poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Rozdział 25

******************Oczami Anastazji*******************

Stałam tak jeszcze chwilę przytulona do Zayna. Zaciągałam się zapachem świeżej farby. Strasznie go lubiłam. Czułam się taka spokojna, oderwana od rzeczywistości. Czułam każdy minimalny ruch chłopaka. To było dziwne. Nie czułam dreszczy, ( to chyba dobrze, bo jestem z Harrym a on będzie ojcem i jest z Perrie ) ale byłam dziwnie bezpieczna w jego ramionach. Nagle usłyszałam zbliżające się kroki i do pokoju wpadł Liam.
-Musicie nam pomóc. Szybko! - krzyknął, a w jego głosie słychać było strach. Oderwaliśmy się od siebie z Zaynem i zbiegliśmy we trójkę na dół. Po pokoju krążył Harry, a gdy tylko mnie zobaczył przytulił się do mnie. Cały drżał. 
-Kochanie, co się stało? Co z tobą? - zapytałam kołysząc go lekko.
-Za-zadzwoniła do m-mnie mama Lo-Louisa. Powiedziała, że Lou wyjechał z domu rano, chciał wcze-wcześniej wrócić. A-ale teraz ni-nie daje znaku życia. Coś się stało, czuję to. Boję się, że zrobił coś głupiego. - spojrzał na mnie swoimi przeszklonymi od łez, zielonymi oczami.
-O mój boże, co ja narobiłam...-czułam jak tracę grunt pod nogami. 
-Co? - zapytał Liam.
-Gdybym z nim wtedy porozmawiała, nie wyjechałby, nic by się nie stało.Niall, Liam, dzwońcie po szpitalach i jego rodzinie, może coś wiadomo. Ja biorę samochód i jadę go szukać. Perrie, zostań tutaj z Zaynem. Harry jedź na drugą stronę miasta. Będziemy w kontakcie. - już chciałam wyjść, kiedy zobaczyłam, że Styles patrzy na mnie wyczekująco. - No co? - zapytałam. 
-Uważaj na siebie. - przytulił mnie. Pocałowałam go w usta.
-Będę, owieczko. Spokojnie. Kocham was, w razie czego dzwońcie. - wybiegłam z domu i wsiadłam do samochodu. Zapięłam pas i ruszyłam. Nie miałam pojęcia, od czego zacząć. Miałam mętlik w głowie. Zastanawiałam się, czy to przeze mnie. Pewnie tak, gdyby nie ja nie doszłoby do niczego, nigdzie by nie pojechał. 
-Spokojnie Anastazja, jeszcze nic nie wiadomo. - mówiłam sama do siebie wlepiając wzrok w ulicę. Robiło się ciemno. Co chwilę wycierałam mokre od łez oczy. Nierówny oddech, spocone dłonie i dreszcze. Co się ze mną dzieje? Panikuję już. Nagle zobaczyłam coś, co odebrało mi czucie nogach i zaparło dech w piersiach. Policja, kartka i straż pożarna. Stoją przy ulicy. Dookoła tłum gapiów, stojących przed taśmą policyjną. Zatrzymałam się z piskiem opon i wypadłam z samochodu. Ledwo mogłam ustać na nogach. Zachłystując się łzami dopadłam to taśmy. Do ostatniej chwili miałam nadzieję, że to nie on. Jednak widok granatowego Mustanga GT rozwiał wszelkie moje nadzieje i obawy. Ostatnia nadzieja, spojrzałam na rejestracje. Przecież w Anglii jest dużo takich samochodów. Zmrużyłam oczy i próbowałam odczytać co tam jest napisane. Jednak wszystko runęło, kiedy zobaczyłam jak ratownicy wyciągają kogoś z samochodu. Poznałam go. To był Louis. Kiedy to sobie uświadomiłam, rozerwałam taśmie policyjną i pobiegłam w jego stronę. Nagle ktoś mocno szarpnął mnie za ramię.  
-Tu nikomu nie wolno wchodzić. To miejsce wypadku. - usłyszałam niski głos za sobą. Odwróciłam się w jego stronę i ujrzałam znanego mi już policjanta. 
-Ale ja  jestem jego przyjaciółką! Ja muszę z nim być! To wszystko moja wina! - krzyczałam, a on mi się przyjrzał i chyba mnie poznał.
-Anastazja? Zresztą nie ważne, i tak muszę cię stąd wyprowadzić. Chodź za mną. - wyciągnął do mnie rękę. 
-Ja muszę z nim być, zaopiekować się nim! To wszystko moja wina! Gdzie oni go zabierają? - nie ustępowałam.Spojrzałam błagalnie na policjanta, a on tylko ciężko westchnął.
-To, że nie jesteście rodziną komplikuje sprawę, ale dobrze, powiem ci. Jadą do szpitala na Grove Street 148. Wsiądź do samochodu i poczekaj, aż karetka odjedzie. 
-Ale co z nim, co się stało? - płakałam.
-Nie mogę ci udzielić takich informacji. Przykro mi, muszę wracać do pracy. - odszedł, zostawiając mnie samą. Zakryłam usta dłonią i pobiegłam do samochodu. Wzięłam telefon i od razu zadzwoniłam do chłopaków.
-Wiesz już coś? - odebrał Harry.
-Jadą do szpitala na Grove Street, zbieraj chłopaków i ruszajcie. 
-Ale kto jedzie? Anastazja, co się dzieje? Słyszysz mnie? 
-Louis miał wypadek. - rozłączyłam się. Nie mogłam się już powstrzymać. Wybuchłam płaczem, nie mogłam w to wszystko uwierzyć. Po chwili karetka ruszyła. Pojechałam za nią, nie spuszczając z niej oka. Po kilku minutach byliśmy na miejscu. Zatrzymałam samochód i wbiegłam do szpitala. 
-Gdzie leży Louis Tomlinson? - zapytałam roztrzęsiona recepcjonistkę, na izbie przyjęć.
-Cooo? - spojrzała na mnie tępo.
-Louis Tomlinson, przed chwilą go przywieźli. 
-Nie ma tu takiego. 
Machnęłam na nią obojętnie ręką. Obróciłam się w miejscu i zobaczyłam, jak ratownicy wiozą go na noszach. Poszłam za nimi wypytując o jego stan. Oni nie odpowiedzieli, tylko odepchnęli mnie chamsko. Wjechali do jakiejś sali, zostawiając mnie przed nią. Tylko przez szybę mogłam obserwować jak przekładają go na łóżko. Potem pielęgniarka zasunęła kotarę. Zjechałam bezwładnie po ścianie w dół. Schowałam twarz w dłoniach. 


********************Oczami Harry'ego*********************


 *********30 minut po rozmowie********

W całkowitym milczeniu jechaliśmy razem do szpitala. Nikt tak na prawdę nie wiedział co się stało. Do Anastazji nie dało się już dodzwonić. Z nerwów mocno zaciskałem dłonie na kierownicy. Perrie płakała cicho z tyłu. Mi też się zbierało, ale nie dałem tego po sobie poznać. Po kilku minutach zatrzymałem się byle gdzie i weszliśmy szybko do szpitala, żeby poszukać Anastazji. Podszedłem do sekretarki siedzącej na izbie przyjęć.
-Przepraszam, gdzie leży Louis Tomlinson? - zapytałem zdenerwowany.
-Coooo? - spojrzała na mnie głupio.
-Tomlinson...gdzie leży Tomlinson? -traciłem panowanie nad sobą.
-Ty jesteś chłopcze z telewizji! - ucieszyła się. Machnąłem na nią ręką i wróciłem do pozostałych. 
-Musimy sobie poradzić sami. - zakomunikowałem, i razem zaczęliśmy przeczesywać szpital. Na oślep poszliśmy na pierwszy lepszy oddział. Zobaczyliśmy na korytarzu siedzącą na ziemi Anastazje. Podbiegłem do niej i przytuliłem ją. Nie mogła powstrzymać łez, była cała blada. Usiadłem koło niej. 
-An, co się stało? Co z nim? Proszę, powiedz coś. - chwyciłem ją za ramiona. Sam powoli tez przestawałem dawać radę. Czułem jak pieką mnie oczy. 
-On...on miał wypadek, jest tam na razie 15 minut. Podsłuchałam rozmowę lekarzy, stracił przytomność w samochodzie i wjechał w drzewo. Prawdopodobnie z przemęczenia. Nie wiem co się z nim teraz dzieje, nic nie wiem. - załamał jej się głos i nie była w stanie nic więcej powiedzieć. Wtuliła się we mnie i szlochała. Objąłem ją ramieniem. Sam też już nie kryłem emocji, łzy ciekły po moim policzku. Przeleciałem wzrokiem pozostałych, którzy stali dookoła nas. Nikt się już nie hamował. Zayn podtrzymywał Perrie i szeptał do jej ucha:
-Ciii, będzie dobrze. Nie denerwuj się. - sam też płakał. Nagle z sali wyszedł lekarz. Liam podbiegł do niego. Rozmawiali chwile wymachując rękami. W końcu Payne wrócił zdenerwowany.
-Nic nie może powiedzieć, bo nie jesteśmy z rodziny. Wiem tylko, że na razie jego stan jest stabilny. Zawsze coś. Dzwonił ktoś do jego mamy?
-Nie, mam to zrobić? - zapytał Niall. Wszyscy pokiwaliśmy głowami, a ten odszedł wybierając numer.
Wypłakiwaliśmy się sobie z An w rękawy. Nawet nie udawałem, że jest ze mną dobrze. Po kilku minutach wrócił blondyn.
-Będzie tutaj niedługo. Powiedziałem, że jest dobrze, żeby się nie martwiła.
-Nie wiadomo, czy jest dobrze. Nic nie wia.....
Nagle wszyscy zerwali się z miejsca. Z sali słychać było krzyki. Wbiegali nowi lekarze, wszyscy wyraźnie panikowali. Wiedzieliśmy co to znaczy. On umiera....



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz