piątek, 15 sierpnia 2014

Rozdział 29

*********Perspektywa Anastazji***********

*********2 dni później, środa***********

-Louis, nie drzyj się na mnie, przecież już jadę......Kretynie, spóźniłam się tylko 10 minut!........Jak to 2 godziny, przecież jest 12......14!? Już jadę, czekaj tam na mnie! - rozłączyłam się i wrzuciłam telefon do torebki. Szybkim krokiem ruszyłam w stronę samochodu. Jak mogłam tak zaspać? Przecież miałam odebrać Lou. On mnie zabije. Westchnęłam i wsiadłam do pojazdu. Zaspałam, znowu, tak, wiem. Matko boska, to nie moja wina, że kolejną z kolei noc wypłakiwałam sobie oczy przez Harry'ego. Nic się nie zmieniło, cały czas tak samo. Odpaliłam samochód i ruszyłam. Jeszcze jeden telefon, kurwa mać, Tomlinson zwariował. Przewróciłam oczami:
-Halo kurwa!? - wrzasnęłam zła.
-Weź mi koszulkę z domu! Leży na mojej szafce! - roześmiał się. 
-Już zapierdalam. - warknęłam wściekła. Denerwował mnie, był taki wesoły od paru dni. Zwariował od tego szpitala, coś mu do kroplówki dodają. Skręciłam na skrzyżowaniu. Zaparkowałam pod ich domem i powłócząc nogami podreptałam do drzwi. Bez pukania weszłam do środka.
-CZEEEEEEEEŚĆ WAAAAM! - wrzasnęłam. 
-HEEEJ! - odkrzyknęły mi trzy głosy. No tak, czyli Harry'ego nie ma. Do przedpokoju weszli Liam, Zayn i Niall. Przytuliłam ich po kolei. 
-A co ty tutaj dymaczu - ruchaczu robisz, czemu nie z mamusią? - pokazałam Malikowi język.
-Jest u ginekologa i nie pozwoliła mi z nią jechać. Eh, baby. - wyrzucił teatralnie ręce w powietrze.- i wróciłem do moich kochanych kretynów, stęsknili się za mną. 
-Nie prawda, chuj ci w dupę. - obruszył się Liam.
-Nie obiecuj, nie obiecuj. A ciebie co sprowadza? - znowu zwrócił się do mnie mulat. 
-Pan szanowny Lou nie ma już czystych koszulek, więc muszę mu jakąś wziąć. Sami jesteście? - zapytałam wchodząc już po schodach. Oni dreptali krok w krok za mną. 
-Harry'ego nie ma od wczoraj, nie wiem co się z nim dzieje. Barbara i Danielle są razem z Perrie, i musimy się zadowolić swoim towarzystwem. - wyjaśnił mi blondyn.
-O wy biedaczki moje, takie samotne. Może być ta? - zapytałam, podnosząc przed sobą zieloną koszulkę Tomlinsona, którą znalazłam na łóżku. Pokiwali głowami, a ja wcisnęłam ją do torby.
-Misie, będę za 15 minut razem z Lou. Muszę po niego szybko jechać, spóźniam się już dwie godziny.- szybkim krokiem zbiegłam po schodach. - Ogarnijcie tu trochę, bo się wam robaki zalęgną. Paa! - wysłałam im buziaka w powietrzu i wyszłam przed dom. Znowu do samochodu, znowu to samo. Telefon, kurwa. 
-CZEGO CHCESZ, MAM TĄ KOSZULKĘ JEBANĄ. - wrzasnęłam.
-A, chciałem ci powiedzieć, że jeszcze jedną czystą znalazłem, ale jak wieziesz to dobrze, bo tej co mam nie lubię. Też cię kocham, papa! - rozłączył się, nie czekając na odpowiedź. Nie chciał słyszeć, jak się drę. Zacisnęłam zęby i policzyłam do dziesięciu. Spokojnie Anastazja, to tylko twój głupi przyjaciel, na dodatek kaleka. Oddychaj, spokojnie. Wysiadłam z pojazdu pod szpitalem i trzasnęłam drzwiami. Nadal jeszcze wkurwiona weszłam na górę, a stamtąd prosto pokierowałam się do sali chłopaka. Zastałam go siedzącego na łóżku i machającego nogami. Kiedy mnie zobaczył chwycił kulę i wstał powoli. 
-Ruchy, ruchy, ruchy! Szkoda czasu! Podnoś swoją grubą dupę! - krzyknęłam i klasnęłam w ręce. Chłopak spojrzał na mnie obrażony. 
-Gdzie koszulka? - zapytał. 
-W samochodzie. - o nie, zaczyna się.
-Ale ja ją chciałem założyć.
-Mówiłeś, że masz swoją.
-Ale jej nie lubię.
-A mnie to gówno obchodzi, ona też cię nie lubi a musi z tobą wytrzymywać. Ubieraj się, Louis nie truj dupy. - byłam bliska załamania nerwowego. Złapał się dłonią za czoło. Zwariuje przez nich wszystkich.Chłopak nie ruszył się z miejsca, tylko patrzył na mnie obrażony.
-Mówiłaś, że ją....
-NIE WKURWIAJ MNIE I CHODŹ! - wrzasnęłam i wskazałam na drzwi. On tylko skulił się i na jednej nodze, podpierając się kulami doskakał drzwi. Poszłam za nim niosąc jego torbę. Na dole wrzuciłam ją do bagażnika i siadłam za miejscem kierowcy. Louis gramolił się przed drzwiami, nie mogąc poradzić. Przywaliłam głową w kierownice i wysiadłam. Pomogłam mu się zapakować i z dziesięciominutowym opóźnieniem, w końcu, na reszcie, ruszyliśmy. Hura! Spojrzałam spode łba na Tommo. Uśmiechnięty, siedział w fotelu.
-Co ty robisz, patrz na drogę! Ja nie patrzyłem i zabiłem drzewo! - mówił z udawanym strachem.
-To nie jest śmieszne, nawet nie wiesz jak się o ciebie bałam. - warknęłam a on się zaśmiał. - Nie odzywaj się do mnie. - wlepiłam wzrok w ulicę. 
-Wyglądasz na zmęczoną, dalej nie śpisz po nocach? - zapytał naglę zmartwiony. Pokiwałam głową. Zapomniałam wspomnieć? Wiedział o wszystkim co się wydarzyło. Przez te kilka dni w szpitalu znowu się do siebie zbliżyliśmy, ale to była bardziej przyjacielska relacja. Poklepał mnie delikatnie po udzie i uśmiechnął się do mnie blado.
-Wiesz, że jak kocha to wróci? - zapytał. Mimo, że się wypierałam tego, że nie chce, żeby do mnie wracał, Louis i tak wiedział swoje. I w sumie miał rację. 
-Wiem. A jak nie kocha, to nie jest tego wart, tak? Słyszałam to milion razy. - otarłam łzy cieknące z moich oczu. Chłopak wypuścił powietrze ze świstem. - Dzięki, że się starasz. - akurat staliśmy na światłach, więc pochyliłam się w jego stronę i pocałowałam go w policzek. Wróciłam na swoje miejsce i ruszyłam dalej. Do końca drogi nie odzywaliśmy się już. Kiedy zatrzymałam się na podjeździe, chłopak spojrzał na mnie wyczekująco. 
-O nie, nie masz na co liczyć. Nie będę ci tachać rzeczy i ci pomagać, wystarczy, że cię tu przywiozłam. Chłopcy ci pomogą. Poczekaj, pójdę po nich. - za śmiechem wyszłam z samochodu.
-LUUUDZIE, POMÓŻCIE NAM! - krzyknęłam. -WEŹCIE WYGRAMOLCIE LOUISA Z SAMOCHODU! - po chwili cała trójka biegła już przez plac w stronę auta.
-Kochanie. nie martw się, mogę cie nawet zanieść. - powiedział słodko Liam, otwierając Tommlinsonowi drzwi. Wysłał mu całusa w powietrzu, na co ten skrzywił się. Chłopcy wzieli bagaże, a Payne zaprowadził kalekę do domu. Zayn wrzucił torby do pokoju i przytulił mnie od tyłu.
-Jesteś taka kochana, że go tutaj przywiozłaś! No słodziak! - mówił wysokim głosem i kołysał mnie na boki. Pocałował mnie w policzek i w podskokach wbiegł do salonu. Zwariował, naprawdę. Poczłapałam wolnym krokiem za nim. Usiadłam na kanapie i przyglądałam się całej czwórce.
-Panowie,  co dzisiaj robimy? - zapytałam po chwili. Zwrócili się w moją stronę. 
-Ruchamy się. - stwierdzili zgodnie. 
-Jesteście idiotami. Film? Co wy na to? - zaproponowałam, a oni pokiwali głowami. Już miałam wychodzić, żeby zrobić popcorn, kiedy drzwi otworzyły się z hukiem. Wpadł Harry, cały blady, trząsł się jakby mu było zimno. Mimo to był spocony. Uśmiechał się nerwowo. 
-Louis, musimy porozmawiać. - wyszeptał cicho i chwiejnym krokiem ruszył w stronę chłopaka.     

********Oczami Harry'ego********
********poniedziałek*******

Wyszedłem. Sam. Wsiadłem do samochodu i odjechałem. Sam. Wszedłem do swojego starego pustego mieszkania. Sam. Dwie godziny spędziłem SAM. 
Siedziałem na kanapie ze zwieszoną głową. W ręce kolejna pusta butelka po whisky. Mroczki w głowie i szum w uszach. Zostawiła mnie, a ja się najebałem. Jakie to szczeniackie. Swoją drogą, dawno nie byłem w tym mieszkaniu. Wcześniej mieszkałem tu z Taylor. Chciałem wstać, ale nie mogłem, nogi miałem jak z waty. Kurwa, kogo ja chce oszukać? Nie dam rady się podnieść, nie potrafię. Wplotłem palce we włosy. Co ja bez niej zrobię? Przecież nie dam sobie rady, właśnie zrujnowałem sobie najlepszy związek w życiu. Teraz, może to przez alkohol, czuję, że to moja wina. Nie ważne, nie pozostało, nie ma co ratować. Ciekawe, co by zrobiła, gdyby to ja teraz był w szpitalu, jakby się zachowała? 
-Kurwa..-powiedziałem sam do siebie. Rzuciłem butelką, a ona nie roztrzaskała się, tylko potoczyła bezwładnie po podłodze.
                                               **********wtorek**********

Kac morderca, to dobre określenie mojego poranka. Obudziłem się na podłodze. W pokoju było brudno, naokoło walały się butelki, puszki i śmieci. Podniosłem się i udałem do kuchni. Z apteczki wyciągnąłem proszki przeciwbólowe i wodę. Przetarłem twarz dłońmi. Wczoraj chyba przesadziłem. Spojrzałem na ten syf. Nie, teraz nie będę sprzątał. Teraz będę się pławił w moich żalach i smutkach. Jak i przez kolejny dzień, tydzień, miesiąc, rok, życie. Chujowo, nie ma co. Muszę jeszcze dzisiaj skoczyć do domu po rzeczy, nic tu nie ma. Nawet jedzenia. Wziąłem szybki prysznic, ubrałem się we wczorajsze ciuchy i wyszedłem z domu. Mieszkanie było niedaleko domu, więc wolałem iść na nogach. Nadmiar myśli i resztki alkoholu we krwi powstrzymały mnie od wejścia do samochodu. Myślałem cały czas o niej, ale nie będę się nad tym rozwodził. Cały czas to samo. Moja wina - nie moja wina - żałuję - nie żałuję. I tak cały czas. W domu jak się okazało, nikogo nie było. Powlokłem się leniwie na górę. Wyjąłem walizkę z szafy i wciepałem do niej co mi wpadło w ręce. Już miałem ją ściągać na dół, kiedy usłyszałem dzwonek do drzwi. Świetnie w chuj. Półprzytomny poszedłem w ich stronę.
-Taaaa? - zapytałem otwierając.
-Cześć Harry, jest Louis? - zapytała Eleanor. Spojrzałem na nią zdziwiony.
-Nie, nie ma. Coś przekazać? 
-Nie wiem, czy jesteś odpowiednią osobą, ale nie mogę czekać bo wyjeżdżam...- speszyła się trochę i wbiła wzrok w czubki swoich butów. 
-Jak to? Gdzie? O co chodzi? - zaciekawiła mnie.
-Wyjeżdżam do rodziców. Jeszcze dzisiaj, muszę im wszystko wytłumaczyć. Ja...ja jestem w ciąży z Louisem. - spojrzała na mnie a jej oczy zaszkliły się od łez. Ja wybałuszyłem swoje i stałem w drzwiach, wpatrzony w nią z otwartą buzią.
-Co? - zapytałem po chwili.
-To było wtedy, jak zerwała z nim An, w klubie, nie ważne, nie mam czasu. Powiedz mu, żeby się odezwał. Muszę lecieć. - odwróciła się na pięcie i uciekła. Stałem tam jeszcze chwilę przetwarzając wszystko. O kurwa.....
Chwilę później byłem już u siebie w mieszkaniu. Rzuciłem torbę na środek pokoju i zacząłem po nim krążyć. Anastazja zakocha się teraz w Lou, on będzie miał dziecko, a ja będę sam, a Eleanor będzie w ciąży, znaczy już jest, a Anastazja z nią będzie wychowywać Lou.....nie zaraz, nie tak, gubię się. Kurwa mać. Usiadłem bezwładnie na podłodze. Ja już nie daję sobie rady z tym wszystkim. Jestem wykończony. Chyba, że....nie, nie mógłby, obiecałem sobie, że z tym skończę. 
-Nie mogę, nie mogę....-szeptałem sam do siebie 10 minut później, stojąc w łazience i wbijając strzykawkę w żyłę. Łzy lały się z moich oczu. Słabość? Znowu?  Nagle wszystko ustąpiło, nastał wszechobecny spokój. Heroina, znowu. Uśmiechnąłem się sam do siebie. Czym ja się martwię? 

                                                  *******Środa*********

13:00. Wyszedłem z domu. Musiałem pobiegać. Co się wczoraj ze mną stało, dlaczego uległem? Jestem za słaby zdecydowanie. Nie, to nie ma sensu! Zatrzymałem się, po przebiegnięciu jednej ulicy. To nic mi nie da, po co ja w ogóle udaję. Kopnąłem kamień leżący na chodniku i wróciłem do mieszkania. Usiadłem na kanapie. Spojrzałem na swoją rękę. Nie, Styles, trzymaj się, nie możesz. Nie siedź bezczynnie, ćpanie do niczego nie prowadzi. Już to przerabiałeś. Wstań i pogadaj z nią, powiedz Louisowi o ciąży. Weź się za siebie. Chwiejnym krokiem ruszyłem w stronę łazienki. Spojrzałem na swoje odbicie. To prawda, że przez stres szybko się chudnie. Policzki zapadły mi się jeszcze bardziej niż zwykle. Odwróciłem wzrok i wszedłem pod prysznic. Cały czas myślałem o niej. Ona też była chuda, pamiętam jakby to było wczoraj. Po kilkunastu minutach stałem z suszarką w ręce na dywaniku przed umywalką i suszyłem włosy. Chcąc nie chcąc znowu spojrzałem w lustro. 
-Co się ze mną dzieje? - wyszeptałem, oglądając się dokładniej. Pokręciłem głową i ubrałem się szybko. Wziąłem ze sobą okulary, telefon i....strzykawkę. Tak na wszelki wypadek.
Kilka minut później stałem już pod drzwiami. Miałam wejść, ale nie mogłem. Nie powiem im tego bez Hery, nie ma opcji. Nie dam rady. Wyciągnąłem strzykawkę i szybko wbiłem ją w rękę. Ogarnął mnie spokój, już po chwili. Ręce mi się trzęsły i oblewały mnie zimne poty. Wtargnąłem do domu bez pukania. Zobaczyłem Anastazje. Uśmiechnąłem się do niej błogo. Dostrzegłem, że na kanapie siedzi Tomlinson. Jebać Anastazje, ciąża jest ważniejsza.
-Louis, musimy porozmawiać. - chwiejnym krokiem ruszyłem w jego stronę. On przyjrzał mi się.
-Brałeś. -stwierdził. Rozśmieszyło mnie to. Mój kochany detektyw.
-Słuchaj, jest sprawa. - łamał mi się język. -Była u mnie Eleanor, wczoraj, i powiedziała, że jest w ciąży.
-Harry, ćpałeś, przestań majaczyć. - starał się mnie uspokoić. 
-Powiedziała, że ją grzmociłeś w łazience, moja krew. - zaśmiałem się, a on nagle pobladł. - Będziesz tatusiem, jak Zayn. - uśmiechnąłem się do niego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz