wtorek, 19 sierpnia 2014

Rozdział 33

   *****Perspektywa Anastazji*****

-Co? O czym ty mówisz? - zaczął wypytywać blondyna Louis. 

-On...z nim już było dobrze, siedziałem u niego w nocy, trochę piliśmy. A dzisiaj rano, jak jeszcze był wstawiony zaczął krzyczeć, że nie da sobie rady, że prędzej czy później się zabije. A potem zamknął się w sypialni, nie wychodzi stamtąd, nie daje żadnego znaku życia...Przybiegłem tutaj po godzinie dobijania się do drzwi. - osunął się na ziemię. Barbara kucnęła przy nim i próbowała go ocucić. Już wiem jak wyglądało to ich ,,picie". Najebali się jak świnie. Nie było mi przykro z powodu Harry'ego, wściekłam się. Minęłam parę leżącą w drzwiach i wyszłam z domu, nie zważając na krzyki za sobą. Machnęłam na nich niedbale ręką. Wsiadłam do swojej niebieskiej mazdy i z piskiem opon ruszyłam w stronę mieszkania tego kretyna. Kręciłam tylko co chwile głową z niedowierzania. Jest niedojrzały, nieczuły, nienormalny. Zaparkowała w (chyba) niedozwolonym miejscu, zamknęłam wóz i wbiegłam po schodach. Wparowałam do mieszkania i niczym się nie przejmując, zaczęłam walić w drzwi sypialni.
-Harry, masz 30 sekund żeby wyjść! - krzyczałam. - Słyszysz mnie debilu? Mam liczyć? Dobra, jak chcesz...1...2....3....4....5....20....- ominęłam zbędne liczby i jeszcze raz trzasnęłam otwartą ręką w drzwi. Usłyszałam kroki i po chwili klucz w zamku się przekręcił. Zamurowało mnie. Nie liczyłam, że pójdzie tak łatwo. Powstrzymując się od zwycięskiego uśmieszku weszłam do środka. Do moich nozdrzy uderzył zapach alkoholu. W całym pokoju było strasznie duszno. Harry zdążył się już położyć z powrotem do łóżka. Zakrywając nos dłonią przeszłam przez sypialnie i otworzyłam okno, jednocześnie wpuszczając do pokoju trochę światła. Podeszłam do łóżka i splotłam ręce na klatce piersiowej.
-Co ty wyrabiasz? - zapytałam, wypuszczając głośno powietrze. On podniósł się do pozycji siedzącej. Wbił wzrok w ziemię i tylko obojętnie wzruszył ramionami. - Czy ty znowu.....
-Nie, nie ćpałem. - przerwał mi. - Po prostu nie daję sobie rady sam ze sobą. Chciałem posiedzieć w pokoju, to wszystko. A Niall pomyślał, że robię tu nie wiadomo co. - pokręcił głową ze zrezygnowaniem.
-Może dlatego, że wczoraj zrobiłeś mi awanturę o to, że wyrzuciłam ci twoją heroinę? Skąd mógł wiedzieć, że właśnie nie dajesz sobie w żyłę?! - trochę się uniosłam, ale widząc, że nic tym nie zdziałam, wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej go speszę, opanowałam się. Spojrzał na mnie beznamiętnym wzrokiem. - Poza tym, krzyczałeś wcześniej, że i tak się prędzej czy później zabijesz. Ja też bym się martwiła, gdybym tu była. - usiadłam koło niego, w bezpiecznej odległości, tak, żeby nasze ciała się nie stykały. 
-Heroina i tak by mi nie pomogła. Przestanie działać, a ja będę musiał latać po mieście, żeby szukać jakiegoś dilera. - znowu ten beznamiętny, smętny, głos. Nie ruszało mnie to, bardziej denerwowało. 
-Harry, proszę cię. To nie koniec świata, to tylko rozstanie. Nie jestem twoją ani pierwszą, ani ostatnią dziewczyną.  - nie wiedziałam, jak go pocieszyć. Najchętniej znowu trzasnęłabym go w twarz. 
-Przestań. - uciszył mnie i wstał. Znowu był zły. - Nie koniec świata? Ciekawe dla kogo, bo chyba tylko dla ciebie. Nie rozumiesz mnie, jak bardzo cierpię. Myślisz, że nie wiem, że to moja wina? Gdyby nie ja, gdybym wtedy nie zawinił, dalej bylibyśmy razem. Za 3 miesiące pomagałbym ci wybrać sukienkę na chrzciny Amelii. A przez moją głupotę wszystko zniszczone! Nie wiesz jak się czuję! - rzucił wściekły. O nie, tym razem się tak łatwo nie dam. Zerwałam się na równe nogi i wściekła stanęłam przed nim.
-Myślisz, że nie wiem, jakie to uczucie, kiedy kończy się twój związek? - wysyczałam. 
-Myślę, że sprawa z Louisem jakoś cię nie ruszyła, skoro po niespełna tygodniu byłaś ze mną. - warknął, patrząc mi w oczy. Ze złości zacisnęło mi się gardło. Uśmiechnęłam się z niedowierzania. 
-Czy ty siebie słyszysz kretynie? Nie miałam na myśli Louisa. Chcę ci przypomnieć, że mój były chłopak zamordował moich rodziców, a potem chciał zabić mnie. I TY MASZ CZELNOŚĆ MÓWIĆ, ŻE MASZ ŹLE?! - wrzasnęłam ze łzami w oczach. Nastała cisza. Głucha cisza, która ciągnęła się w nieskończoność. - Jak śmiesz....jak śmiesz mówić mi, że nie przeżywałam rozstania z Louisem, jak śmiesz w ogóle coś takiego.....nie, wiesz co, nie ważne. - dotknęłam dłonią czoła. Łzy lały się już się z moich oczu jak dwa strumyki. - Byłam w stanie podnieść się po śmierci rodziców, byłam w stanie podnieść się po tym wszystkim. To, że ty siedzisz tutaj i mażesz się jak nienormalny, nie znaczy, że przeżywasz rozstanie bardziej niż ja przeżywałam swoje. Żalu nie wyraża się we łzach. Gdyby tak było, rzeczywiście, byłbyś najbardziej zdruzgotaną i najbiedniejszą osobą na świecie. A tak nie jest. Jesteś nieczuły, podły, nienormalny. - zbliżyłam się tak, że byłam centymetr od jego twarzy. - Nienawidzę cię. - wyszeptałam, patrząc prosto w jego oczy. Były zimne, takie obce. Obróciłam się na pięcie i z hukiem wyszłam z mieszkania. Wytarłam łzy, kiedy wsiadałam do samochodu. Nie mam zamiaru przez niego płakać. Miałam już ruszyć, kiedy zauważyłam, jak Harry wybiega z bloku. Podszedł do samochodu i wsiadł do niego. Spojrzałam na niego zdziwiona.
-Nawet nie przepraszaj, nie masz po co. Wyjdź. - wskazałam palcem na drzwi i czekałam, aż spełni moje polecenie. - WYJDŹ! - powtórzyłam, tym razem krzycząc. On tylko zatrzasnął zamek i oparł się o oparcie siedzenia. -Świetnie. - warknęłam i zgasiłam samochód. Nastała krępująca cisza. Nie miałam zamiaru się odezwać. Jak chce, niech siedzi tutaj cały dzień, nie przeszkadza mi. Odwróciłam głowę i spojrzałam w boczną szybę. 
-Po prostu posłuchaj. -powiedział cicho po chwili. Nie zareagowałam, nawet się nie odwróciłam. Westchnął ciężko i dalej ciągnął swój monolog. - Chciałbym cię przeprosić. Wiem, to niewiele, gdybym był tobą nienawidziłbym się jeszcze bardziej niż ty teraz. Nie liczę już na to, że nasz związek kiedykolwiek jeszcze będzie miał szansę istnieć. Chce cię przeprosić, to chyba jedyne co mi pozostaje. Masz rację co do mnie, jestem nieczuły, zimny, głupi, agresywny...Przepraszam, za to, co powiedziałem, o tobie. Wiem, że jesteś wrażliwa. Jesteś bardzo wrażliwa, delikatna. Nie miałem prawa sądzić, że nie przeżywałaś zerwania z Louisem. Wiem, przepraszam...-załamał mu się głos. Odwróciłam się zdziwiona w jego stronę. Wycierał oczy koszulką. Chciałam się odezwać, ale coś mi nie pozwoliło. To ,,coś" chciało, żeby chłopak mówił sam. - Ja już lepiej pójdę. Mam nadzieję, że kiedyś będziemy w miarę normalnie rozmawiać. Ja....przepraszam. - otworzył drzwi i już miał wysiąść, ale ja złapałam go za rękę. Odwrócił się zdziwiony, a ja uśmiechnęłam się do niego przez łzy.
-Ty głupi....kretynie....zawsze przez ciebie.....ryczę....jak nie ze smutku.....to ze wzruszenia.- chlipałam zaciągając się płaczem. Przyciągnęłam go do siebie i przytuliłam. - Nienawidzę cię. Będziemy przyjaciółmi, obiecuję ci. - zaśmiał się tylko cicho, kiedy usłyszał jak plącze słowa. - Mam pomysł. Daj mi czas, daj mi miesiąc. Wyjadę do Polski, potem wrócę tutaj, zanim się skończy wrzesień, wrócę na studia. Ale ten miesiąc, będę sama. - wyszeptałam mu do ucha, a on pokiwał lekko głową. Odsunął się ode mnie i spojrzał mi w oczy.
-Jeżeli tego chcesz, to jedź. Obiecaj mi tylko, że wrócisz za miesiąc. Proszę. - pogłaskał mnie po policzku. 
-Obiecuję. Muszę już jechać, miałam być tylko na chwilę. W takim razie, już się nie zobaczmy. To znaczy, aż do października. Więc, nie pozostaje mi nic innego, jak powiedzieć ,,do widzenia". - uśmiechnęłam się blado. On tylko pocałował mnie w czoło i wysiadł z samochodu. Skierował się w stronę bloku i już po chwili zniknął za drzwiami. Zakryłam twarz rękami. Pomysł z Polską, wpadł mi do głowy tak nagle, a wydawał się być tak doskonały. Chłopcy będą teraz koncertowali, dziewczyny odpoczną, i będą pomagać sobie nawzajem. A ja, wynajmę jakiś pokój i wrócę do ojczyzny. Tylko na miesiąc, żeby wszystko sobie przemyśleć. Westchnęłam ciężko. Wiem, gdzie mam teraz jechać i co mam teraz zrobić. Spojrzałam na ulicę i ruszyłam. Wiecie co? To wszystko ma tylko jedną dobrą stronę. Przez te stresy, przez to, że tyle się dzieje, kompletnie zapomniałam o paleniu. 
-Aż do teraz. - pomyślałam, odpalając papierosa. 

******

Na palcach zeszłam ze schodów. Barbara i Niall siedzieli w swojej sypialni. Wyszłam na plac i wrzuciłam torbę do stojącej na ulicy taksówki. 
-Niech pan jeszcze chwilkę poczeka. - powiedziałam i na chwilę wróciłam do domu. Na lodówce zawiesiłam wcześniej napisany list, w którym opowiadałam dokładnie, dlaczego wyjeżdżam, kiedy wrócę, no i, że bardzo kocham Barbarę i chłopaków. Noo i resztę dziewczyn. Westchnęłam i wróciłam do taksówkarza. Wsiadłam do pojazdu i rzuciłam hasło ,,na lotnisko". Łza potoczyła się mozolnie po moim policzku, kiedy ostatni raz spojrzałam na tą śliczną, dzielnicę Londynu, którą tak zdążyłam pokochać, od kiedy pierwszy raz się tu pojawiłam. Widzimy się za miesiąc. Oparłam się o siedzenie i wpatrzyłam w przestrzeń. 

******

Proszę zapiąć pasy, za chwilę startujemy. 

,,Sam se zapinaj pasy" - pomyślałam. Kiedy jednak stewardessa zaczęła przechadzać się po samolocie, żeby sprawdzić, czy wszystko gra, posłusznie spełniłam polecenie. Włożyłam słuchawki do uszu i puściłam jakąś muzykę. Zamknęłam oczy i całkowicie oddałam się nastrojowi każdej z piosenek. Nagle uderzyła mnie jedna myśl. A może to ,,fatum", którym zwykłam nazywać pasmo nieszczęść, ciągnące się za mną od jakiegoś czasu, to po prostu moja wina? Może najpierw ja, muszę się zmienić, żeby w końcu przerwać to ,,zło"? To głupie, ale to jedyne co przychodziło mi na myśl. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Już widzę moją ,,wielką" przemianę. Kupie nowe buty i majtki. Brawo Anastazja, jesteś niezwykła. Nagle muzyka, dotychczas lecąca po prostu w tle zwróciła na siebie moją uwagę. Spojrzałam na wyświetlacz mojego odtwarzacza i zaśmiałam się.
-Chyba żartujecie....-szepnęłam do siebie, kiedy zobaczyłam tytuł: ,,Little Mix - Change your life". Zabawne, naprawdę. Kurde, może to serio pora, żeby coś w sobie zmienić? Tak, to zdecydowanie był znak. Kiedy tylko wyląduję, biorę się za siebie. I nie będzie to zwykła ,,zmiana fryzury"...Nie, nie, nie. To będzie coś wielkiego. Uśmiechnęłam się sama do siebie.

*******

Zimno mi, stoję na lotnisku w leginsach, za dużej bluzie i wielkich butach. Pocieram nerwowo ramiona, żeby chociaż trochę je rozgrzać. Czekałam na taksówkę. Coś długo jej nie było. Usiadłam zdegustowana na torbie. Do dupy z taką robotą. Zaczęłam szurać butem po ziemi. Naglę, coś zasłoniło mi oczy. Wiatr przywiał jakiś papier. Zamachałam gwałtownie rękami, żeby zrzucić z twarzy ,,wroga". Oderwałam od siebie ulotkę. Jakaś gówniana reklamówka. Już miałam ją zgnieść i wyrzucić, ale zerknęłam na nią przypadkiem. Po chwili lektura pochłonęła mnie totalnie. To była reklama jakiejś kliniki piękna. Zgadnijcie, jak się nazwała? Tak, właśnie tak. ,,Change your life". Wybuchłam śmiechem widząc to. Ktoś na górze jednak na mnie patrzy i robi sobie jaja. Przeniosłam wzrok na drugą stronę i spojrzałam na ich ofertę. Peeling, bla bla bla, maseczki, bla bla bla, fryzjer, bla bla bla, operacje plasty....czekaj, co? Wróciłam do poprzedniej linijki. Operacje plastyczne....Czy to było właśnie to, czego teraz potrzebowała. To był ,,ten mój znak"? Ta moja przemiana....miała się zacząć właśnie od tego? Może to głupie, ale chyba tak...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz