pobili tamte bandziory.
- O matko, nie wiedziałam. Nic wam nie jest obydwóm?
- Ja mam tylko lekko rozciętą głowę, guza i siniaki, ale Mateusz został pobity także nie za fajnie wygląda. Do tego wszystkiego ma żebra stłuczone. Masakra jednym słowem. Powiem Ci, że on mega przystojny jest! - ostatnie zdanie wypowiedziałam podniesionym tonem.
- Ale ty jednak głupia jesteś. - westchnęła Barbara.
- No co? A sama jesteś głupia.- odgryzłam się jej.
- Dobra nie zawracam ci już głowy. Śpij dobrze, dobranoc! A! I nie zapomnij, żeby zadzwonić do mnie jak wstaniesz okej?
- Dobrze, dobrze. Dobranoc. - pożegnałam się z nią i pognałam spać.



***** Przepraszam, że rozdział jest trochę krótki, ale zaczynam sama pisać i się nie przyzwyczaiłam/ Lena ;* ******

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Zmiana autorów! Link do nowego bloga!

Oddaję bloga mojej przyjaciółce, gdyż nie chce kończyć go w takim momencie.. Z racji tego, że Lena od początku bardzo udzielała się w pisaniu, mam nadzieje, że sama jakoś poprowadzi dalej fabułę :)
Nowy blog - http://victorious-one-direction.blogspot.com/

Kocham was bardzo ;* /Anastacia

niedziela, 24 sierpnia 2014

Rozdział 36

******słuchałam tego właściwie cały czas, podczas pisania ,,"*********
***********a potem tej składanki: **************
-To niemożliwe. - zaczyna Perrie i wstaje z miejsca. - To nie możesz być ty.
-Uwierz, dla mnie jest to tak samo dziwne, jak i dla ciebie. - podchodzę do niej i przyciągam ją do siebie. - Tak strasznie tęskniłam.
-Ja...też. - odpowiadam po chwili zdziwiona, i odwzajemnia uścisk. Chwilę potem wypłakujemy sobie oczy w swoje ramiona. Reszta zebranych wstaję i po kolei mnie przytula. W końcu nadchodzi czas na Eleanor i Louisa. Dziewczyna wydaję się być nieco skrępowana, zresztą nie mniej od chłopaka. Uśmiecham się do nich zachęcająco, po czym przytulam ich.
-Nie jestem na was zła. Naprawdę. - mówię tak cicho, żeby tylko oni słyszeli. - Mam nadzieję, że wam się uda. Louis będzie świetnym ojcem. Wiem to. - czuję rosnącą gule w gardle. Wiem, że będzie świetnym ojcem...i w jakiś sposób mi przez to przykro. Może dlatego, że on za niecały rok założy rodzinę, a mnie cały czas będą nachodzić wspomnienia związane z nim? A co jeżeli będzie prześladować mnie myśl: ,,Co by było, gdyby mnie wtedy nie zdradził"? Niezależnie od tego wszystkiego, muszę teraz sztucznie się uśmiechnąć i życzyć im....szczęścia?
 To chyba jedyne, co w tej sytuacji mi pozostaje. Odsuwam ich od siebie i wzrokiem przelatuję po ich twarzach. Maluje się na nich wyraz zdziwienia, i w znacznie mniejszym stopniu - zażenowania. Eleanor dziękuje, uśmiecha się do mnie nieśmiało, odchodzi od nas i gładząc brzuch, siada na kanapie.
-To trudne, rozmawiać tu tak z tobą. - stwierdza po chwili Louis, i poprawia palcami włosy. Przygryza delikatnie dolną wargę i spogląda na mnie.
-Nawet mi nie mów. Nie mam pojęcia czym zająć myśli. Myślałam, że przez wyjazd do Polski coś się zmieni, jakoś odetchnę...
-Zmieniło się, i to dużo. - śmieje się chłopak i wzrokiem przejeżdża całą moją twarz. - No, oprócz jednego.- patrzy w moje oczy a mi miękną nogi. Co jest? Co jest ze mną nie tak? Staram się uśmiechnąć sztucznie, ale jedyne co mi wychodzi to jakiś nieporadny grymas. - Anastazja? Co jest? - chyba zauważył. Świetnie. - Nie wyglądasz najlepiej, strasznie zbladłaś. Dobrze się czujesz? - gładzi mnie po ramieniu zaniepokojony. Kiwam tylko głową, ale czuję, że zaczyna mi się w niej kręcić. Obraz mi się zamazuję i czuję, że zaraz upadnę na ziemię. Reszta jest tak pogrążona rozmową, że tego nie widzi. Zakrywam twarz dłońmi. Naglę, czuję ciepły dotyk czyiś rąk na mojej talii. Zdecydowanie, nie był to Louis. Ktoś ciągnie mnie do tyłu i prowadzi na balkon.  Idę  za nim, gdyż nawet nie mam siły go odepchnąć. Czuję, jak otacza mnie swoim dużym ramieniem. Dopiero wtedy jestem poczuć zapach tych charakterystycznych perfum. Zaczynam się trząść z zimna, ale muszę przyznać, że trochę mi już lepiej. Obraz wraca do normy, a ja w miarę wdychania świeżego powietrza mogę znowu stać o własnych siłach. Styles okrywa mnie swoją marynarką i patrzy na mnie zmartwionym wzrokiem.
-Dobrze się czujesz? W momencie zbladłaś jak papier. - dotyka delikatnie mojej twarzy.
-Jezu Anastazja, co się stało? Widziałam, że wycho....przeszkadzam, prawda? - pyta Barbara, która właśnie wparowała tutaj przez uchylone drzwi. Harry zły, tylko kiwa głową, a ta z rękami podniesionymi w obronnym geście - po prostu wychodzi.
-Dziękuję, już mi lepiej. Naprawdę. - staram się go przekonać, lecz ten patrzy na mnie podejrzliwie i siada koło mnie.
-Mam nadzieję, że zasłabłaś dlatego, że było duszno. Jesz normalnie, prawda? - pyta, a ja patrz na niego zdziwiona.
-Co? oczywiście, że tak! Mówiłam ci tysiąc razy, że skończyłam z głodzeniem się. - zaplatam ręce na piersi w bijam wzrok w swoje buty.
-Wiem, po prostu tak dawno nie rozmawialiśmy. Bóg wie, co się z tobą działo! - irytacja w tonie jego głosy wzrasta. Widać, że się martwi, ale po prostu nie umie tego okazać.
-Dobrze, świetnie. Nie, nie odchudzam się. Tylko tyle chciałeś wiedzieć? - odpowiadam mu równie zdenerwowana. On wypuszcza głośno powietrze i pociera ręką swój kark. - Więc...?
-Doskonale wiesz, o czym chciałbym porozmawiać. O nas. - zaczyna niepewnie. Ściska mnie w żołądku i staram się na niego nie patrzeć. - Anastazja, nie możemy tego odkładać w nieskończoność.
-Wiem. O czym mamy rozmawiać? Nie wiem czy kiedykolwiek jeszcze coś nam wyjdzie. Na razie, zależy mi najbardziej....
-Kochasz mnie? - przerywa naglę, ale ignoruję jego pytanie.
-.....żebyś całkowicie rzucił ćpanie...-mówię trochę głośniej, ale znowu mi przerywa:
-Kochasz? - podnosi głos jeszcze bardziej.
-......bo nie mogę pozwolić, żeby narkotyki zabrały mi ciebie....-teraz już krzyczę.
-Odpowiedz! - zrywa się z miejsca i stoi nade mną.
-TAK! Kocham! To chciałeś usłyszeć? - staram się pohamować łzy, cisnące się do moich oczu, jednak nie wychodzi mi to za dobrze. - Co chcesz jeszcze wiedzieć? Czy tęskniłam? Tak! Czy myślałam o tobie? Nie było dnia, żebym nie myślała! TO CHCIAŁEŚ WIEDZIEĆ? - wyrzucam ręce w powietrze i patrze prosto w jego oczy. - To wszystko nie zmienia faktu, że...ja przynajmniej na razie nie chce z tobą być. Potrzebuję przerwy. Boję się, że znowu zaczniesz ćpać. Niezależnie od tego, jak strasznie cię kocham, nie mogę być z kimś takim.
-Anastazja, ale ja się zmienię! Zrobię to dla ciebie! - stara się do mnie podejść, ale zatrzymuję go gestem ręki.
-Najpierw to zrób. - zaciskam usta, kiedy staram się pohamować łzy. - Jeżeli kiedykolwiek mielibyśmy być razem, to przerwa nas nie zniszczy. A teraz? Spójrz na siebie. Krzyczysz, właściwie drzesz się bez powodu. Wcześniej byłeś opanowany, spokojny. Teraz cały czas chodzisz zły, albo zirytowany. Nie jesteś tą samą osobą. Zmieniłeś się. - rzucam mu wściekłe spojrzenie i oddaję marynarkę. Wchodzę do domu, zostawiając go samego. Obracam się i patrze jak osuwa się na ławkę i zakrywa twarz w dłoniach. Co się właśnie stało? Starając się nie zwracać uwagi na pytania zdziwionych znajomych, przechodzę przez całe pomieszczenie, wpatrzona drętwo w drzwi. Wychodzę, i prawie już biegiem udaję się do mojego samochodu, zaparkowanego niedaleko od wyjścia. Wpadam do niego i natychmiast odpalam silnik. Z tych emocji, nie zauważam postaci, podążających za mną. Wsiada ona do samochodu i wyciąga kluczyk ze stacyjki. Odwracam głowę i wpatruję się w szybę, jakby trawa i chodnik były bardziej interesujące, od siedzącego ze mną Harry'ego.Ten jednak nie zraża się moją nieuprzejmością i zaczyna mówić:
-Za dużo razy dałem ci odejść. Nie pozwolę, żeby to wszystko, co było między nami, runęło. - stara się mówić, spokojnie, a ja odwracam się do niego wściekła.
-To ty jesteś agresywny, to ty znów ćpasz. - warczę. Widzę, jak jego klatka piersiowa zaczyna się unosić i opadać coraz szybciej.
-Nigdy nie podniosłem na ciebie ręki. Nie ćpam od czasu, kiedy wywaliłaś moje strzykawki. Zmieniam się, a ty tego nie widzisz. - mówi przez zaciśnięte zęby.
-Harry, wiesz, jak skończyło się ćpanie....Piotrka. - przełykam głośno ślinę, przed wymówieniem tego imienia.
-Naprawdę myślisz, że mógłbym być taki jak on? To był psychopata. - prycha i patrzy na mnie wściekle.
-Wcześniej taki nie był! Wcześniej...kochałam go. - staram się znowu nie rozryczeć.
-Anastazja, ale ja już nie biorę, nie wezmę nigdy! Co mam zrobić, żebyś w końcu mi uwierzyła? Żebyś zaakceptowała moje błędy, moją przeszłość?! - z każdym słowem, głos Harry'ego staję się jednocześnie bardziej zdesperowany i głośniejszy. Obracam się do niego i prawie szeptem mówię:
 -A co, jeżeli nigdy nie zaakceptuje twoich błędów? Pomyślałeś o tym?
-To dlaczego ja twoje umiałem?  - mówi równie cicho co ja. Zamieram bez ruchu. - No właśnie. Staram się, latam za tobą, żebyś mi wybaczyła. Słowem nie wspomniałem o tym, jak chciałaś się zabić w mojej łazience! NAWET O TYM NIE PAMIĘTAŁEM! - odsuwam się do tyłu, słysząc, jak wrzeszczy. - A wiesz dlaczego? Bo cię kocham. Powiedziałaś, że nigdy już tego nie zrobisz, a ja ci wierzę. Dlaczego ty mi nie możesz? - naglę cała jego złość gdzieś się ulatnia, i daję miejsce smutkowi i rozpaczy. - Przed wyjazdem było ci mnie żal, rozumiem. Dlatego powiedziałaś, że możemy się....zaprzyjaźnić. - mówi to tak, jakby coś ściskało jego gardło i nie pozwalało nazwać nas ,,przyjaciółmi". -  Związki nigdy nie są idealne, wiem o tym. Trzeba akceptować swoje błędy i pomyłki. Przynajmniej w jakimś stopniu. Dlaczego ty nie chcesz tego zrobić? Kochasz mnie? - ponawia swoje pytanie z balkonu i patrzy na mnie swoimi zielonymi tęczówkami.
-Kocham Cię, Harry. - mówię, nie kryjąc już moich łez. On miał rację, całkowitą rację. Jak mogłam myśleć o nim tak jak o Piotrku? To nie jest on, przede mną siedzi Harry. Harry Styles. Mój Harry Styles, który teraz w końcu rozluźnia zaciśniętą szczękę, a grymas złości ustępuję z jego twarzy.
-Czy to znaczy, że.....
-Nie wiem, chyba jesteśmy razem. - uśmiecham się do niego blado. Na dworze znowu zaczyna padać. -Przypomniało mi się, jak tej pierwszej nocy, kiedy się poznaliśmy i kiedy....zginęli rodzice, siedzieliśmy w samochodzie i ty...mnie pocałowałeś. - spuszczam wzrok i pozwalam włosom spać na twarz, tak, żeby zakryły rumieńce, które pokryły moją twarz. Chłopak kładzie dłoń na moim udzie. Patrzę najpierw na nią, potem na niego. Uśmiecha się do mnie lekko.
http://media.tumblr.com/tumblr_m9w8re7ED81rpquow.gif-O tym samym myślałem. - mówi i pochyla się do mnie. Kiedy czuję już jego ciepły oddech na moich ustach, cała złość i irytacja naglę znikają. Widzę, jaki chłopak jest szczęśliwy i jak uśmiecha się delikatnie. W końcu, nasze usta spotykają się, i zaczynamy delikatny, ale jednocześnie romantyczny pocałunek. Czuję, jak Harry jest stęskniony moich ust, jak zaczyna robić się coraz bardziej zachłanny. Przygryzam delikatnie jego dolną wargę i wplatam palce w jego włosy.
Ten moment mógłby trwać wiecznie.
-ANASTAZJA! JAK DOBRZE, ŻE NIE ODJECHAŁAŚ! - drze się Barbara, biegnąc w deszczu w stronę samochodu. Kurwa, znowu ona. Dzisiaj coś się jej stało, zawsze wchodzi w nieodpowiednim momencie.  Dopada do pojazdu i wpada do środka, chcąc nie chcąc, lądując na Harrym, który gwałtownie się ode mnie odsuwa. Barbie patrzy raz na mnie, raz na niego. Otwiera usta jakby chciała coś powiedzieć, po czym od razu je zamyka.
-Mam już iść? - udaję się jej wydukać, a Styles piorunuję ją spojrzeniem i zrzuca z siebie. Wychodzi posłusznie z samochodu i wolno zaczyna ruszać w stronę drzwi wejściowych, oglądając się za siebie kilka razy.
-Powinniśmy ją powstrzymać, przed powiedzeniem wszystkim? - pytam, nie spuszczając z niej wzroku. - Chyba i tak za późno. - mówię, kiedy widzę jak zaczyna biec w stronę drzwi, krzycząc coś i machając rękami.
-Chyba tak. - śmieję się Harry. Odwracam się w jego stronę. - Ja....ja posprzątałem domek letniskowy....gdybyś kiedyś chciała...no wiesz....- jąka się.
-Wiem, wiem. To urocze, ale obiecałam Barbarze, że u niej zostanę. Poza tym, będę miała bliżej do akademika, niż gdybym musiała jechać z domku. W każdym bądź razie, to urocze. - pochylam się i całuję go w policzek.

piątek, 22 sierpnia 2014

Rozdział 35

-Czy ty wiesz, że jest już dziewiąta? - zaśpiewał melodyjnie głos nad moim uchem. Burknęłam, że wiem. - A wiesz, co to znaczy? TRZE-BA WSTA-WAĆ! - wrzasnęła, już nie tak melodyjnie Barbara. Usiadłam zła, i spojrzałam na nią złowrogo.
-Nienawidzę jak to robisz. Mogłabyś być milsza rano. - warknęłam. Przeciągnęłam się leniwie i wstałam, rzucając na bok białą kołdrę. W tym samym momencie do pokoju wsunęła się głowa Matta.
-Hej, hej. Widzę, że się królewna wyspała. - mówi do mnie i wydyma usta. Niemrawo kiwam głową. Chwytam szary sweter i czarne dżinsy, oraz pierwsze lepsze skarpetki jakie wpadają mi w ręce. Kierując się w stronę łazienki, wyobrażam sobie moje spotkanie ze wszystkimi. W sumie, nikt nie ma prawa mieć do mnie żadnego żalu, nie będzie tak źle. Związuję włosy w niedbałego koczka i delikatnie maluję oczy. Wzdycham, widząc swoje odbicie. Kiedyś będę się w końcu musiała się przyzwyczaić. Opuszkami palców dotykam delikatnie i powoli swoich powiek i brwi.
-ANASTAZJA!  WYŁAŹ! JA TEŻ CHCE SIĘ UMYĆ! - dobija się pod drzwiami Matthew. No tak, teraz łazienka będzie zajęta dwa razy dłużej, przecież jego idealne włoski się same nie ułożą.
-Już. - warczę, jednocześnie szarpiąc drzwi i wpuszczając go do środka. Staję na białym dywaniku i gestem ręki ponagla mnie do wyjścia. Pokazuję mu środkowy palec i z nosem w górze wychodzę. Zbiegam po schodach do kuchni, w której ze śniadaniem czeka już na mnie Barbara. Zajadałyśmy się parówkami, które przygotowała, jakieś dwadzieścia minut, kiedy w końcu raczył zejść do nas pan szanowny-elegancki. Przejechałam go spojrzeniem, od góry do dołu.
-Co? - patrzy na mnie zdziwiony. - Ubrudziłem się? - zaczyna oglądać swoją koszulkę, na co ja tylko kręcę głowa.
-Po prostu cię podziwiam, taki boski jesteś. - pokazuję mu kciuk do góry a ten udaję zawstydzonego i zakrywa usta dłonią.
-Och wiem, jestem bogiem. - spogląda w przestrzeń z władczą miną, po czym wybucha śmiechem i idzie, żeby nalać sobie soku. Szybko jednak rezygnuje i piję go prosto z butelki.
-Teraz będziemy miały zarazki przez ciebie. - fuka Barbara i zabiera mu butelkę. - Jesteś gotowa? - teraz zwraca się do mnie.
-Tak, tylko daj mi jeszcze chwilę, posprzątam tutaj. - mówię, i idę zanieść swój talerz do zmywarki.
-Nie przeciągaj tego, i tak musisz tam jechać. - karci mnie Matt.
-Nie przeciągam, po prostu tu jest burdel! - obracam się gwałtownie w jego stronę. - Który wy robicie! - wskazuję palcami na dwójkę moich współlokatorów,  a oni unoszą ręce w geście obronnym. Patrzę na zegarek i prawie się przewracam ze zdziwienia. - Już dziesiąta?
-Tak. W sumie teraz to już nie musimy się śpieszyć, chłopcy mają jakiś wywiad na dziesiątą trzydzieści, możemy spokojnie posiedzieć tutaj do trzynastej. - zadowolona Barbara rzuca się na kanapę, a do niej od razu dołącza. Matt. Wpatrują się w nich ze zdziwieniem.
-Czemu mi nie powiedziałaś? Szybciej bym się ubrała, albo wcześniej wstała. - odgarniam kosmyki włosów z twarzy i podchodzę do nich zła.
-Liczyłam na to, że będziemy mogli posiedzieć do trzynastej bezczynnie. No weź, nie obrażaj się. - mówi dziewczyna, widząc moją minę. - Wczoraj był ciężki dzień, trochę nic-nie-robienia dobrze nam zrobi. - wyciąga do mnie ręce, a ja śmieję się tylko i siadam koło nich.
-To co będziemy robić? - pytam po chwili.
-No jak to co? Nic! - mówi Matt, jakby to było oczywiste, ale widząc, że dalej nie bardzo wiem o co chodzi, postanawia po prostu włączyć telewizor. Nie mija pięć minut, kiedy zrywam się na równe nogi.
-Ja wiem co mogę robić! Pojadę złożyć papiery na studia!  - krzyczę radośnie wymachując rękami.
-Twoje pojęcie ,,nic-nie-robienia" różni się od mojego. - twierdzi Barbara. - Skąd masz pewność, że cię przyjmą? - drażni mnie.
-Z moją maturą przyjmą mnie wszędzie, z palcem w dupie. - ręką znowu odrzucam niesforne kosmyki, które wpadają mi do oczu. - Poza tym, załatwiłam to jeszcze z moim tatą, w czerwcu. Teraz tylko jadę tam, żeby wszystko potwierdzić. - uśmiecham się do nich i ruszam w stronę drzwi.
-Co ty tak właściwie chcesz studiować? - zagadnął mnie chłopak, kiedy wkładam buty.
-Zarządzanie. Będę wami wszystkimi kierować.
-Już to robisz. - stwierdza Barbara, a ja tylko pokazuje jej język i wychodzę. Radosnym krokiem dochodzę do mojego niebieskiego cuda i gramolę się do środka. Na dworze szaleje już złota jesień, i przyznam szczerze, zaczyna robić się zimno. Włączam ogrzewanie, a zapach mojego odświeżacza powietrza rozchodzi się po samochodzie. Wciągnęłam mocniej powietrze, żeby rozkoszować się zapachem jabłka, który nieubłaganie kojarzył mi się z Harrym. Mam za dużo wspomnień związanych z chłopakiem. Można by pomyśleć, że ten miesiąc w jakiś sposób  powinien był pomóc mi oderwać się od niego i wszystkiego co z nim związane. Cóż, tak się jednak nie stało. Jestem dalej wściekła na siebie, że pod wpływem emocji obiecałam mu, że teraz zostaniemy przyjaciółmi i wszystko będzie super. Dałam mu tym tylko niepotrzebną nadzieję na nie wiadomo co. Nie będzie dobrze, jak ma być? Chciałam zamknąć rozdział pod tytułem ,,Harry", a sama go przedłużam. Myślę nad naszym zerwaniem. Nad tym, jak stałam w korytarzu tego jebanego szpitala i patrzyłam jak odchodzi. Czy gdybym wiedziała wtedy, że przeze mnie znowu zacznie ćpać, poszłabym z nim? Nie mam pojęcia. Przyjadę dzisiaj do niego i co mu powiem? Mam pustkę w głowię. Na pewno nawrzucam mu za te narkotyki. I chyba powiem, że chce zakończyć naszą znajomość na etapie przyjaźni.....koleżeństwa. Wszystko mi się pomieszało i dzieję się za szybko. Ciąże dziewczyn, Louis, Harry, studia, KURWA! Za dużo myśli na raz. Operacja, rodzice, ja pierdole. Za dużo wszystkiego. Nie będę pakować się w żadne związki, tym bardziej z nim. Muszę trochę przystopować, odetchnąć. Zdecydowanie. Mimo nadmiaru myśli, jedno wiedziałam na pewno. Jeżeli jeszcze raz, zobaczę zaćpanego Harry'ego, chociażbym miała to zrobić siłą, biorę go na odwyk.
-Nie mogę pozwolić mu się stoczyć. - powiedziałam sama do siebie, wjeżdżając na parking pod akademikiem. Zatrzasnęłam za sobą drzwi i zamknęłam samochód. Stojąc pod wielkim budynkiem, wpatrzona w masywne, drewniane drzwi starałam się jakoś dodać sobie otuchy:
-Pamiętaj, nie będzie tak źle, nie będzie tak źle. Na pewno wszystko pójdzie dobrze. - szeptam do siebie, kiedy decyduję się nacisnąć klamkę i popchnąć drzwi.

***********

-.....wiem, że to brzmi niewiarygodnie, ale naprawdę, jestem Anastazja Sparrow. Mogę panu przywieźć wszystkie dokumenty z Polskiego szpitala, w którym byłam. - od dwudziestu minut staram się przekonać jakiegoś ważniaka, że dziewczyna, która złożyła tutaj swoje papiery, to ja. Ten, po wysłuchaniu mojej opowieści, dalej siedzi wpatrzony we mnie, bez żadnych emocji. - NIE, ZARAZ! JA MAM PRZY SOBIE WYPIS ZE SZPITALA! - klaszczę ucieszona w dłonie i zaczynam grzebać swojej teczce z papierami. Z zadowoleniem wydobywam właściwy, i podaje go mężczyźnie. Bierze go do ręki i spogląda, raz na niego, raz na mnie. W końcu wzdycha, zdejmuje i przeciera swoje okulary i mówi:
-No dobrze, niech już pani będzie. Witamy w University College London. - wstaje i podaje mi rękę. Ściskam ją, zbieram niepotrzebne papiery, dziękuję grzecznie i żegnam się na następny tydzień, gdyż rok szkolny zaczyna się równo z pierwszym października. Wychodzę z budynku i po raz kolejny uderza mnie zimny powiew wiatru. Szybko wchodzę do samochodu, akurat kiedy zaczyna padać. Spoglądam na zegarek. Dwunasta dwadzieścia pięć. Mam czas, żeby dojechać do domu, zgarnąć tych idiotów i razem jechać do chłopaków. Wycieraczki przesuwają się w te i z powrotem po szybie, deszcz bębni o dach samochodu. Jadę w ciszy, jakoś nie miałam ochoty na żadną muzykę. Nie znaczy to, że jestem smutna! Wręcz przeciwnie! Po prostu potrzebuje...ciszy. Zwyczajnie. Teraz tylko pozostaje kwestia pieniędzy. Wiem, że jeżeli chodzi o mieszkanie, mogę spokojnie żerować na Barbarze, w zamian za sprzątanie jej chlewu. Jednak za studia będę musiała płacić sama. Stukam palcami w kierownice i zastanawiałam się, czy mogę znowu wrócić do baru w którym kiedyś dorabiałam trochę. Stawka za śpiewanie  nie była za wysoka, ale wystarczająca. Zdecydowanie, trzeba tam pojechać. Jednak nie teraz. Mam inne zajęcia na głowie. Zatrzymuję się pod domem i rozważałam opcje wyjścia i sprowadzenia tu moich przyjaciół. Jednak to, równałoby się z tym, że całkowicie zmoknę. Sięgam po prostu po telefon i wybieram numer Matta.
-Halo? - słyszę jego znajomy głos.
-Wychodźcie już, czekam pod domem. - w tle słyszę niepohamowany śmiech Barbary.
-Dobra, już....hahahah.....już idziemy. - mówi, po czym się rozłącza. Wrzucam telefon do torebki i oparta o siedzenie czekam na nich. Po chwili wychodzą z domu, i zakrywając się przed deszczem rękami, biegną w stronę samochodu. Wparowują do środka i oczywiści brudzą mi wszystko. Rzucam im wściekłe spojrzenie. Uśmiechają się do mnie niewinnie. Przewracam oczami i ruszam. Całą drogę wysłuchuje, jak się świetnie bawili. Po ich opowieściach, jestem w stanie stwierdzić, jak wygląda teraz dom. Tragicznie.
-No i oprócz tego ugotowaliśmy obiad. - kończy całą ich opowieść Matt.
-Dom jeszcze stoi, tak? - upewniam się, co wywołuję jeszcze większą salwę śmiechu. Nie mogę się powstrzymać od chichotu, mimo to, że staram się być poważna i udawać złą na nich. W końcu, parkuję przed domem chłopaków. Siedzę wbita w siedzenie, kiedy pozostali wychodzą.
-Nie idziesz? - pyta mnie Barbara i otwiera moje drzwi. Kręcę przecząco głową, wpatrzona dalej w przestrzeń. Naglę zaczął zżerać mnie stres. - Nie wygłupiaj się, wszyscy czekają. Chodź. - właściwie to wyszarpuje mnie z samochodu i zaprowadza pod drzwi. Opieram się jeszcze chwile, ale przestaje, kiedy przepycha mnie przez próg. Patrze na dziewczynę błagalnie, na co ta tylko kręci głową, starając się wybić mi z głowy pomysł ucieczki. Mozolnym krokiem człapie wzdłuż korytarza, który wdaję się być niemiłosiernie długi. Kiedy cała nasza trójka jest już przy jego końcu, czuję się jakbym miała zemdleć ze stresu. Z zamkniętymi oczami wchodzę do zatłoczonego salonu. Rozmowy i śmiechy milkną w momencie. 
-Cześć wam. - podnoszę powieki i spoglądam nieśmiało na zebranych. Wszyscy: cała piątka chłopaków, Perrie, Danielle, Eleanor, są wpatrzeni we mnie, a ich miny mówią same za siebie. Wzrokiem wychwytuję  Harry'ego, który podrywa się po chwili z miejsca i podchodzi do mnie. 
-Nie mogę uwierzyć....Tak się bałem! - przytula się do mnie gładząc mnie ręką po włosach. Czuje jak jego klatka piersiowa unosi się coraz wolniej i spokojniej. Oddala mnie na chwilę i patrzy na moją twarz. - Boże, jesteś zupełnie inna. Tylko oczy cały czas twoje. - ujmuję moją twarz w dłonie a ja rumienię się lekko. - Tak strasznie, strasznie się bałem. - znowu przyciąga mnie do siebie. Odpycham go jednak zdecydowanym ruchem ręki. 
-Harry, proszę cię, musimy porozmawiać na osobności. Nie teraz. - patrze w jego oczy, a ten tylko kiwa głową i odsuwa się ode mnie. Zwracam się do zebranych. To będzie dłuuuga rozmowa.