poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Rozdział 24

***********************Dwa tygodnie później**************************

*******************Oczami Anastazji*******************


-Chyba sobie jaja robisz. - załamałam ręce widząc Harry'ego. Miał na sobie stary podkoszulek, dresy, a na głowię czapkę z gazety. W ręce trzymał pędzel i miał wielki uśmiech przylepiony do twarzy.
-Nie, dlaczego? - zdziwił się.
-Nie będziesz malował pokoju małej, chyba zwariowałeś. - spojrzałam na niego z żalem.
-A dlaczego niby, jeśli można wiedzieć? - obruszył się.
-Bo nie umiesz tego robić.
-A Niall i Liam niby zrobią to lepiej? - pokazał mi język.
-Oni też tam będą? - zapytałam z szeroko otwartymi oczami.
-Tak, właśnie tak.
-Rany boskie....biedne dziecko. - złapałam się za głowę.
Remont pokoju małej prawie dobiegł końca. Meble wybrane, wszystko zapięte na ostatni guzik. Zostało malowanie. Zatrudnienie pseudo - malarzy pod przewodnictwem Baranka - Stylesa to pomysł roku. Już widzę, jak to małe biedne dziecko rośnie w tym pokoju. Katastrofa.
-Jesteś pewien? - próbowałam odciągnąc Harry'ego od tego pomysłu.
-Nie histeryzuj, będzie dobrze. Jedziemy.- wskazał na drzwi Harry.
Po 20 minutach byliśmy na miejscu. Styles w podskokach wkroczył do domu, a ja mozolnie za nim.
-Cześć wam! - powiedziałam. Perrie przytuliła się do mnie i pocałowała mnie w policzek.
-No i cieść maluchu! - zwróciłam się do jej brzucha. - A ja będę ślićną dziewćnką! Taaak! Moja malusia Amelcia! Moje malusie słonećko! Ty ty ty ty!
-Co ci się stało? - złapał mnie za ramię Harry.
-Nić, nić, Baranciu. To znaczy Baranku. A co? - zapytałam prostując się. - No i z czego się śmiejesz jak głupi do sera?
-Z ciebie śłonećko ty moje. - uszczypnął mój policiek. To znaczy policzek, kurwa mać.
-Odwal się ode mnie. Ja po prostu nie mogę się doczekać, kiedy się urodzi. - złapałam się za twarz i wróciłam do brzucha z uśmiechem na twarzy.
-Już niedługo, jeszcze tylko 4 miesiące. Wiesz, że termin wypadnie niedługo od urodzin Louisa? Jakoś pod koniec grudnia. W ogóle on wie o ciąży?
-Nie mam pojęcia. Nie odzywał się do nas w ogóle. Spróbować do niego zadzwonić? - zapytałam.
-Nie, daj mu spokój. Jak będzie chciał do sam się odezwie. - pokręciła głową Edwards.
-Może i masz rację, ale martwię się o niego.
-Ja też.


************pół godziny później***************

Weszłam na górę. Zwabiły mnie tam wrzaski chłopców. Otworzyłam drzwi do pokoju małej Amelii i prawie się przewróciłam ze zdziwienia. Wesoła brygada One Direction świetnie się bawiła malując na ścianie najróżniejsze wzory.
-CO WY TUTAJ ODWALACIE? - wrzasnęłam, a ci prawie pospadali z drabin.
-Postanowiliśmy trochę ulepszyć projekt Zayna. - wyjaśnił Niall z uśmiechem na twarzy.
-A on o tym wie? - złapałam się za biodra.
-Jeszcze nie, ale na pewno mu się spodoba. - dodał Harry.
-Wątpię. Co to jest? - wskazałam palcem na bezkształtną, namalowaną na ścianie formę.
-To jest gwiazdeczka. - uśmiechnął się Liam.
-To nie jest żadna pierdolona gwiazdeczka, to jest gówno! Dawaj mi ten pędzel! - chwyciłam przedmiot, który podał mi Payne i naprawiłam to arcydzieło. -A to co ma być?
-Wróżka.
-Tyś widział wróżkę. Rany boskie. Skrzydełka wyglądają jak z KFC. - zajęłam się tą psychodeliczną istotą i naprawiałam ją powoli. - To dziecko wyniesie się z powrotem do brzucha jak to zobaczy. - mruczałam sama do siebie, na co chłopcy wybuchli śmiechem. Nie mogłam się powstrzymać i sama zachichotałam. Odwróciłam się do nich i załamałam ręce.
-Niall, ciebie na 10 minut nie można zostawić. Co to ma być? Czemu namalowałeś Harry'ego?
-Jak to Harry'ego? - zdziwił się.
-No przecież to są owieczki. - wskazałam palcem na malowidło.
-To są chmurki! Jak możesz mnie tak obrażać! - oburzył się.
-A dlaczego ,,CHMURKI" mają nóżki? - przeczesałam zdenerwowana włosy palcami.
-Bo miały wypadek.
-Jaki wypadek?
-Z elektrownią atomową. - odpowiedział, a ja uderzyłam się dłonią w czoło. Machnęłam na niego bezwładnie ręką i wróciłam do poprawiania wróżki.
-Kurwa....-usłyszałam zza siebie. Odwróciłam się z zamkniętymi oczami. Policzyłam do 10 i podniosłam powieki. To co zobaczyłam wyprowadziło mnie z równowagi.
-ROZUMIEM WRÓŻKI, CHMURKI Z CZARNOBYLA, ALE NIE ROZUMIEM DLACZEGO NAMALOWAŁEŚ NA ŚCIANIE KUTASA? W POKOJU DZIECKA! - wrzeszczałam.
-To miał być jelonek, ale nie wyszło.I przed chwilą to zauważyłem. No sorry. - bronił się Harry.
-WYJDŹCIE STĄD WSZYSCY! NATYCHMIAST! - ciężko oddychając wskazałam na drzwi. Ze spuszczonymi głowami udali się w ich stronę. Niestety, kiedy byli już przy nic zderzyli się z Zaynem, który przyszedł najwyraźniej, kiedy usłyszał moje wrzaski. Stanął na środku pokoju, otworzył i zamknął usta parę razy. Wskazał kolejno na chmurki, wróżkę i w końcu na kutasa nad oknem. Spojrzał na mnie błagalnie. Ja pokazałam na chłopaków. Odwrócił się w ich stronę.
-Wyjść...-wyszeptał.
-Ale Zayn...-zaczęli się bronić.
-NATYCHMIAST! - wrzasnął a ci w popłochu uciekli. Podeszłam do zdenerwowanego Malika i przytuliłam go.
-Naprawimy to tatuśku, nie martw się.  - wzięłam pędzel do ręki i zaczęłam na różowo zamalowywać parodie rzeczywistości chłopców. Po chwili chłopak dołączył do mnie.
-Co to ma być? - zapytał, podchodząc do chmurek.
-Owieczko - Czarnobylskie - chmurki. Nie, nie pytaj. - uprzedziłam go, kiedy już chciał coś powiedzieć. Zaśmialiśmy się i wzięliśmy się do pracy. Chichotaliśmy cały czas, co chwilę komentując ich dzieła.
-Wiesz, nie mogę uwierzyć, że to tak szybko się potoczyło. Niedługo będziesz ojcem, w końcu weźmiesz ślub. Po prostu....wow....-zmieniłam nagle temat. Zayn uśmiechnął się do mnie słodko.
-Szczerze? To ja też, ale teraz nie mogę sobie wyobrazić, ze byłoby inaczej.
-A pamiętasz jak mówiłeś mi o tym kryzysie w związku z Perrie? Wiedziałam, że będzie dobrze! Mówiłam ci! - wbiłam mu palce w brzuch. On oddał mi tym samym.
-Pamiętam, dziękuję ci za tamto. - przytulił mnie do siebie.
-Nooo, chyba skończyliśmy. - staliśmy na środku pomieszczenia, zadowoleni ze swojej pracy.
-Chyba tak. Dziękuję jeszcze raz, pani Sparrow. - pocałował mnie w policzek.



**********************Perspektywa Harry'ego********************

Siedzieliśmy na dole i słuchaliśmy wrzasków Perrie, kiedy nagle zadzwonił mój telefon. Podniosłem się i wyszedłem na balkon.
-Halo? - odebrałem.
-Cześć Harruś, tutaj mama Louisa. Dojechał już? Nie mogę się do niego dodzwonić.
-Jak to ,,dojechał"? Przecież on miał być za dwa tygodnie. - zdziwiłem się.
-Tak, ale stwierdził, że nie wytrzyma dłużej i wyjechał dzisiaj rano. Już dawno powinien być na miejscu, przecież już wieczór. - powiedziała, a moje serce szybciej zabiło.
-Nie, nie ma go, ale go poszukamy. Dziękuję za telefon. - rozłączyłem się. Nogi miałem jak z waty. Jemu coś się stało, na pewno....Wybrałem numer do niego. Poczta głosowa. Przeklnąłem  pod nosem. Otworzyłem drzwi i wszedłem do środka.
-Musimy szukać Louisa...-powiedziałem do zebranych, łamiącym się głosem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz