wtorek, 12 sierpnia 2014

Rozdział 26

***********************Perspektywa Anastazji*********************


-GDZIE JEST MOJE DZIECKO?! - krzyczała mama Louisa. Patrzyłam na to wszystko jak zza kotary. Głosy były stłumione, obraz zamazany. Deszcz lał za oknem. Idealnie odzwierciedlało to moje uczucia. Zimno. Tak, jest mi strasznie zimno. Mimo, że Harry cały czas mnie przytulał i delikatnie kołysał. On też się nie hamował, płakał jak dziecko. Wszyscy płakali. To musiało strasznie wyglądać i brzmieć. Krzyki zrozpaczonej mamy, my wszyscy pod ścianą czekający na wyrok.  Bladzi, zmęczeni, zaspani. Nikt nie patrzył sobie w oczy. Wszyscy straciliśmy poczucie czasu, to nie miało teraz najmniejszego znaczenia. Najważniejsze, żeby on żył. Lekarze jak w zwolnionym tempie wbiegali i wybiegali z sali, pokrzykując coś do siebie. Zimne, nieprzyjazne barwy szpitalnego korytarza były takie depresyjne. Mocniej podciągnęłam nogi pod brodę. Każda minuta dłużyła się niemiłosiernie. Po chwili z bloku operacyjnego wybiegł lekarz i podszedł do mamy Louisa.  
-Co się dzieje, co z moim synem? - zapytała cała blada, wyciągając błagalnie ręce w jego stronę. Podniosłam wzrok i spojrzałam na nich.
-Proszę pani, spokojnie. Miał krwotok wewnętrzny, na razie opanowaliśmy sytuacje, ale nic nie jest pewne. Ta noc zadecyduję o wszystkim. Oprócz tego, ma złamaną nogę, ale to w tym momencie nie jest problemem.  - mówił spokojnie,  jakby nic się nie działo. Zerwałam się na równe nogi i podbiegłam do niego.
-Kiedy będzie można go zobaczyć? - zapytałam drżącym głosem.
-Obawiam się, że dopiero za kilka dni. Wszystko zależy od tego, ile będzie na oddziale intensywnej terapii..- poklepał panią Tomlinson po ramieniu i odszedł. Kobieta osunęła się bezwładnie na ziemię. Kucnęłam przy niej. Rzuciła mi się na szyję i zaczęła wypłakiwać mi się w ramię. Słona ciecz, lejąca się niekontrolowanie z moich oczu utrudniała mi widzenie. Nagle ktoś złapał mnie za ramię.
-Wracajmy do domu. - powiedział cicho Harry. Był cały blady, a na twarzy widniały jeszcze ślady łez.
-Nie, ja tu zostaję. - odparłam sucho. Mama Louisa szlochała coraz głośniej.
-I tak nic tutaj nie zdziałasz. Proszę cię, wracajmy.
-Jedź sam. - nie dałam się przekonać. On tylko pokiwał głową, zebrał resztę i ruszył w stronę wyjścia. Chyba nawet nie miał siły się ze mną kłócić. Kiedy zostałyśmy same, zwróciłam się do kobiety:
-Proszę pani, wszystko będzie dobrze, on jest silny. Na prawdę, nie ma się co martwić.
-Kochanie, ja nie daruję sobie, jeżeli coś mu się stanie. Mój mały chłopiec...-nie wytrzymywała. Nie mówiłam już nic. Cała noc zleciała nam na wpatrywaniu się w drzwi i szlochaniu. Rano przyjechali chłopcy. Kazali mi coś zjeść i jechać do domu. Do mnie nic nie docierało, kręciłam tylko głową i dalej się nie ruszałam. W końcu Harry nie wytrzymał, stanowczo wziął mnie za rękę i właściwie zaciągnął do samochodu. Siedząc już na siedzeniu nie byłam w stanie robić czegokolwiek, nawet płakać. Styles wyraźnie wkurwiony usiadł na miejscu kierowcy.  Tak mijały dni i noce. Przesiadywałam w szpitalu, aż Harry nie wyciągał mnie stamtąd siłą. Noc w domu, coś do jedzenia  i znowu do szpitala. Dzień za dniem, żadnych wieści, nic nowego. Tylko zdenerwowanie mojego chłopaka rosło. Codziennie był bardziej agresywny. Denerwowało go moje stróżowanie przy drzwiach oddziału. Mówił, że się wykańczam. W końcu, po tygodniu, kiedy wiózł mnie do domu nie wytrzymał.
-Słuchaj, rozumiem, że się martwisz, ale to co robisz to paranoja. Schudłaś przynajmniej 10 kilo, martwię się o ciebie. To, że siedzisz tam cały czas nie przywróci mu zdrowia. - zaczął ostro, ale potem mówił coraz łagodniej. Ja tylko nieprzytomnie pokiwałam głową. On widząc, że nic już nie wskóra nie odzywał się więcej. I znowu, dzień za dniem to samo. Dokładnie 10 dni od wypadku nastąpił przełom. Do mamy Louisa podszedł lekarz i oznajmił, że jej syn wybudził się ze śpiączki i został przeniesiony na oddział wewnętrzny. Pierwszy raz od tak dawna zobaczyłam uśmiech na jej twarzy. Wybrałam odpowiedni numer i powiadomiłam chłopaków. Oni też tu przyjeżdżali, ale na chwilę, nie siedzieli tu cały czas. Kazałam mamie Louisa jechać do domu z chłopakami, zjeść coś i przespać się trochę. Obiecałam jej, że tu zostanę i będę czuwać do momentu, kiedy chłopak nie będzie gotowy na rozmowę. Ta tylko pokiwała głową i z delikatnym uśmiechem wyszła w objęciach chłopaków ze szpitala.

***************Perspektywa Louisa*******************



Obudziło mnie oślepiające światło. Zmrużyłem oczy.
-Halo, słyszy mnie pan? Halo? - jakiś wkurwiający głos nie dawał mi spokoju. Delikatnie pokiwałem głową, na znak, że słyszę. Obraz zaczął mi się wyostrzać. Zobaczyłem lampę, a koło niej głowę lekarza nad sobą. Chciałem się podnieść, ale poczułem ogromny ból. 
-Nie, nie, nie. Niech pan się nie rusza, nie może pan. Pamięta pan, co się stało?
-Jechałem samochodem. Obudziłem się tutaj. - odpowiedziałem.
-Czyli pan nie pamięta. Jest pan w szpitalu, już 10 dzień. Wjechał pan w drzewo. Zasłabł pan, za kierownicą, prawdopodobnie z przemęczenia. - wyjaśnił mi. 
-10 dni? Chyba pan sobie żartuje. Gdzie są wszyscy? - zapytałem niemrawo. 
-Jakaś kobieta, młodsza dziewczyna i czterech chłopaków prawie cały ten czas siedzieli pod drzwiami na oddział. Teraz musi pan odpoczywać, a my dokończymy badania. Idę powiedzieć pana matce, że się pan obudził Proszę się stąd nie ruszać. - pogroził mi i wyszedł. Rozejrzałem się dookoła. Byłem sam, w niewielkim pomieszczeniu. Złapałem się za głowę. Jak to 10 dni? Przecież ja jeszcze przed chwilą wyjeżdżałem z domu mamy. Ktoś gwałtownie otworzył drzwi. Spojrzałem w tamtą stronę i uśmiechnąłem się. Stała w nich Anastazja. Wychudzona, przestraszona, zapłakana. Ale w dalszym ciągu ona.
-Nie mam za dużo czasu, zaraz znowu przyjdzie lekarz. - dopadła do łóżka. - Tak strasznie mi przykro. - łzy potoczyły się po jej policzkach.
-Jest dobrze, czuję się lepiej. Nie martw się mała. - wytarłem je, delikatnie przejeżdżając po jej twarzy dłonią. Wtuliła się w nią.
-Przepraszam, bardzo przepraszam. To moja wina. 
-To nie twoja wina, nawet tak nie mów. Po prostu moja głupia nieuwaga i tyle. Nie martw się, wszystko będzie dobrze. - starałem się ją pocieszyć. Nachyliła się w moją stronę i delikatnie mnie przytuliła. Dodała mi sił. Od razu zacząłem racjonalnie myśleć, miałem więcej sił. Oderwała się ode mnie po chwili.
-Wrócę jak będę mogła. - wyszeptała i wybiegła z sali. Odprowadziłem ją wzrokiem i westchnąłem. To głupio zabrzmi, ale może ten wypadek miał swoje dobre strony? Kochałem ją. Rzeczywistość po chwili uderzyła mnie w twarz. Była tutaj, mimo tego, co jej zrobiłem. Jak mogłem być tak skończonym kretynem? Jak mogłem ją stracić?

*******2 dni później********

-Mamo proszę cię, nie przy ludziach- odepchnąłem kobietę, która usilnie starała się wytrzeć mi twarz. Spojrzała na mnie zatroskana i pocałowała mnie w policzek.
-Loui, tak się cieszę, że już z tobą lepiej.
Za nią chłopcy udawali, że rzygają. Pokazałem im środkowy palec i wróciłem wzrokiem do mamy. Czułem się już lepiej. Nigdy nie siedziałem sam, zawsze ktoś był przy mnie. Najczęściej była to Anastazja, mimo, że stanowczo ją odprawiałem, widząc jak się męczy.
-Chcesz może coś zjeść? - nie dawała mi spokoju rodzicielka.
-Nie, mamo.
-Pić?
-Nie, mamo.
-Do łazienki?
-Mamo! - krzyknąłem oburzony. Chłopcy pokładali się już ze śmiechu.- jak będę chciał to pójdę.
-Już widzę jak ty z tymi kulami trzaskasz się po szpitalu. - z niesmakiem  spojrzała na urządzenia stojące przy łóżku. Przewróciłem oczami.
-Za miesiąc będę mógł chodzić normalnie , nie przesadzaj. 
-Już dobrze, dobrze. Zostawiam cię z chłopakami. Będę jutro, pa kochanie. - znowu mnie pocałowała i wyszła.
-Loui, może zabrać cię do sracza, moje ty kochanie? - zapytał wysokim głosem Harrym. Pokazałem mu język i odwróciłem się tyłem do nich.
-Loui, skarbusiu....-zaczął Niall, ale przerwał od razu, widząc, że go nie słucham. 
-Idźcie sobie imbecyle, nie lubię was. 
-Też cię kochamy, LOUI - wrzasnęli wszyscy.
-Za ile cię wypuszczą? - zapytał Liam.
-Chyba za parę dni, przecież nic się już nie dzieje.- odparłem obojętnie. 
Drzwi otworzyły się z hukiem.
-Widzę, że już lepiej? - do środka wparowała Anastazja. Uśmiechnąłem się na jej widok. Podeszła do mnie i pocałowała mnie w czoło. Zepchnęła z taboretu koło łóżka Nialla, i sama na nim usiadła. 
-Wyspałaś się? - zapytałem uśmiechając się do niej. 
-Tak, ale to nie ważne. Rozmawiałam z lekarzem, wychodzisz w środę! - krzyknęła uradowana. 
-Woow, to super! Jeszcze tylko 3 dni! - ucieszyłem się. Rozmawialiśmy chwilę, właściwie o niczym. Naglę stało się coś, czego zupełnie się nie spodziewałem. Harry podszedł do Anastazji od tyłu, zaplótł jej ręce w talii i wyszeptał do ucha.
-Kochanie, wracajmy do domu. Już późno. - pocałował ją delikatnie w szyję. Dziewczyna najwyraźniej się speszyła, ale uśmiechnęła się delikatnie. Pomachała mi i wyszła razem z innymi, zostawiając mnie samego. Nie ruszyłem się chyba przez całą noc. Wpatrywałem się cały czas w drzwi. Czyli jednak są razem, miałem rację. Czyli to tylko moje głupie marzenia, nie wrócimy do siebie. To jednak bez sensu. 
Zresztą, na co liczyłem? Że będzie na mnie czekać? Prędzej czy później musiała sobie kogoś znaleźć. Tylko czy Harry jest odpowiedni? A co jeżeli wykorzysta ją jak resztę swoich dziewczyn? Nie wybaczyłbym mu tego. Ona zasługuję na szczerą, prawdziwą miłość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz