środa, 13 sierpnia 2014

Rozdział 27

 ****************Perspektywa Louisa*****************


-WSTAAAWAAJJ GRUBASIE! - wrzeszczała Anastazja wniebogłosy. Podniosłem leniwie powieki. Zobaczyłem nad sobą jej roześmianą buzię. Uśmiechnąłem się do niej i przetarłem oczy.
-Co ty tu robisz? - zapytałem jeszcze zaspany.
-No jak to co, odwiedzam kalekę. Poza tym, dzisiaj poniedziałek, chłopaków chyba nie będzie, bo mają jakiś wywiad. No, chyba, że wpadną wieczorem. Na razie jestem sama. - spojrzała na mnie. - Potrzebujesz czegoś? Przynieść ci coś? 
-Nieeee, w razie czego sam sobie przyniosę. No, ale opowiadaj, co tam u ciebie? - zapytałem. Ona westchnęła i usiadła na krześle przy łóżku.
-Kłócę się z Harrym, ale to nic poważnego. Czasami jeszcze jeżdżę do baru pośpiewać trochę. A tak to nic nowego. - spojrzała mi w oczy. Była....smutna? 
-Na pewno wszystko okej? 
-Tak, naprawdę . Idę się przejść, zaraz wrócę. - szybko wyszła z sali. Coś jest nie tak, czuję to. 


        ***************Perspektywa Anastazji*****************


Siedziałam w kawiarni szpitalnej. Dlaczego Harry tak się denerwuję o tą sytuację? Nie ufa mi? Przecież tylko jego kocham. Bolał mnie brzuch ze stresu. Otarłam rękawem łzę. Kłócimy się cały czas, nie przytulamy, nie całujemy. Robię źle siedząc tu z Louisem? Nie chce, żeby był sam. Poza tym, mam poczucie winy. To przeze mnie ten wypadek, przeze mnie to wszystko. Naglę zadzwonił mój telefon. 
-Tak kochanie? - odebrałam, widząc, że to Harry.
-Cześć, gdzie jesteś?
-W szpitalu, przed chwilą przyjechałam. - nastała chwila ciszy, czekałam na jego reakcje. 
-A...To może przeszkadzam? - rzucił oschle. W moich oczach nagromadziły się łzy, kurwa mać, ja z nim nie wytrzymuję. Zero czułości, czegokolwiek. Tylko te chamskie teksty cały czas. 
-Nie, nie przeszkadzasz. Przyjedziesz tutaj? - starałam się brzmieć normalnie.
-Nie wiem. Muszę kończyć, cześć. - rozłączył się. Byłam między młotem a kowadłem. Z jednej strony Harry, miłość mojego życia, a z drugiej strony Lou. Nie chciałam, żeby był samotny, zwłaszcza w tym momencie. Podniosłam się i wróciłam do sali Tomlinsona.
-Płakałaś. - stwierdził od razu. Wzięłam głęboki wdech i uśmiechnęłam się sztucznie.
-Nie, skądże. Potrzebujesz czegoś? - zapytałam automatycznie. On wstał i podpierając się na kuli podszedł do mnie. Przytulił mnie i zapytał.
-Pytasz o to drugi raz. Powiedz mi, o co chodzi? - nie wytrzymałam. Wtuliłam się w niego i rozryczałam na dobre. On gładził mnie ręką po plecach i kołysał delikatnie. 
-Cii. spokojnie. O co chodzi? - zapytał znowu prowadząc mnie w stronę łóżka.
-Louis, proszę cię. Nie mogę o tym rozmawiać, nie teraz. - wyjąkałam. 
-Jak chcesz. Pamiętaj, że w razie czego zawsze możesz na mnie liczyć. - pogładził mnie po kolanie. Spojrzałam na niego moimi załzawionymi oczami.
-Dziękuję. Naprawdę. - powiedziałam, a on uśmiechnął się lekko.
Trwaliśmy tak chwilę kiedy drzwi otworzyły się z rozmachem. Stanął w nich Harry. Przeleciał nas spojrzeniem, zatrzymał się chwilę na ręce Lou na mojej nodze. Zacisnął zęby i powiedział cicho:
-Widzę, że przeszkadzam. Przepraszam państwa bardzo.- ukłonił się i wycofał się z sali. Wstałam i wybiegłam za nim. Złapałam go za rękę. Odwrócił się wkurwiony w moją stronę.
-W czym mogę pomóc? - zapytał.
-Harry, proszę cię. Nie rób problemu z niczego. - mówiłam błagalnym głosem. Spojrzał mi prosto w oczy.
-Dlaczego ty mi to robisz? 
-Co robię? 
-Proszę cię, nie udawaj głupiej. Myślisz, że nie dajesz mi powodów do bycia zazdrosnym? Nawet nie wiesz co przeżywałem, kiedy zrozumiałem, że cię kocham, a ty jeszcze z nim byłaś. A teraz widzę cię, jak siedzisz u niego cały dzień. Anastazja, zastanów się. - wyrwał swoją rękę z mojego uścisku i zaczął iść w kierunku drzwi. Pobiegłam za nim i zagrodziłam mu drogę. 
-Słuchaj mnie teraz. KURWA MAĆ, PROSZĘ CIĘ! - wydarłam się, kiedy zobaczyłam, że odwraca wzrok i już chcę odchodzić. Spojrzał na mnie zdziwiony. - Mam poczucie winy, to przeze mnie Louis tu trafił. Nie chcę, żeby siedział sam. Przytulał mnie teraz, bo widział, że płaczę. Jest mi przykro bo między nami się sypie. Proszę cię, nie zostawiaj mnie! - krzyknęłam i desperacko chwyciłam go za rękę, kiedy znowu chciał odejść. Nie reagował w ogóle na to, że płakałam. Jego oczy były zimne, zmienił się naglę w kogoś nie do poznania. Spojrzałam na niego błagalnym wzrokiem.
-Ja nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć. Spójrz na to z mojej perspektywy! Przesiadujesz u swojego byłego chłopaka całymi dniami, czasami nawet i w nocy. Anastazja. - złapał mi za ręce. - Ufam ci, ale postaraj się mnie zrozumieć. Ja...ja już sam nie wiem co mam robić.
-A musisz coś robić? Po prostu mi zaufaj, Harry, wiesz, że tylko ciebie kocham. - wyszeptałam i otarłam łzy z mojego policzka. Ludzie przechadzający się po korytarzu zaczęli dziwnie na nas patrzeć. Jakoś nie zwróciłam na to uwagi.
-Nie wiem, nie ważne. Jadę do domu, przyjadę po ciebie za dwie godziny. Cześć. - wyrwał mi się i szybkim krokiem wyszedł ze szpitala. Stałam tak jeszcze chwilę, wpatrzona w drzwi za którymi zniknął. Westchnęłam cicho. Odwróciłam się i znowu poczłapałam do sali Lou. Poczucie winy ciągnęło się za mną jak kula u nogi. Byłam kompletnie rozbita. Jak on w ogóle mógł pomyśleć, że mogłabym znowu być z Tomlinsonem? Kurwa mać, serio to aż tak źle wygląda?
-Co znowu się dzieję? -zapytał Lou, kiedy weszłam do sali. Usiadłam zła na krześle koło niego.
-Nic. Jestem zła. - warknęłam, a ten zaśmiał się cicho. Spojrzałam na niego spode łba.
- Z czego się cieszysz?
-Jesteś urocza jak się złościsz. - pokazał mi język. Chcąc, nie chcąc kąciki moich ust podniosły się delikatnie.
-Głupi jesteś. - rzuciłam w niego poduszką.
-Może i tak. A teraz tak poważnie, mam nadzieję, że nie masz przeze mnie problemów z Harrym? - zapytał naglę, chwytając moją brodę i podnosząc głowę tak, że patrzyłam teraz w jego oczy.
-To nie przez ciebie, to przez to, że jest chorobliwie zazdrosny. Ale nie ważne. Jak się czujesz? - położyłam mu dłoń na ramieniu.
-Całkiem dobrze, dzięki za troskę. A co u chłopaków? Byłaś ostatnio w naszym domu? Mam nadzieję, że nie ma tam takiego syfu jaki sobie wyobrażam? - zaśmiał się.
-Nie, odkąd Zayn się wyprowadził nie ma go kto robić. - pokręciłam delikatnie głową.
-Jak to się wyprowadził? Dlaczego? - no tak, przecież on nic nie wie. Otworzyłam szeroko oczy.
-Zapomniałam ci powiedzieć. - uderzyłam się dłonią w czoło.
-Czego? O co chodzi? Coś się stało? - chłopak wyraźnie się zaniepokoił. Moje zdziwienie przerodziło się w rozbawienie. Lou patrzył na mnie pytająco.
-Stało się, dziecko się stało. Perrie jest w ciąży, za 4 miesiące Zayn będzie tatą! - ucieszyłam się, widząc jego minę.
-Zayn? Nasz? Malik? - wypytywał z głupim wyrazem na twarzy. Pokiwałam głową szczerząc się do niego. -Łooo...
-No łooo! - krzyknęłam machając rękami. - To będzie super, pokój już zrobiony, Zayn mieszka z Perrie, wszystko się układa. - położyłam ręce na kolanach i wypuściłam głośno powietrze.
-Długo mnie nie było? - zapytał po chwili ciszy. Walnęłam go w ramię.
-Stanowczo za długo. Tyle cię ominęło. Mam nadzieję, że przynajmniej poprawił ci się trochę humor?
-Nie za bardzo. - wbił wzrok w ziemię.
-Boże mam poczucie winy. Ten wypadek, to wszystko...-zaczęłam, ale mi przerwał.
-Wszystko co się działo to moja wina. Ale nie rozmawiajmy o tym, nie jestem jeszcze gotowy. - uśmiechnął się do mnie smutno a ja tylko pokiwałam głową ze zrozumieniem.
-Idziemy się przejść? - zaproponował.
-Jesteś pewien, że z kulami dasz radę? - spojrzałam niepewnie na niego.
-Pewnie, nie takie rzeczy się robiło. - wstał, wziął kulę i już chciał wychodzić, kiedy zobaczył, że ja nie ruszyłam się z miejsca. Zaśmiał się. -No chodź, nic mi nie będzie.
 Przechadzaliśmy się po szpitalnych korytarzach i rozmawialiśmy jak gdyby nic się nie stało. Chyba nawet wolałam tą naszą ,,nową" relację. Nie było awantur, zobowiązań, niczego. Usiedliśmy na jakimś balkonie. Czułam się tak lekko, tak swobodnie. Jakby nic nie trzymało mnie przy ziemi. Ja i mój PRZYJACIEL. Tylko tyle, nic więcej. Uśmiechnęłam się sama do siebie.
-I z czego się cieszysz? - zapytał mnie Lou. Spojrzałam na niego i zmrużyłam oczy.
-Z niczego. Która godzina? - chłopak tylko wyciągnął z kieszeni telefon i mi go pokazał. Kurwa, Harry zaraz będzie. Pośpiesznie się zebraliśmy i wróciliśmy do sali. Siedziałam jak na szpilkach, odwrócona tyłem do drzwi. Oddychałam głęboko, żeby się uspokoić. Denerwowałam się przed spotkaniem z własnym chłopakiem. To normalne? Tomlinson leżał na łóżku i bacznie mnie obserwował. Siedzieliśmy chwilę w ciszy, kiedy usłyszałam kroki na korytarzu. Idzie, świetnie. Nie odwróciłam się, kiedy wszedł do sali. Dopiero, kiedy mnie zawołał, ze spuszczoną głową podniosłam się i bez słowa wyszłam z sali. Czy ja się go bałam? Chyba tak. Poczułam, że łapię moją dłoń. Chciałam ją wyrwać, bo przeszedł mnie nieprzyjemny, zimny dreszcz. Chyba poczuł, że się wzdrygam. Odsunął mnie od siebie, postawił przed sobą i spojrzał mi w oczy. I znowu czeka mnie ta nieprzyjemna rozmowa, ta sama co jeszcze kilka godzin temu. Ten sam korytarz, te same drzwi, ci sami my.  Spojrzał na mnie wyczekująco. Wiedziałam, jakie pytanie za chwilę zada, za dobrze go...
-Boisz się mnie? - ...znałam. No właśnie. Mozolnie podniosłam głowę. Pokręciłam nią przecząco. - Widzę, że coś jest nie tak. Anastazja, nie chce, żeby między nami się zepsuło. Proszę cię, spójrz na mnie. Nie chce cię tracić. - czego oczekiwał? Nie wiedziałam co się zepsuło. Nie czułam już nic, ciepła, przyjemności, nawet jebanego pożądania. Pustka. Traktowałam go tak, jak on mnie rano.
-Nic, nie ważne. Mam prośbę, możesz po mnie przyjechać za pół godziny? Nie chce jeszcze wracać. - rzuciłam oschle. Harry zaczął ciężej oddychać. Zacisnęłam zęby, żeby nie dać niczego po sobie poznać.
-Uciekasz od problemów. To nie jest rozwiązanie! Porozmawiaj ze mną o tym! TU I TERAZ! - ostatnie dwa słowa wykrzyczał. Zmrużyłam oczy i skuliłam się. On jakby tego nie zauważył. - Masz wybór, pomogę ci podjąć decyzję. Albo wrócisz ze mną teraz do domu, albo zostaniesz tutaj, ale to będzie równoznaczne z naszym końcem. Wybieraj. - odwrócił się i ruszył w stronę drzwi. Stałam tam, jakby ktoś zdzielił mnie w twarz. Chciałam za nim biec, ale coś trzymało mnie w miejscu. Nie....niech spierdala. Nie możesz być z kimś, kogo się boisz. Nie możesz być z kimś, kto każę ci wybierać. Nie, nie możesz być z NIM. Mam go dość, tak. To już nie jest strach, smutek czy cokolwiek innego. To jest niepohamowany gniew. Nienawiść. Obrzydzenie. Spojrzałam na niego, jak się oddala i uśmiechnęłam się kpiąco do siebie. Ty masz mi kazać decydować? Żałosne. Stałam tam, dalej uśmiechnięta. Zaczęła bawić mnie ta sytuacja. W pewnym momencie Harry zatrzymał się i patrzył na mnie wyczekująco. Zdziwił się, gdy zobaczył mój wyraz twarzy.
-A więc to tak się skończy? Cóż, żegnaj Harry. - zamachnęłam włosami, obracając się w miejscu na pięcie i ruszyłam w przeciwnym kierunku. Tak, właśnie tak. Żegnaj Harry...Czy poszłam do Louisa? Nie...wyszłam tylnym wyjściem. Do domu było niby daleko, ale czasu w sam raz na przemyślenia. No, dobrze by było gdybym jeszcze przez ten czasu myślała. Szłam, odłączona od rzeczywistości. Wpadałam na ludzi na chodniku, potykałam się, aż w końcu stanęłam pod drzwiami domku letniskowego. Z hukiem otworzyłam drzwi, wparowałam na górę i z szafy wyciągając walizkę.
-Jebać.....Harry'ego....Stylesa......-wrzucałam do środka zawiniątko z ubrań pomiędzy każdym słowem. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Wszystko? Wszystko. Tak więc, żegnam cię domku serdecznie, nie będę tęsknić. Myślę, że Barbara ma jeszcze wolny pokój.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz