poniedziałek, 1 września 2014

Rozdział 39

 *****  Kilka dni później *****

- Mateusz masz trzy godziny żeby się spakować,  bo lecimy do Anglii za cztery godziny! - krzyknęłam w pośpiechu do telefonu i się rozłączyłam. Po sekundzie zadzwonił.
- Yyyy.. co ?! Jak to ? Ja nie.. - nie zdążył dokończyć.
- Bez gadania mi tu! Pomyliłam sobie datę lotu o tydzień, ale to nic.
- ...Zdążę. Ja cię kiedyś zabije Anastazja! Jesteś pojebana! - krzyczał jak nienormalny.
- Pamiętaj za trzy godziny jestem po ciebie i jedziemy na lotnisko. - zaśmiałam się i rozłączyłam.
A może powinnam zadzwonić do niego wcześniej i mu powiedzieć? Aaa, nieważne. Dopakowałam ostatnie rzeczy i zamknęłam walizki. Wzięłam na szczęście wszystko, co zostawiłam, kiedy wyjeżdżałam z rodzicami.
W tym miejscu jest tyle wspomnień, całe moje życie. Spakowałam wszystko i postawiłam walizki w korytarzu. siadłam na kanapie i zastanawiałam się, co by było gdybyśmy nie wyjechali do Anglii. Byłabym prawdopodobnie z Piotrkiem, nie poznałabym moich kochanych chłopaków, Barbary, Perrie i innych przyjaciół z Anglii. A przede wszystkim RODZICE BY ŻYLI. Myśląc o tym,  rozryczałam się. Boże, jak ja za nimi tęsknie. Wiem, że musiałam kiedyś sama sobie radzić, ale nie w takich okolicznościach. Okej, muszę się ogarnąć. Włączyłam telewizor i puściłam Top Model. Lubię ten program, bo jest troszkę śmieszne, że te dziewczyny mają  nadzieję, a  nie przechodzą. 



Nawet nie zauważyłam, kiedy minęły trzy godziny.  Mateusz zadzwonił, że miałam być u niego 10 minut temu. Pobiegłam szybko do drzwi. Idiotka, pomyślałam. W pośpiechu nie zauważyłam, że na ten ziąb chciałam wyjść w kapciach i koszulce z krótkim rękawem, brawo dla mnie. Wróciłam, założyłam botki, kurtkę, wzięłam walizki i jak już wrzuciłam je do samochodu, ruszyłam szybko po Matiego. Ten zestresowany wrzucił walizki na tylne siedzenia i wsiadł pospieszając mnie.
- No ruszaj! Nie zdążymy na odprawę! - ponaglał mnie. Jak ja go kocham. To jest mój przyjaciel, najlepszy. Nie znam, go za długo, ale to prawda, że przyjaciół poznaje się w biedzie. Godzinę potem siedzieliśmy i czekaliśmy, aż wsiądziemy do samolotu i po prostu polecimy do tej pierdolonej Anglii. 
- Hej, An. - zaczął Mateusz.
- Hm? - miałam zamknięte oczy. Hibernowałam, stresowałam się ponownym spotkaniem z Harrym.
- Miałaś mi powiedzieć co za gość do ciebie ostatnio dzwonił i czemu się rozpłakałaś po rozmowie z nim. - patrzył na mnie wyczekująco.
- Naprawdę musiałeś teraz zacząć tę rozmowę? - nie miałam siły o tym gadać.
- Obiecałaś mi,  że jak będziemy lecieć do Anglii, to mi opowiesz wszystko. Proszę cię, zaufaj mi.
- Okej okej, ale dopiero jak będziemy w samolocie.
- Dobrze, jak sobie życzysz. - podniósł ręce, najwyraźniej się poddał.
Boooże, ile można czekać na ten pierdolony busik. Chwilę po mojej złotej myśli rozległo się ogłoszenie:
- Pasażerowie lotu 142 do Londynu proszeni są o ustawienie się w kolejce do busa, który was zawiezie do samolotu.
- Okej, czas na nas. - Mati wziął mnie za rękę i poszliśmy w stronę drzwi.
- Czas na drzemkę, nareszcie. - odetchnęłam z ulgą.
- O nie, nie, nie! - potrząsnął mną Matt.
- Czego chcesz? A, wiem. Myślałam, że zapomniałeś. Ok, to było tak. Jak wyjechałam do Anglii z rodzicami, to jechałam do sklepu  i jakieś debile wjechali mi w tył samochodu. Okazało się, że oni są moimi najlepszymi przyjaciółmi na świecie, pomogli mi i są mega kochani. Ten chłopak, który dzwonił to Harry. Jest moim byłym. Iii jak się pokłóciliśmy to on ćpał. Dawał sobie w żyłę. Skończyło się to zerwaniem. I on chce się spotkać, pogadać, ale ja nie mam po prostu na to siły. Boję się, bo kiedyś prawie podniósł na mnie rękę, kiedy wyrzuciłam jego strzykawki i wszystko do kosza. Ja się go bałam, boję nie wiem.
- ( Ło rany bosta XDDD ) Matko, nie wiedziałem, że jest tak źle. Naprawdę. - pocałował mnie w czoło i przytulił. Otrząsnęłam się szybko i przypomniałam sobie o tajemniczym SMS-ie, którego dostał niedawno i szybko wyszedł.
- Hej, skoro mamy godzinę szczerości, to masz mi opowiedzieć o co chodziło z tym SMS-em, którego dostałeś i jak szybko poszybowałeś do domu.
- Bałem się, że o to spytasz. No bo chodzi o to, że ja kiedyś byłem uzależniony od hazardu igrałem w pokera za kasę, codziennie byłem w kasynie i straciłem tam 50 000 zł. To była kasa mojego taty. On jest chirurgiem plastycznym, więc pomyślałem, że mogę wyciągnąć trochę kasy, ale nie wiedziałem, że to się tak skończy. Nie wiedziałem, że to zauważy. Prawdopodobnie nie zauważył, ale ktoś zadzwonił do niego, że przewałiłem 50 000. I nie jest za ciekawie. Stwierdził, że jak chcę tak żyć to mam wypierdalać z domu i nie wracać. Spakowałem się tak szybko, jak tylko umiałem i wyszedłem. Bez pożegnania. Nie liczył na to i miał to w dupie. Przez te kilka dni mieszkałem w hotelu. Na szczęście się pomyliłaś się z datą. Chcę stąd uciec na zawsze i nigdy tu nie wracać.
- Dlaczego nic nie mówiłeś?! - krzyknęłam.
- Nie chciałem się martwić.
- Tak czy inaczej, martwiłam się.
- Okej, przepraszam. - przytulił mnie mocno. - Teraz nie mamy przed sobą tajemnic.- uśmiechnął się szelmowsko.
- Kocham cię, głupku. - odwzajemniłam mu uśmiech.

czwartek, 28 sierpnia 2014

Rozdział 38

********* Oczami Anastazji *********


Godzina ósma rano. Dzwoni telefon. Jeszcze tylko tego mi potrzeba po nieprzespanej nocy.
- Halo? - odbieram.
- Anastazja, kiedy ty masz zamiar wrócić do Anglii?- odezwała się Barbie.
-  Nie wiem, nie zastanawiałam się jeszcze nad tym. Ale chciałam przylecieć z Mateuszem, bo on też za niedługo się tam wybiera.
- No tak, mówiłaś mi. On ma w ogóle jakieś mieszkanie albo coś?
- Nic nie wiem dopytam się go. - odpowiedziałam.
- Okej. słuchaj, ja muszę kończyć, bo Niall drze gumiora. Papa! Trzymaj się skarbie! - rozłączyła się szybko.
Nie zdążyłam nawet jej odpowiedzieć. A z resztą, nieważne. Po chwili poszłam do kuchni, zrobiłam sobie śniadanie i siadłam przed telewizorem. Nawet nie zauważyłam, kiedy minęło mi pół dnia. Musze pójść na zakupy do marketu. W lodówce jest tylko światło, jakoś nie miałam czasu nic kupić. Ale tak mi się nie chce. Masakra. Zadzwonię do Mateusza, niech kupi coś do jedzenia i wpada do mnie. Ja naprawdę wykorzystuję ludzi.
- Mati? - spytałam niepewnie.
- No halo, Anastazja! - odpowiedział radośnie.
- Ej, mam prośbę. Kup coś do jedzenia i wpadnij do mnie. Najlepiej chińszczyznę albo pizzę.
- Okej okej już lecę. będę za 20 minut. Pa! - pożegnał się i rozłączył
- Papa!
Nie wiem czemu, ale zaczęłam się zastanawiać czy Barbara powiedziała komukolwiek o moim wypadku. A nawet jeśli to nic się nie stanie. Nikt nie dzwoni, nie obchodzi ich czy ja żyję. Do Perrie nie chcę dzwonić, żeby jej w tym stanie nie denerwować. Za około dwa miesiące przecież rodzi. Boże, nie mogę sie już doczekać! Będę mamą.. chrzestną! Z zamyśleń wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Jak mi się nie chce wstać.
- O! Jedzenie! - krzyknęłam.
- Dzięki, naprawdę. - posmutniał Mateusz.
- Oj, przepraszam kochanie. Nie chciałam, ale jestem głodnym dzieckiem.
- Okej, odzyskałaś moje serce. - uśmiechnął się głupio i przyniósł talerze.
- Głupi jesteś, naprawdę.Wiesz, ja mam takie wrażenie, jakbym cię znała całe życie, a znam cię dwa dni.
- Ja też mam takie uczucie. - uśmiechnął się szelmowsko.
- Jeszcze się nie spotkałam z taką pozytywną...dzwoni telefon. Ja pierdole.
- Halo? - odezwałam się.
- An! Jak dobrze cię słyszeć. - Harry.
- Wiesz, ja nie mogę teraz rozmawiać. - już miałam się rozłączać.
- Nie! Proszę, wysłuchaj mnie. Musimy porozmawiać. Kiedy wracasz?
- Nie wiem, postaram się jak najszybciej. Teraz nie mogę rozmawiać, przepraszam.  -iii rozłączyłam się.
- Kto to był? - Mateusz wyglądał na zmartwionego. Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo wybuchłam płaczem. W moim śnie pogodziłam się z Harrym. Kiedy się rozłączyłam nie mogłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku.
- Hej, Anastazja. Jestem przy tobie. Nie rycz, błagam cię.
Siedzieliśmy tak chwilę wtuleni w siebie, kiedy pocałowałam go.
- An, ja nie mogę. Muszę ci coś powiedzieć. Jestem gejem.
- Co?! - nie byłam pewna tego, co usłyszałam, czy to może był żart. Jego słowa dźwięczały mi w uszach.     ,,Jestem gejem'' Matko.
- Czy ty na pewno nie żartujesz?
- Nie. Mam nadzieję, że to kim jestem nie zmieni nic między nami.- popatrzył na mnie ,,spode łba''.
- Nie, no coś ty! Nienormalny jesteś? Właśnie powiem ci, że mi to pasuje. Jeszcze nigdy się nie przyjaźniłam z gejem. Podobno jesteście wspaniałymi przyjaciółmi dla nas, kobiet.
- To się cieszę bardzo. - uśmiechnął się i przytulił mnie mocno.
- Przyjaciele na zawsze? - zapytałam.
- Przyjaciele na zawsze.
- Noo to zabierzmy się do jedzenia!
- Zaraz, zaraz. Kto do ciebie dzwonił i dlaczego płakałaś? Nie wymigasz się. - popatrzył na mnie troszkę surowo.
- Opowiem ci w drodze do Anglii! Pojutrze lecimy, także pakuj się i wyjeżdżamy z tej dziury. Jak nie będziesz miał gdzie mieszkać to zamieszkasz ze mną u mojej przyjaciółki Barbary. -na szczęście udało mi się zmienić temat.
- Wow. Zaskoczyłaś mnie. Miałem jechać za dwa tygodnie, ale skoro już kupiłaś bilety, to nie będę zaprzeczał. - zaśmiał się.
- Jaki film oglądamy? Może być Paranormal Activity?
- Okej, poszukaj w internecie, a ja zrobię popcorn, bo to jedyne jedzenie jakie mam w domu. To jest smutne, naprawdę. - oboje wybuchliśmy śmiechem.
Tak właśnie nam minęły trzy godziny. Na oglądaniu filmu, jedzeniu pizzy i popcornu, rzucaniu się nim i biciu. Typowe. Nagle przerwał nam telefon Mateusza. Dostał SMS-a.
- Kto to? - byłam ciekawa czy to może jego chłopak. Jestem okropna. On przy mnie nie będzie miał ani krzty prywatności. Mina mu zrzedła.
- An ja przepraszam, ale ja spadam. Kocham cię! Do jutra, papa! - wybiegł z mieszkania.
Teraz to mam powód do zmartwień. Co się dzieje?

wtorek, 26 sierpnia 2014

Rozdział 37



- Haaalo! Hej, obudź się wreszcie. Słyszysz mnie? - słyszałam nieznany mi męski głos. Strasznie bolała mnie głowa i nie mogłam otworzyć oczu. 
- Ach, co za ból. - jęknęłam niemal bezgłośnie.
- Ty żyjesz? Jezu jak dobrze myślałem, że już po tobie. - uśmiechnął się do mnie lekko. Widać było, że się martwił. Czyli jednak to wszystko to był jeden koszmarny sen. Ciekawe ile byłam nieprzytomna, bo sen ciągnął się w nieskończoność. Matko, śniło mi się, że oblali mnie kwasem i miałam operację, i miałam nową twarz zupełnie inną, a oczy te same. Za dużo informacji naraz. Pamiętam tylko tyle, że widziałam jak jakieś bandziory kopią leżącego i wrzeszczącego wniebogłosy chłopaka, i tylko tyle mi się przypomina. Ani chwili więcej. Polska to jednak dziwny kraj.
- Mateusz? - spytałam się. Jak widać mocno go zszokowałam, bo nie wiedział o czym mówię.
- To my się znamy? - zapytał niepewnie.
- Naprawdę nie wiem dlaczego, ale śniłeś mi się, ja tak jakby cię uratowałam, bo ktoś cię bił i oblali mnie kwasem i twój tata zmienił moją twarz całkowicie. - opowiedziałam mu mój dziwny sen.
- Wiesz, tak naprawdę to mnie uratowałaś, ale nie oblano cię kwasem, tylko straciłaś przytomność. Część tego snu jest niestety prawdziwa. - uśmiechnął się krzywo
- Tak w ogóle jestem Anastazja. - przedstawiłam mu się. - Powiedz mi co się stało.
- Straciłaś przytomność po tym jak jeden z tych zakapturzonych gości uderzył cię w głowę. - mówi, przyglądając mi się uważnie.
- Uratowałeś mnie! - wykrzyknęłam i rzuciłam mu się w ramiona.
- Och, nie spodziewałem się tego. Poza tym to ty najpierw mnie uratowałaś. Kiedy się przewróciłaś, tamte bandziory uciekły. Nie wiem jak mam Ci dziękować. - spuścił głowę.
- Naprawdę nie masz za co przepraszać ani dziękować. Mogłeś przecież uciec i mnie zostawić, ale zostałeś i się mną zaopiekowałeś. - nie wiedziałam co mam powiedzieć.
- Porozmawiamy po drodze, zawiozę cię do szpitala. - wziął mnie pod rękę, zaprowadził pod drzwi samochodu i otworzył je. ,, Prawdziwy gentleman'' , pomyślałam i uśmiechnęłam się na samą myśl.
- Coś cie śmieszy? - spytał. - Mam coś na twarzy? - zaczął dotykać się buzi z dziwnym grymasem.
- Haha nic nieważne. Nie jesteś brudny, nie martw się. - ten zaśmiał się tylko i po chwili ruszyliśmy. W drodze do szpitala zastała nas niezręczna cisza. Musiałam to przerwać.
- Skąd jesteś? - spytałam nagle.
- Na razie mieszkam w Warszawie, ale za niedługo wyjeżdżam do Anglii studiować. - oznajmił mi Mateusz.
- Woow, no to mnie zaskoczyłeś. Ja mieszkam w Anglii, ale do Polski przyjechałam, żeby pozałatwiać różne sprawy tutaj. A co masz zamiar studiować? - zapytałam z ciekawością.
- Jeszcze tak naprawdę nie wiem, ale muszę się zacząć myśleć nad tym poważnie. - uśmiechnął się smutno.
- Jesteśmy na miejscu! - krzyknęłam i weszliśmy. Musieliśmy trochę poczekać na lekarza, który miał nas obejrzeć. Ja miałam rozciętą głowę, kilka siniaków i guza na głowie. Mateusz za to miał okropne ślady pobicia. Wyglądało to strasznie. Lekarz przepisał mu leki przeciwbólowe i maść, którą miał stosować na większe rany. Ja nic szczególnego, tabletki na ból głowy i gwarancję na tydzień w łóżku. Ciekawe co robi Barbara. O, właśnie! Barbara. Ja pierdole, jak ja mogłam zapomnieć, żeby do niej zadzwonić? Jak tylko wrócę do domu, chwytam za telefon i dzwonię do niej.
- Mateusz, dziękuję ci bardzo za wszystko, ale mam jeszcze jedną prośbę. Czy mógłbyś mnie podwieźć do domu?
- Jasne, nie ma sprawy. Jak się trzymasz?
- Powiem ci, że sama jestem zszokowana, ale nie jest tak źle.
- Ja za to mam stłuczone żebra i muszę nosić ten nieznośny bandaż przez dwa tygodnie. - stwierdził  z grymasem Matt.
- Wpadnij do mnie chociaż na chwilę na kawę. Proooszę? - spojrzałam na niego błagalnie.
- Przepraszam, ale muszę jechać do domu porozmawiać z tatą o tym co się stało i ustalić ostatnie szczegóły dotyczące mojego wyjazdu do Anglii.
- Okej, nie ma sprawy. Daj mi swój numer. Może razem polecimy do Anglii. - zaproponowałam z nutką niepewności w głosie.
- Już, moment. Jak dojedziemy to ci podam.

****** 

- Halo, Barbara? 
- O! An, wreszcie dzwonisz. Jak tam lot? - spytała.
- Lot okej, ale potem niekoniecznie fajnie.
- Zaraz, co się stało? An? - pytała nerwowo Barbie.
- Spokojnie. Bo chodzi o to, że miałam mały wypadek. - bałam się jak zareaguje.
-Co?! Jak to?! - darła się już do telefonu Barbara.
- Już mówię. Szłam do kliniki, w której są dostępne operacje plastyczne. Chciałam tylko zrobić małą korektę nosa. Ale moje plany poszły się jebać troszeczkę. Po drodze przechodziłam obok jakichś starych kamienic. Słyszałam, że ktoś wrzeszczał i nie dawało mi to spokoju. Poszłam w tę stronę i zobaczyłam jak trzech zakapturzonych gości kopie leżącego chłopaka. Przeraziłam się i krzyknęłam do nich, żeby go zostawili i tylko tyle pamiętam, ale Mateusz mi powiedział, że jeden z nich uderzył mnie czymś mocno w głowę, upadłam i straciłam przytomność. - wyjaśniłam jednym tchem.
- Jezu Anastazja! Czy ty nie umiesz żyć jednego dnia bez szaleństw?! - wykrzyczała do telefonu po czym złagodniała trochę. - Zaraz, a kto to jest Mateusz?
- To jest ten chłopak, którego pobili tamte bandziory.
- O matko, nie wiedziałam. Nic wam nie jest obydwóm?
- Ja mam tylko lekko rozciętą głowę, guza i siniaki, ale Mateusz został pobity także nie za fajnie wygląda. Do tego wszystkiego ma żebra stłuczone. Masakra jednym słowem. Powiem Ci, że on mega przystojny jest! - ostatnie zdanie wypowiedziałam podniesionym tonem.
- Ale ty jednak głupia jesteś. - westchnęła Barbara.
- No co? A sama jesteś głupia.- odgryzłam się jej.
- Dobra nie zawracam ci już głowy. Śpij dobrze, dobranoc! A! I nie zapomnij, żeby zadzwonić do mnie jak wstaniesz okej?
- Dobrze, dobrze. Dobranoc. - pożegnałam się z nią i pognałam spać.



***** Przepraszam, że rozdział jest trochę krótki, ale zaczynam sama pisać i się nie przyzwyczaiłam/ Lena ;* ******

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Zmiana autorów! Link do nowego bloga!

Oddaję bloga mojej przyjaciółce, gdyż nie chce kończyć go w takim momencie.. Z racji tego, że Lena od początku bardzo udzielała się w pisaniu, mam nadzieje, że sama jakoś poprowadzi dalej fabułę :)
Nowy blog - http://victorious-one-direction.blogspot.com/

Kocham was bardzo ;* /Anastacia

niedziela, 24 sierpnia 2014

Rozdział 36

******słuchałam tego właściwie cały czas, podczas pisania ,,"*********
***********a potem tej składanki: **************
-To niemożliwe. - zaczyna Perrie i wstaje z miejsca. - To nie możesz być ty.
-Uwierz, dla mnie jest to tak samo dziwne, jak i dla ciebie. - podchodzę do niej i przyciągam ją do siebie. - Tak strasznie tęskniłam.
-Ja...też. - odpowiadam po chwili zdziwiona, i odwzajemnia uścisk. Chwilę potem wypłakujemy sobie oczy w swoje ramiona. Reszta zebranych wstaję i po kolei mnie przytula. W końcu nadchodzi czas na Eleanor i Louisa. Dziewczyna wydaję się być nieco skrępowana, zresztą nie mniej od chłopaka. Uśmiecham się do nich zachęcająco, po czym przytulam ich.
-Nie jestem na was zła. Naprawdę. - mówię tak cicho, żeby tylko oni słyszeli. - Mam nadzieję, że wam się uda. Louis będzie świetnym ojcem. Wiem to. - czuję rosnącą gule w gardle. Wiem, że będzie świetnym ojcem...i w jakiś sposób mi przez to przykro. Może dlatego, że on za niecały rok założy rodzinę, a mnie cały czas będą nachodzić wspomnienia związane z nim? A co jeżeli będzie prześladować mnie myśl: ,,Co by było, gdyby mnie wtedy nie zdradził"? Niezależnie od tego wszystkiego, muszę teraz sztucznie się uśmiechnąć i życzyć im....szczęścia?
 To chyba jedyne, co w tej sytuacji mi pozostaje. Odsuwam ich od siebie i wzrokiem przelatuję po ich twarzach. Maluje się na nich wyraz zdziwienia, i w znacznie mniejszym stopniu - zażenowania. Eleanor dziękuje, uśmiecha się do mnie nieśmiało, odchodzi od nas i gładząc brzuch, siada na kanapie.
-To trudne, rozmawiać tu tak z tobą. - stwierdza po chwili Louis, i poprawia palcami włosy. Przygryza delikatnie dolną wargę i spogląda na mnie.
-Nawet mi nie mów. Nie mam pojęcia czym zająć myśli. Myślałam, że przez wyjazd do Polski coś się zmieni, jakoś odetchnę...
-Zmieniło się, i to dużo. - śmieje się chłopak i wzrokiem przejeżdża całą moją twarz. - No, oprócz jednego.- patrzy w moje oczy a mi miękną nogi. Co jest? Co jest ze mną nie tak? Staram się uśmiechnąć sztucznie, ale jedyne co mi wychodzi to jakiś nieporadny grymas. - Anastazja? Co jest? - chyba zauważył. Świetnie. - Nie wyglądasz najlepiej, strasznie zbladłaś. Dobrze się czujesz? - gładzi mnie po ramieniu zaniepokojony. Kiwam tylko głową, ale czuję, że zaczyna mi się w niej kręcić. Obraz mi się zamazuję i czuję, że zaraz upadnę na ziemię. Reszta jest tak pogrążona rozmową, że tego nie widzi. Zakrywam twarz dłońmi. Naglę, czuję ciepły dotyk czyiś rąk na mojej talii. Zdecydowanie, nie był to Louis. Ktoś ciągnie mnie do tyłu i prowadzi na balkon.  Idę  za nim, gdyż nawet nie mam siły go odepchnąć. Czuję, jak otacza mnie swoim dużym ramieniem. Dopiero wtedy jestem poczuć zapach tych charakterystycznych perfum. Zaczynam się trząść z zimna, ale muszę przyznać, że trochę mi już lepiej. Obraz wraca do normy, a ja w miarę wdychania świeżego powietrza mogę znowu stać o własnych siłach. Styles okrywa mnie swoją marynarką i patrzy na mnie zmartwionym wzrokiem.
-Dobrze się czujesz? W momencie zbladłaś jak papier. - dotyka delikatnie mojej twarzy.
-Jezu Anastazja, co się stało? Widziałam, że wycho....przeszkadzam, prawda? - pyta Barbara, która właśnie wparowała tutaj przez uchylone drzwi. Harry zły, tylko kiwa głową, a ta z rękami podniesionymi w obronnym geście - po prostu wychodzi.
-Dziękuję, już mi lepiej. Naprawdę. - staram się go przekonać, lecz ten patrzy na mnie podejrzliwie i siada koło mnie.
-Mam nadzieję, że zasłabłaś dlatego, że było duszno. Jesz normalnie, prawda? - pyta, a ja patrz na niego zdziwiona.
-Co? oczywiście, że tak! Mówiłam ci tysiąc razy, że skończyłam z głodzeniem się. - zaplatam ręce na piersi w bijam wzrok w swoje buty.
-Wiem, po prostu tak dawno nie rozmawialiśmy. Bóg wie, co się z tobą działo! - irytacja w tonie jego głosy wzrasta. Widać, że się martwi, ale po prostu nie umie tego okazać.
-Dobrze, świetnie. Nie, nie odchudzam się. Tylko tyle chciałeś wiedzieć? - odpowiadam mu równie zdenerwowana. On wypuszcza głośno powietrze i pociera ręką swój kark. - Więc...?
-Doskonale wiesz, o czym chciałbym porozmawiać. O nas. - zaczyna niepewnie. Ściska mnie w żołądku i staram się na niego nie patrzeć. - Anastazja, nie możemy tego odkładać w nieskończoność.
-Wiem. O czym mamy rozmawiać? Nie wiem czy kiedykolwiek jeszcze coś nam wyjdzie. Na razie, zależy mi najbardziej....
-Kochasz mnie? - przerywa naglę, ale ignoruję jego pytanie.
-.....żebyś całkowicie rzucił ćpanie...-mówię trochę głośniej, ale znowu mi przerywa:
-Kochasz? - podnosi głos jeszcze bardziej.
-......bo nie mogę pozwolić, żeby narkotyki zabrały mi ciebie....-teraz już krzyczę.
-Odpowiedz! - zrywa się z miejsca i stoi nade mną.
-TAK! Kocham! To chciałeś usłyszeć? - staram się pohamować łzy, cisnące się do moich oczu, jednak nie wychodzi mi to za dobrze. - Co chcesz jeszcze wiedzieć? Czy tęskniłam? Tak! Czy myślałam o tobie? Nie było dnia, żebym nie myślała! TO CHCIAŁEŚ WIEDZIEĆ? - wyrzucam ręce w powietrze i patrze prosto w jego oczy. - To wszystko nie zmienia faktu, że...ja przynajmniej na razie nie chce z tobą być. Potrzebuję przerwy. Boję się, że znowu zaczniesz ćpać. Niezależnie od tego, jak strasznie cię kocham, nie mogę być z kimś takim.
-Anastazja, ale ja się zmienię! Zrobię to dla ciebie! - stara się do mnie podejść, ale zatrzymuję go gestem ręki.
-Najpierw to zrób. - zaciskam usta, kiedy staram się pohamować łzy. - Jeżeli kiedykolwiek mielibyśmy być razem, to przerwa nas nie zniszczy. A teraz? Spójrz na siebie. Krzyczysz, właściwie drzesz się bez powodu. Wcześniej byłeś opanowany, spokojny. Teraz cały czas chodzisz zły, albo zirytowany. Nie jesteś tą samą osobą. Zmieniłeś się. - rzucam mu wściekłe spojrzenie i oddaję marynarkę. Wchodzę do domu, zostawiając go samego. Obracam się i patrze jak osuwa się na ławkę i zakrywa twarz w dłoniach. Co się właśnie stało? Starając się nie zwracać uwagi na pytania zdziwionych znajomych, przechodzę przez całe pomieszczenie, wpatrzona drętwo w drzwi. Wychodzę, i prawie już biegiem udaję się do mojego samochodu, zaparkowanego niedaleko od wyjścia. Wpadam do niego i natychmiast odpalam silnik. Z tych emocji, nie zauważam postaci, podążających za mną. Wsiada ona do samochodu i wyciąga kluczyk ze stacyjki. Odwracam głowę i wpatruję się w szybę, jakby trawa i chodnik były bardziej interesujące, od siedzącego ze mną Harry'ego.Ten jednak nie zraża się moją nieuprzejmością i zaczyna mówić:
-Za dużo razy dałem ci odejść. Nie pozwolę, żeby to wszystko, co było między nami, runęło. - stara się mówić, spokojnie, a ja odwracam się do niego wściekła.
-To ty jesteś agresywny, to ty znów ćpasz. - warczę. Widzę, jak jego klatka piersiowa zaczyna się unosić i opadać coraz szybciej.
-Nigdy nie podniosłem na ciebie ręki. Nie ćpam od czasu, kiedy wywaliłaś moje strzykawki. Zmieniam się, a ty tego nie widzisz. - mówi przez zaciśnięte zęby.
-Harry, wiesz, jak skończyło się ćpanie....Piotrka. - przełykam głośno ślinę, przed wymówieniem tego imienia.
-Naprawdę myślisz, że mógłbym być taki jak on? To był psychopata. - prycha i patrzy na mnie wściekle.
-Wcześniej taki nie był! Wcześniej...kochałam go. - staram się znowu nie rozryczeć.
-Anastazja, ale ja już nie biorę, nie wezmę nigdy! Co mam zrobić, żebyś w końcu mi uwierzyła? Żebyś zaakceptowała moje błędy, moją przeszłość?! - z każdym słowem, głos Harry'ego staję się jednocześnie bardziej zdesperowany i głośniejszy. Obracam się do niego i prawie szeptem mówię:
 -A co, jeżeli nigdy nie zaakceptuje twoich błędów? Pomyślałeś o tym?
-To dlaczego ja twoje umiałem?  - mówi równie cicho co ja. Zamieram bez ruchu. - No właśnie. Staram się, latam za tobą, żebyś mi wybaczyła. Słowem nie wspomniałem o tym, jak chciałaś się zabić w mojej łazience! NAWET O TYM NIE PAMIĘTAŁEM! - odsuwam się do tyłu, słysząc, jak wrzeszczy. - A wiesz dlaczego? Bo cię kocham. Powiedziałaś, że nigdy już tego nie zrobisz, a ja ci wierzę. Dlaczego ty mi nie możesz? - naglę cała jego złość gdzieś się ulatnia, i daję miejsce smutkowi i rozpaczy. - Przed wyjazdem było ci mnie żal, rozumiem. Dlatego powiedziałaś, że możemy się....zaprzyjaźnić. - mówi to tak, jakby coś ściskało jego gardło i nie pozwalało nazwać nas ,,przyjaciółmi". -  Związki nigdy nie są idealne, wiem o tym. Trzeba akceptować swoje błędy i pomyłki. Przynajmniej w jakimś stopniu. Dlaczego ty nie chcesz tego zrobić? Kochasz mnie? - ponawia swoje pytanie z balkonu i patrzy na mnie swoimi zielonymi tęczówkami.
-Kocham Cię, Harry. - mówię, nie kryjąc już moich łez. On miał rację, całkowitą rację. Jak mogłam myśleć o nim tak jak o Piotrku? To nie jest on, przede mną siedzi Harry. Harry Styles. Mój Harry Styles, który teraz w końcu rozluźnia zaciśniętą szczękę, a grymas złości ustępuję z jego twarzy.
-Czy to znaczy, że.....
-Nie wiem, chyba jesteśmy razem. - uśmiecham się do niego blado. Na dworze znowu zaczyna padać. -Przypomniało mi się, jak tej pierwszej nocy, kiedy się poznaliśmy i kiedy....zginęli rodzice, siedzieliśmy w samochodzie i ty...mnie pocałowałeś. - spuszczam wzrok i pozwalam włosom spać na twarz, tak, żeby zakryły rumieńce, które pokryły moją twarz. Chłopak kładzie dłoń na moim udzie. Patrzę najpierw na nią, potem na niego. Uśmiecha się do mnie lekko.
http://media.tumblr.com/tumblr_m9w8re7ED81rpquow.gif-O tym samym myślałem. - mówi i pochyla się do mnie. Kiedy czuję już jego ciepły oddech na moich ustach, cała złość i irytacja naglę znikają. Widzę, jaki chłopak jest szczęśliwy i jak uśmiecha się delikatnie. W końcu, nasze usta spotykają się, i zaczynamy delikatny, ale jednocześnie romantyczny pocałunek. Czuję, jak Harry jest stęskniony moich ust, jak zaczyna robić się coraz bardziej zachłanny. Przygryzam delikatnie jego dolną wargę i wplatam palce w jego włosy.
Ten moment mógłby trwać wiecznie.
-ANASTAZJA! JAK DOBRZE, ŻE NIE ODJECHAŁAŚ! - drze się Barbara, biegnąc w deszczu w stronę samochodu. Kurwa, znowu ona. Dzisiaj coś się jej stało, zawsze wchodzi w nieodpowiednim momencie.  Dopada do pojazdu i wpada do środka, chcąc nie chcąc, lądując na Harrym, który gwałtownie się ode mnie odsuwa. Barbie patrzy raz na mnie, raz na niego. Otwiera usta jakby chciała coś powiedzieć, po czym od razu je zamyka.
-Mam już iść? - udaję się jej wydukać, a Styles piorunuję ją spojrzeniem i zrzuca z siebie. Wychodzi posłusznie z samochodu i wolno zaczyna ruszać w stronę drzwi wejściowych, oglądając się za siebie kilka razy.
-Powinniśmy ją powstrzymać, przed powiedzeniem wszystkim? - pytam, nie spuszczając z niej wzroku. - Chyba i tak za późno. - mówię, kiedy widzę jak zaczyna biec w stronę drzwi, krzycząc coś i machając rękami.
-Chyba tak. - śmieję się Harry. Odwracam się w jego stronę. - Ja....ja posprzątałem domek letniskowy....gdybyś kiedyś chciała...no wiesz....- jąka się.
-Wiem, wiem. To urocze, ale obiecałam Barbarze, że u niej zostanę. Poza tym, będę miała bliżej do akademika, niż gdybym musiała jechać z domku. W każdym bądź razie, to urocze. - pochylam się i całuję go w policzek.

piątek, 22 sierpnia 2014

Rozdział 35

-Czy ty wiesz, że jest już dziewiąta? - zaśpiewał melodyjnie głos nad moim uchem. Burknęłam, że wiem. - A wiesz, co to znaczy? TRZE-BA WSTA-WAĆ! - wrzasnęła, już nie tak melodyjnie Barbara. Usiadłam zła, i spojrzałam na nią złowrogo.
-Nienawidzę jak to robisz. Mogłabyś być milsza rano. - warknęłam. Przeciągnęłam się leniwie i wstałam, rzucając na bok białą kołdrę. W tym samym momencie do pokoju wsunęła się głowa Matta.
-Hej, hej. Widzę, że się królewna wyspała. - mówi do mnie i wydyma usta. Niemrawo kiwam głową. Chwytam szary sweter i czarne dżinsy, oraz pierwsze lepsze skarpetki jakie wpadają mi w ręce. Kierując się w stronę łazienki, wyobrażam sobie moje spotkanie ze wszystkimi. W sumie, nikt nie ma prawa mieć do mnie żadnego żalu, nie będzie tak źle. Związuję włosy w niedbałego koczka i delikatnie maluję oczy. Wzdycham, widząc swoje odbicie. Kiedyś będę się w końcu musiała się przyzwyczaić. Opuszkami palców dotykam delikatnie i powoli swoich powiek i brwi.
-ANASTAZJA!  WYŁAŹ! JA TEŻ CHCE SIĘ UMYĆ! - dobija się pod drzwiami Matthew. No tak, teraz łazienka będzie zajęta dwa razy dłużej, przecież jego idealne włoski się same nie ułożą.
-Już. - warczę, jednocześnie szarpiąc drzwi i wpuszczając go do środka. Staję na białym dywaniku i gestem ręki ponagla mnie do wyjścia. Pokazuję mu środkowy palec i z nosem w górze wychodzę. Zbiegam po schodach do kuchni, w której ze śniadaniem czeka już na mnie Barbara. Zajadałyśmy się parówkami, które przygotowała, jakieś dwadzieścia minut, kiedy w końcu raczył zejść do nas pan szanowny-elegancki. Przejechałam go spojrzeniem, od góry do dołu.
-Co? - patrzy na mnie zdziwiony. - Ubrudziłem się? - zaczyna oglądać swoją koszulkę, na co ja tylko kręcę głowa.
-Po prostu cię podziwiam, taki boski jesteś. - pokazuję mu kciuk do góry a ten udaję zawstydzonego i zakrywa usta dłonią.
-Och wiem, jestem bogiem. - spogląda w przestrzeń z władczą miną, po czym wybucha śmiechem i idzie, żeby nalać sobie soku. Szybko jednak rezygnuje i piję go prosto z butelki.
-Teraz będziemy miały zarazki przez ciebie. - fuka Barbara i zabiera mu butelkę. - Jesteś gotowa? - teraz zwraca się do mnie.
-Tak, tylko daj mi jeszcze chwilę, posprzątam tutaj. - mówię, i idę zanieść swój talerz do zmywarki.
-Nie przeciągaj tego, i tak musisz tam jechać. - karci mnie Matt.
-Nie przeciągam, po prostu tu jest burdel! - obracam się gwałtownie w jego stronę. - Który wy robicie! - wskazuję palcami na dwójkę moich współlokatorów,  a oni unoszą ręce w geście obronnym. Patrzę na zegarek i prawie się przewracam ze zdziwienia. - Już dziesiąta?
-Tak. W sumie teraz to już nie musimy się śpieszyć, chłopcy mają jakiś wywiad na dziesiątą trzydzieści, możemy spokojnie posiedzieć tutaj do trzynastej. - zadowolona Barbara rzuca się na kanapę, a do niej od razu dołącza. Matt. Wpatrują się w nich ze zdziwieniem.
-Czemu mi nie powiedziałaś? Szybciej bym się ubrała, albo wcześniej wstała. - odgarniam kosmyki włosów z twarzy i podchodzę do nich zła.
-Liczyłam na to, że będziemy mogli posiedzieć do trzynastej bezczynnie. No weź, nie obrażaj się. - mówi dziewczyna, widząc moją minę. - Wczoraj był ciężki dzień, trochę nic-nie-robienia dobrze nam zrobi. - wyciąga do mnie ręce, a ja śmieję się tylko i siadam koło nich.
-To co będziemy robić? - pytam po chwili.
-No jak to co? Nic! - mówi Matt, jakby to było oczywiste, ale widząc, że dalej nie bardzo wiem o co chodzi, postanawia po prostu włączyć telewizor. Nie mija pięć minut, kiedy zrywam się na równe nogi.
-Ja wiem co mogę robić! Pojadę złożyć papiery na studia!  - krzyczę radośnie wymachując rękami.
-Twoje pojęcie ,,nic-nie-robienia" różni się od mojego. - twierdzi Barbara. - Skąd masz pewność, że cię przyjmą? - drażni mnie.
-Z moją maturą przyjmą mnie wszędzie, z palcem w dupie. - ręką znowu odrzucam niesforne kosmyki, które wpadają mi do oczu. - Poza tym, załatwiłam to jeszcze z moim tatą, w czerwcu. Teraz tylko jadę tam, żeby wszystko potwierdzić. - uśmiecham się do nich i ruszam w stronę drzwi.
-Co ty tak właściwie chcesz studiować? - zagadnął mnie chłopak, kiedy wkładam buty.
-Zarządzanie. Będę wami wszystkimi kierować.
-Już to robisz. - stwierdza Barbara, a ja tylko pokazuje jej język i wychodzę. Radosnym krokiem dochodzę do mojego niebieskiego cuda i gramolę się do środka. Na dworze szaleje już złota jesień, i przyznam szczerze, zaczyna robić się zimno. Włączam ogrzewanie, a zapach mojego odświeżacza powietrza rozchodzi się po samochodzie. Wciągnęłam mocniej powietrze, żeby rozkoszować się zapachem jabłka, który nieubłaganie kojarzył mi się z Harrym. Mam za dużo wspomnień związanych z chłopakiem. Można by pomyśleć, że ten miesiąc w jakiś sposób  powinien był pomóc mi oderwać się od niego i wszystkiego co z nim związane. Cóż, tak się jednak nie stało. Jestem dalej wściekła na siebie, że pod wpływem emocji obiecałam mu, że teraz zostaniemy przyjaciółmi i wszystko będzie super. Dałam mu tym tylko niepotrzebną nadzieję na nie wiadomo co. Nie będzie dobrze, jak ma być? Chciałam zamknąć rozdział pod tytułem ,,Harry", a sama go przedłużam. Myślę nad naszym zerwaniem. Nad tym, jak stałam w korytarzu tego jebanego szpitala i patrzyłam jak odchodzi. Czy gdybym wiedziała wtedy, że przeze mnie znowu zacznie ćpać, poszłabym z nim? Nie mam pojęcia. Przyjadę dzisiaj do niego i co mu powiem? Mam pustkę w głowię. Na pewno nawrzucam mu za te narkotyki. I chyba powiem, że chce zakończyć naszą znajomość na etapie przyjaźni.....koleżeństwa. Wszystko mi się pomieszało i dzieję się za szybko. Ciąże dziewczyn, Louis, Harry, studia, KURWA! Za dużo myśli na raz. Operacja, rodzice, ja pierdole. Za dużo wszystkiego. Nie będę pakować się w żadne związki, tym bardziej z nim. Muszę trochę przystopować, odetchnąć. Zdecydowanie. Mimo nadmiaru myśli, jedno wiedziałam na pewno. Jeżeli jeszcze raz, zobaczę zaćpanego Harry'ego, chociażbym miała to zrobić siłą, biorę go na odwyk.
-Nie mogę pozwolić mu się stoczyć. - powiedziałam sama do siebie, wjeżdżając na parking pod akademikiem. Zatrzasnęłam za sobą drzwi i zamknęłam samochód. Stojąc pod wielkim budynkiem, wpatrzona w masywne, drewniane drzwi starałam się jakoś dodać sobie otuchy:
-Pamiętaj, nie będzie tak źle, nie będzie tak źle. Na pewno wszystko pójdzie dobrze. - szeptam do siebie, kiedy decyduję się nacisnąć klamkę i popchnąć drzwi.

***********

-.....wiem, że to brzmi niewiarygodnie, ale naprawdę, jestem Anastazja Sparrow. Mogę panu przywieźć wszystkie dokumenty z Polskiego szpitala, w którym byłam. - od dwudziestu minut staram się przekonać jakiegoś ważniaka, że dziewczyna, która złożyła tutaj swoje papiery, to ja. Ten, po wysłuchaniu mojej opowieści, dalej siedzi wpatrzony we mnie, bez żadnych emocji. - NIE, ZARAZ! JA MAM PRZY SOBIE WYPIS ZE SZPITALA! - klaszczę ucieszona w dłonie i zaczynam grzebać swojej teczce z papierami. Z zadowoleniem wydobywam właściwy, i podaje go mężczyźnie. Bierze go do ręki i spogląda, raz na niego, raz na mnie. W końcu wzdycha, zdejmuje i przeciera swoje okulary i mówi:
-No dobrze, niech już pani będzie. Witamy w University College London. - wstaje i podaje mi rękę. Ściskam ją, zbieram niepotrzebne papiery, dziękuję grzecznie i żegnam się na następny tydzień, gdyż rok szkolny zaczyna się równo z pierwszym października. Wychodzę z budynku i po raz kolejny uderza mnie zimny powiew wiatru. Szybko wchodzę do samochodu, akurat kiedy zaczyna padać. Spoglądam na zegarek. Dwunasta dwadzieścia pięć. Mam czas, żeby dojechać do domu, zgarnąć tych idiotów i razem jechać do chłopaków. Wycieraczki przesuwają się w te i z powrotem po szybie, deszcz bębni o dach samochodu. Jadę w ciszy, jakoś nie miałam ochoty na żadną muzykę. Nie znaczy to, że jestem smutna! Wręcz przeciwnie! Po prostu potrzebuje...ciszy. Zwyczajnie. Teraz tylko pozostaje kwestia pieniędzy. Wiem, że jeżeli chodzi o mieszkanie, mogę spokojnie żerować na Barbarze, w zamian za sprzątanie jej chlewu. Jednak za studia będę musiała płacić sama. Stukam palcami w kierownice i zastanawiałam się, czy mogę znowu wrócić do baru w którym kiedyś dorabiałam trochę. Stawka za śpiewanie  nie była za wysoka, ale wystarczająca. Zdecydowanie, trzeba tam pojechać. Jednak nie teraz. Mam inne zajęcia na głowie. Zatrzymuję się pod domem i rozważałam opcje wyjścia i sprowadzenia tu moich przyjaciół. Jednak to, równałoby się z tym, że całkowicie zmoknę. Sięgam po prostu po telefon i wybieram numer Matta.
-Halo? - słyszę jego znajomy głos.
-Wychodźcie już, czekam pod domem. - w tle słyszę niepohamowany śmiech Barbary.
-Dobra, już....hahahah.....już idziemy. - mówi, po czym się rozłącza. Wrzucam telefon do torebki i oparta o siedzenie czekam na nich. Po chwili wychodzą z domu, i zakrywając się przed deszczem rękami, biegną w stronę samochodu. Wparowują do środka i oczywiści brudzą mi wszystko. Rzucam im wściekłe spojrzenie. Uśmiechają się do mnie niewinnie. Przewracam oczami i ruszam. Całą drogę wysłuchuje, jak się świetnie bawili. Po ich opowieściach, jestem w stanie stwierdzić, jak wygląda teraz dom. Tragicznie.
-No i oprócz tego ugotowaliśmy obiad. - kończy całą ich opowieść Matt.
-Dom jeszcze stoi, tak? - upewniam się, co wywołuję jeszcze większą salwę śmiechu. Nie mogę się powstrzymać od chichotu, mimo to, że staram się być poważna i udawać złą na nich. W końcu, parkuję przed domem chłopaków. Siedzę wbita w siedzenie, kiedy pozostali wychodzą.
-Nie idziesz? - pyta mnie Barbara i otwiera moje drzwi. Kręcę przecząco głową, wpatrzona dalej w przestrzeń. Naglę zaczął zżerać mnie stres. - Nie wygłupiaj się, wszyscy czekają. Chodź. - właściwie to wyszarpuje mnie z samochodu i zaprowadza pod drzwi. Opieram się jeszcze chwile, ale przestaje, kiedy przepycha mnie przez próg. Patrze na dziewczynę błagalnie, na co ta tylko kręci głową, starając się wybić mi z głowy pomysł ucieczki. Mozolnym krokiem człapie wzdłuż korytarza, który wdaję się być niemiłosiernie długi. Kiedy cała nasza trójka jest już przy jego końcu, czuję się jakbym miała zemdleć ze stresu. Z zamkniętymi oczami wchodzę do zatłoczonego salonu. Rozmowy i śmiechy milkną w momencie. 
-Cześć wam. - podnoszę powieki i spoglądam nieśmiało na zebranych. Wszyscy: cała piątka chłopaków, Perrie, Danielle, Eleanor, są wpatrzeni we mnie, a ich miny mówią same za siebie. Wzrokiem wychwytuję  Harry'ego, który podrywa się po chwili z miejsca i podchodzi do mnie. 
-Nie mogę uwierzyć....Tak się bałem! - przytula się do mnie gładząc mnie ręką po włosach. Czuje jak jego klatka piersiowa unosi się coraz wolniej i spokojniej. Oddala mnie na chwilę i patrzy na moją twarz. - Boże, jesteś zupełnie inna. Tylko oczy cały czas twoje. - ujmuję moją twarz w dłonie a ja rumienię się lekko. - Tak strasznie, strasznie się bałem. - znowu przyciąga mnie do siebie. Odpycham go jednak zdecydowanym ruchem ręki. 
-Harry, proszę cię, musimy porozmawiać na osobności. Nie teraz. - patrze w jego oczy, a ten tylko kiwa głową i odsuwa się ode mnie. Zwracam się do zebranych. To będzie dłuuuga rozmowa.

czwartek, 21 sierpnia 2014

Rozdział 34 cz. 2

-To nie jestem ja. - wybąkałam po chwili wpatrzona w moje odbicie. - To jest ktoś inny.
-Anastazja. - chłopak łapie mnie za barki i obraca w swoją stronę. - To jesteś ty. Nowa ty. - stara się mnie jakoś pocieszyć, ale koślawo mu to wychodzi.
-A co jeżeli ja chce starą mnie? - próbuję znowu się obrócić i zerknąć na swoje odbicie. Mateusz wzdycha i puszcza mnie.
-Jesteś piękna, wiesz o tym doskonale. Masz szczęście, że tak się skończyła ta historia. A właściwie nie skończyła. Musimy jechać na policję. - mówi, a ja słucham go jednym uchem, ale bardziej skupiam się na swoim odbiciu. Odgarniam włosy, dotykam policzków, ust, nosa. Nie poznaję siebie, wszystko jest zupełnie inne. Tylko oczy, one są dokładnie takie same. Mam płakać? Przecież dokładnie o to mi chodziło, o nową mnie. Ale czemu to się stało w tak drastyczny sposób? Westchnęłam ciężko.
-Nie słuchasz mnie, prawda? - zaśmiał się chłopak, i pstryknął mi palcami koło ucha.
-Nie. Nie mogę się skupić. Na niczym. - obserwowałam w jaki dziwny, inny sposób rusza się moja szczęka. -  Muszę podziękować twojemu ojcu. Nawet nie wiem jak. On mnie uratował.
-Możemy jechać do jego kliniki, kiedy będziemy wracać z komisariatu. Bo jedziesz ze mną, prawda? - zapytał.
-Tak, jadę. Kiedy? - poprawiłam włosy i szeroko otworzyłam oczy. Nie mogę się przyzwyczaić, to nie dzieje się naprawdę.
-Nawet zaraz, tylko się ubierz. Lekarz na pewno cię wypuści, już przecież z tobą dobrze. - odwróciłam się w jego stronę. Przyjrzałam mu się dokładnie. W sumie od razu widać, że jest gejem. Idealnie, naprawdę, co do włoska, ułożone włosy, gęste rzęsy, malinowe usta, no i białe, równe zęby. Nie żeby jego orientacja zmieniała mój stosunek do niego, po prostu był strasznie zadbany. - Co się tak gapisz? - zaśmiał się, a ja oblałam się rumieńcem. Spuściłam w dół głowę, próbując zakryć twarz włosami, chichocząc cicho. - No już, nie stójmy tutaj tak! Leć się ubierać! - ponaglił mnie gestem ręki. - No co? - zapytał, widząc, że dalej stoję w miejscu.
-Ja...ja nie mam tutaj żadnych ubrań. A w tej szmacie na pewno nie pojadę! - zła wskazałam na szpitalną piżamę. Chłopak przewrócił oczami.
-Na dole jest sklep, powinny tam być jakieś leginsy, nie wiem, cokolwiek. Chodźmy już. - wziął mnie pod ramie, i razem zjechaliśmy windą na poziom 0. Idąc po korytarzu czułam na sobie spojrzenia innych pacjentów. Zwłaszcza męskiej części. Starałam się schować za ramieniem chłopaka, na co ten wybuchnął śmiechem.
-Może chcesz wejść pod mój sweter? - zapytał, a ja pokazałam mu język. Kiedy stanęliśmy w tym, jak to on nazwał ,,sklepie", rozejrzałam się ze zdegustowaniem po półkach.
-Nie ma mowy, to szmaty! - wzięłam do ręki pierwszą lepszą rzecz i ze złością pomachałam nią Mateuszowi przed nosem. Wziął ją ode mnie i przyjrzał się, jak się okazało bluzce. Najbrzydszej na świecie.
-Nie marudź, to tylko komisariat. Na pewno nie będzie tak źle.

*******

-Nienawidzę cię, naprawdę cię nienawidzę. - szeptałam do niego idąc z nim zatłoczonym chodnikiem. Miałam na sobie koszulkę w różowo - żółte paski, niebieskie leginsy i (zabijcie mnie) crocsy.
-Nie jest tak źle. - chłopak stara się być poważny, ale po chwili wybucha śmiechem, zwracając na nas jeszcze większą uwagę przechodniów. Trzepnęłam go w ramię i syknęłam:
-Proszę cię, wejdźmy do jakiegoś normalnego sklepu, kupmy coś, oddam ci pieniądze.
-Miałbym pozbawić się możliwości oglądania cię tak? Nigdy w życiu! - ociera łzę, spływającą mu po policzku. Na chwilę poważnieje, żeby potem wybuchnąć jeszcze głośniej. Przewracam oczami i staram się udawać, że nie ruszają mnie kpiące uśmieszki innych ludzi.
-Daleko jeszcze? - nie wytrzymuję w końcu.
-Tak właściwie, to już jesteśmy. - palcem wskazuję na stojący przed nami budynek komisariatu policji. Razem wbiegamy po schodach i wpadamy do pomieszczenia.
-Mateusz, jak dobrze cię znowu widzieć! - od razu podchodzi do nas gruby policjant. No tak, czyli tu też go znają.
-Mi też jest bardzo miło. Macie już tych chłopaków? - przechodzi od razu do rzeczy.
-Nie, jeszcze nie, ale robimy wszystko co w naszej mocy, by zatrzymać tych barbarzyńców. Przyszłaś zdać zeznania?  zwraca się do mnie, a ja patrze na niego przez chwilę tępo.
-Tak, to znaczy, ja mogę powiedzieć tylko tyle, że nic nie pamiętam, nie widziałam ich twarzy. - jakoś wydukałam, jąkając się co słowo. Mam za dużo na głowię, za dużo się dzieje, nie umiem się już nawet powiedzieć jednego, składnego zdania.
-Rozumiem, że to było dla ciebie ciężkie. Jeżeli nie chcesz, nie będę cię mordował pytaniami. - mówi, wyrywając mnie z mojego bardzo ciekawego zajęcia, jakim jest dokładne oglądanie płytek na podłodze. Kiwam tylko niepewnie głową, na znak, że tak będzie najlepiej. Chłopak i policjant rozmawiają jeszcze przez chwilę, po czym razem opuszczamy komisariat. Nucę coś pod nosem. Nie wiem czemu jestem taka otępiała, ale chłopak najwyraźniej postanawia to wykorzystać, i pośmiać się trochę ze mnie. Nabija się ze mnie całą drogę do kliniki, a sens niektórych żartów dociera do mnie dopiero po 10 minutach, co śmieszy go jeszcze bardziej. Kiedy w końcu dochodzimy do wyznaczonego miejsca, staram się udawać już całkowicie obrażoną. Spoglądam zdziwiona na wielki napis nad drzwiami.
-Matt, chyba pomyliliśmy adresy. - mówię, dalej trzymając głowę w górze.
-Nie, dlaczego? - pyta zdziwiony.
-Za dużo by opowiadać. - uśmiecham się sama do siebie i wreszcie opuszczam wzrok z wielkiego napisu ,,Change your life'. Jaka była szansa, że trafię właśnie tutaj? To ta jebana ulotka, była przeklęta. To jakaś paranoja. Wchodzimy do środka, a ja zaciągam się mocną wonią wanilii, rozchodzącą się po holu. Mateusz niewzruszony niczym, pewnie idzie przed siebie, aż w końcu skręca do cienkiego korytarza. Na jego końcu zauważam drzwi, a gdy podchodzimy bliżej odczytuję na nich napis ,,dyrektor". Serce zaczyna mi bić, kiedy chłopak naciska na klamkę, a drzwi ustępują gładko.
-Cześć tato! - woła w stronę postaci siedzącej za biurkiem. Mężczyzna w średnim wieku zrywa się na równe nogi, gdy jego wzrok spotyka się z moim.
-Dzień dobry. - mówię nieśmiało. Ojciec Matta wymija biurko i spiesznie idzie w moją stronę. Wymija syna i ujmuję moją twarz w dłonie, przyglądając się jej dokładnie.
-Niesamowite, żadnego śladu. - słyszę jego cichy, głęboki głos. Puszcza mnie i uśmiecha się do mnie promiennie. - Tak się cieszę, że wszytko się udało.
-Ja również, nie wiem jak mam panu podziękować. - odwzajemniam jego uśmiech.
- Nie trzeba. Wstawiłaś się za moim synem, to mi wystarczy. Mimo, że go nie znałaś, chciałaś dla niego dobrze. To ja dziękuję, gdyby nie ty, mogło by się skończyć dla niego tragicznie. - z troską patrzy na syna, który teraz siada na biurku i przewraca z zakłopotaniem oczami.
Rozmowa ciągnie się już ponad godzinę. W końcu decyduję, że muszę już iść, wracać do szpitala i obdzwonić przyjaciół. O dziwo, Mateusz znowu idzie ze mną. Całą drogę powrotną usprawiedliwia się, że to wcale nie tak, że nie dałby sobie z nimi rady sam, że właśnie miał się podnieść i im wpierdolić.
-Tak, miałeś zamiar pomachać im przed nosem tymi chudymi jak patyki rączkami. Na pewno uciekliby z krzykiem. - odgryzam mu się. Ma już coś powiedzieć, ale wymijam go i wchodzę do zimnego, przepełnionego, szpitalnego korytarza. Wbiegam ze śmiechem do windy i szybko naciskam guzik, mający mnie zawieźć na 3 piętro. Drzwi zamknęły się, zanim Mateusz zdążył wbiec do środka. Parskam śmiechem i samotnie jadę na górę. Na miejscu czeka już na mnie ON. Zdyszany, trochę spocony. No i oczywiście obrażony, w końcu zmusiłam go do biegnięcia po schodach. W milczeniu wchodzimy na sale, a ja staram się ukryć rozbawienie.
-O, dobrze, że panią tu widzę. - usłyszałam za sobą znajomy głos. Odwróciłam się, i zobaczyłam tego samego lekarza, który ściągał mi opatrunek. - Czy chce pani dzisiaj wracać do domu?
-A mogę? - ucieszyłam się. Oczywiście, że chce. W końcu, moje mieszkanie czeka na mnie, nieużywane od tak dawna.
-Tak, myślę, że nie ma obaw do strachu, że coś się znowu stanie. Wszystkie rany zagoiły się idealnie, pani jest w świetnym humorze, może pani wracać. - powiedział, a ja uśmiechnęłam się do niego radośnie w podzięce. Razem z Mateuszem zgarniamy wszystkie moje rzeczy, których i tak było nie wiele, i nie pamiętając już o naszej wcześniejszej ,,kłótni", pogrążeni w rozmowie, wsiadamy do jego samochodu.

*******

-Nigdy więcej nie przyjadę do Polski. - stwierdzam, rzucając się dwie godziny później na moje łóżko. Zdążyłam się umyć, wywalić Mateusza z mieszkania, oraz wcisnąć w ciemny kąt moje ohydne, dotychczasowe ubranie. W końcu mam spok.....telefon dzwoni. Kurwa. Podnoszę się mozolnie i idę go odebrać. Spoglądam na wyświetlacz i robi mi się niedobrze ze strachu. Przeciągam powoli palcem po ekranie i ze sztucznym uśmiechem odbieram:
-Czeeeeść, Barbara. Jak się masz?
-Jak się mam? JAK SIĘ KURWA MAM? - wrzeszczy. No, w sumie i tak jest lepiej niż się spodziewałam. Zawsze mogła stwierdzić, że przyleci po mnie do....- Jestem na lotnisku w Warszawie, dawaj mi twój adres. - ....Polski. Świetnie. Wiedząc, że czeka mnie powolna i bolesna śmierć z jej rąk, podaję jej adres. Rzuca słuchawką, na odchodnego mówiąc, że będzie za dwadzieścia minut. Kręcę się po mieszkaniu niespokojnie w oczekiwaniu na mojego kata. Minuty się dłużą, a ja co chwilę spoglądam nerwowo na zegarek. W końcu, słyszę kroki na schodach. Wiem, że są jej, gdyż jest tak wściekła, że brzmi to mniej więcej tak, jakby chciała z każdym krokiem zrobić dziurę w ziemi swoim obcasem. Wypuszczam ciężko powietrze, kiedy wpada do mieszkania.
-ZOSTAWIŁAŚ KARTKĘ NA LODÓWCE I POJECHAŁAŚ DO POLSKI! ZABIJĘ CIĘ! OBLALI CIĘ KWASEM A JA PRZEZ MIESIĄC MOGŁAM ROZMAWIAĆ TYLKO Z JAKIMŚ MATTEM! NIENAWIDZĘ CIE! WSZYSTKO POWIEDZIAŁAM RESZCIE, CHCIELI LECIEĆ ZE MNĄ, ALE IM NIE POZWOLIŁAM! JAK MOGŁAŚ......to ty? - w końcu patrzy na moją twarz, a ja mam wrażenie, że szczęka zaraz opadnie jej do poziomu brzucha. - To ty? - powtarza i podchodzi bliżej, przyglądając mi się dokładnie.
-Tak jakby. - staram się unikać jej przeszywającego wzroku.
-Niewiarygodne. - dotyka delikatnie mojej twarzy opuszkami palców. -Jesteś....piękna. - duka po chwili, a ja w końcu pozwalam na kontakt wzrokowy, i patrze na nią zdziwiona. Po chwili zdejmuję rękę z mojej twarzy i wtula się we mnie ze szlochem. - Przepraszam. Wiem, że to nie twoja wina, nie powinnam była wybuchać. Kocham cię, jak dobrze, że nic ci nie jest. - po chwili odwzajemniam uścisk. Kiedy odrywamy się od siebie, przenosimy się na kanapę, żebym mogła opowiedzieć jej o wszystkim.
-No i wtedy po prostu oblali mnie....Czy ty możesz się tak na mnie nie gapić? - jej spojrzenie denerwowało mnie od samego początku, ale teraz po prostu nie wytrzymałam.
-Nie mogę przestać, przepraszam. - delikatnie potrząsa głową. - Anastazja, musimy wracać. Proszę cię, wróć ze mną najbliższym lotem. Jest chyba za dwa dni, masz czas, żeby się spakować. Potrzebuję cię w Anglii, poza tym, tak czy siak mija już miesiąc od twojego wyjazdu. Błagam cię! Potrzebuję cie w moim domu! - mówi błagalnym tonem, na co ja wybucham śmiechem.
-Nie ma ci kto sprzątać, prawda? - pytam.
-Tak, ale nie o to chodzi! Proszę cię! - patrzy na mnie wzrokiem zbitego psa.
-Ja....dobra....ale co z Mateuszem? - nie wiem kompletnie co mam robić. Nie chce go tu zostawiać, z drugiej strony i tak niedługo miał się wyprowadzić do Anglii. Z tropu kompletnie zbija mnie usatysfakcjonowana mina Barbary. Unoszę jedną brew w pytającym geście.
-On też się zgodził.
-Co? - no super, czyli już z nim rozmawiała. Bardzo w jej stylu.
-Teoretycznie miał jechać dopiero w październiku, ale zgodził się ze mną, kiedy po raz 40 zadzwoniłam do niego, i wyperswadowałam mu jego pomysł z głowy. - uśmiechnęła się triumfalnie.
-Czyli wszytko załatwione...? - dalej nie mogłam w to uwierzyć.
-Tak, mamy już bilety.
-Jesteś niemożliwa! - oburzyłam się, ale zaraz moja złość przeszła w rozbawienie. - Kocham cię za to. 

********

24 września. Dokładnie tak jak planowałam. Siedzę w samolocie i wracam do Anglii. Czy coś się zmieniło? Nie, nic, oprócz mojej TWARZY?! Oparłam się wygodnie o swoje siedzenie, między Barbarą a Mateuszem. Wspomniana dwójka gawędziła wesoło, a ja wsłuchiwałam się w śmieszny akcent Matta. Chyba się polubili, sądząc po tym, że gadali o chłopakach. Oczywiście, Matt powiedział swojej nowej przyjaciółce o swojej orientacji, ale to jakby nie zrobiło na niej większego wrażenia. Gawędziła z nim dalej, opowiadała co się dzieje u niej w związku, a on mówił o swoim byłym chłopaku. Słuchałam tego co jakiś czas wybuchając śmiechem. Wyłączyłam swój telefon, kiedy głos w głośniku oznajmił, że właśnie startujemy. Nie pamiętam co się działo potem, bo niespodziewanie zasnęłam. Pewnie przez to, że ostatnie dwie noce spędziłam na popychaniu pierdół z Barbie. Pogrążona byłam we własnym, nic nie znaczącym śnie, kiedy wyrwał mnie z niego niespodziewany, bardzo chamski gest. Jedno z dwójki tych małpozjebów trzasnęło mnie z otwartej ręki w czoło. Kiedy wściekła podniosłam powieki, pierwsze co zobaczyłam to ich ucieszone mordy. Przewróciłam oczami i obróciłam się na drugi bok.
-Słonko, lądujemy! - krzyknął mi wprost do ucha Matt.
-Nie prawda, dopiero startowaliśmy. - warknęłam.
-Przespałaś cały lot, wstawaj! Wyśpisz się u mnie! Będziemy same, nie będzie nikogo! - szarpała moje ramię Barbara.
-Ej, a ja? - oburzył się chłopak.
-Ty się nie liczysz, nie mówię o lokatorach. - odpowiedziała. Zaraz, zaraz. Jakich kurwa lokatorach? Gwałtownie podniosłam się do pozycji siedzącej.
-Co? - zapytała przecierając oczy.
-Matt będzie z nami mieszkał! Cieszysz się? - wyszczerzyła się do mnie Palvin. - Tylko przez parę dni, będzie szukał czegoś dla siebie. Nie martw się, powiem Niallowi o tym, że jest gejem. Nie będzie zazdrosny. Już wszystko ustalone. - pokazała mi kciuk do góry a ja przewróciłam oczami. Już wyobrażam sobie tą dwójkę w jednym domu. Apokalipsa.
20 minut potem staliśmy zmarznięci na chodniku, starając się złapać jakąś taksówkę. W końcu, udało to się dopiero Mattowi, który właściwie desperacko ,,wybiegł" pod nią. Kierowca zatrzymał się i niechętnie, ale zgodził się nas zabrać.
-Jesteś pewna, że nikogo nie będzie w domu? - zapytałam Barabry, jednocześnie bawiąc się zawieszką mojej bransoletki. Dzisiaj wyglądałam zdecydowanie lepiej, ubrałam się już w MOJE ubrania, pomalowałam się i wyprostowałam włosy.
-Jestem na 100% pewna, że będzie tylko nasza trójka. Uważam jednak, że z samego rana powinnaś jechać do chłopaków. Musisz opowiedzieć im co nieco. - dźgnęła mnie palcem w brzuch, na co pokazałam jej język. Po chwili taksówka zatrzymała się pod jej domem. Jej pięknym, cudownym, jedynym domem.Moja niebieska Mazda dalej stała na podjeździe i czekała na mnie. Zaciągnęłam się głęboko powietrzem, i dopiero teraz uświadomiłam sobie, jak kocham to miejsce. Jak kocham całą Anglię! Miałam motylki w brzuchu na samą myśl o tym, że znowu tu jestem. Całą trójką udaliśmy się w stronę drzwi. Barbara wygrzebała z torebki kluczę i niezręcznie starała się wpakować je do zamka, podczas gdy ja mówiłam, bardziej do siebie, niż do nich:
-Długa gorąca kąpiel, łóżko, spokój, w końcu, ciepło, świeże ubranie, kolacja, tak, będzie cudownie - rozmarzyłam się, podczas, gdy jej udało się w końcu otworzyć drzwi. Z przymkniętymi oczami i głową w chmurach, weszłam do ciemnego pomieszczenia. Po omacku szukałam włącznika. Jest. Zapaliłam światło, które w pierwszej chwili mnie oślepiło. Zamrugałam kilka razy gwałtownie i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Cudowne, takie, jakie je zostawiłam. Prawie. Jest brudno.
-Barbie świnio, co to ma być? - zapytałam wskazując na butelki po piwie pozostawione chyba od tygodnia na stoliku.
-Nie mam pojęcia, wiatr przywiał. - wysapała z trudem, ponieważ wciągała po schodach na górę, swoją ogromną walizkę. - Nie, nie potrzebuję pomocy, dzięki, że tak się do niej rwiesz! - warknęła do mnie uszczypliwie, a ja wyminęłam ją zręcznie i pomachałam. Wbiegłam na samą górę i zamknęłam się w łazience.
-To wszystko dzieje się za szybko. - powiedziałam sama do siebie opierając się rękami o umywalkę. Delikatnie podniosłam wzrok i znowu spojrzałam na swoje odbicie.
http://media-cache-ak0.pinimg.com/236x/d3/38/6f/d3386f519b6b7c3edba0d37321fbc593.jpg
-Chyba będę musiała się przyzwyczaić. - westchnęłam. 

środa, 20 sierpnia 2014

Rozdział 34 cz. 1

http://cdn21.urzadzamy.smcloud.net/t/photos/t/25212/wnetrza_aranzacje_1120079.jpgPrzekręciłam klucz w zamku, popchnęłam drzwi, i wypuściłam powietrze, widząc moje tymczasowe mieszkanie. No dobra, to nie to samo co dom Barbary w Anglii, ale nie jest źle. Czarno - białe wnętrze zachęcało mnie i wydawało się być przytulne. Weszłam do środka rozglądając się dookoła. Wciągnęłam walizkę za sobą i rzuciłam ją na ziemie. Usiadłam na kanapie i znowu wpatrzyłam się w ulotkę. Naprawdę potrzebowałam operacji plastycznej? Nie byłam brzydka, wszystko było ze mną w porządku...chyba. Biorąc pod uwagę to, że zakochało się we mnie dwóch chłopaków z One Direction? Tak, chyba to nie było mi potrzebne. A może....? W sumie, raz się żyje, czemu by nie spróbować. To nie musi być drastyczna zmiana, tylko delikatna, nic nie znacząca operacja nosa....



 ******


Wyszłam z domu. Słońce oślepiło mnie, więc założyłam na nos moje okulary. Pogwizdując szłam wesoło w stronę sklepu. Myślałam o operacji, o chłopakach, o wszystkim. Ale jakoś w dziwnie, obojętny sposób, jakby to wszystko nie miało znaczenia. Kopnęłam jakiś kamień, który leżał mi na drodze. Wszystko jest dzisiaj takie piękne! Wszystko, oprócz tego wrzasku...Kto tak wrzeszczy? Co to ma znaczyć? Chyba się zagapiłam i zeszłam ze swojej trasy. Stałam między wysokimi, obskurnymi kamienicami. Dobra, nie ważne, zaraz znajdę drogę powrotną, ale o co chodzi z tymi wrzaskami? Rozejrzałam sie wokoło.
-Jezus Maria...-szepnęłam sama do siebie kiedy to zobaczyłam.  Trzech chłopaków kopie kogoś leżącego. Jego wrzaski rozdzierają ciszę. Przeszły mnie ciarki. Nie mogę go tutaj tak zostawić, oni go zabiją! - myślałam, kiedy już biegłam w ich stronę. Byłam może z pół metra od nich, kiedy się zatrzymałam. Ci, tak pochłonięci swoim zadaniem nawet mnie nie zauważyli.
-Zostawcie go! - krzyknęłam, trochę za bardzo piskliwym głosem, ale to jedyne na co było mnie wtedy stać. Mój desperacki akt odwagi przeraził nawet mnie. Trójka zakapturzonych mężczyzn odwróciła się gwałtownie. Nie miałam szansy zobaczyć ich twarzy, gdyż z bólu aż mnie zamgliło. Uczucie było niewyobrażalne,  jakby moja twarz stanęła  żywym ogniem. Upadłam na ziemie wyjąc z bólu. Widziałam, jak zarysy postaci oddalają się. Krzyczałam, błagałam, żeby mój ból się skończył. Wolałabym umrzeć, niż dalej przez to przechodzić. Niewyraźnie, jak przez mgłę zobaczyłam cień, który rusza się obok mnie. Błagałam, by mnie zabił. On tylko podniósł do góry moją twarz i krzyknął z przerażenia.

**********

Pik.....pik.....pik.....KURWA....pik...pik....Co to za cholerstwo? Czemu tak skrzeczy? Chciałam to wyłączyć i machnęłam ręką w nadziei, że koło mnie znajdę budzik. Miałam bardzo dziwny, straszny sen. Ktoś oblał mnie kwasem. Parsknęłam śmiechem na samą myśl. Chwila...co?
-Doktorze, obudziła się! - usłyszałam nieznany głos, a potem tupot nóg. Próbowałam otworzyć oczy, ale moje powieki były takie ciężkie. Wybełkotałam tylko:
-Który mamy dzisiaj?
-22, proszę pani. - odpowiedział mi głos.
-Sierpień?
-Nie, proszę pani. Wrzesień. - ten głos chyba robi sobie ze mnie jaja. Przezwyciężyłam zmęczenie i podniosłam powieki. Oślepiło mnie światło lampy nad łóżkiem. Chciałam przetrzeć oczy, ale gdy podniosłam rękę, żeby dotknąć twarzy poczułam tylko bandaż. Czyli to nie było sen?!
-Nie, niech pani tego nie dotyka. Opatrunek zdejmiemy za parę godzin. Proszę na razie leżeć, wszystko jest w porządku. - lekarz sprawdził coś w swoich notatkach i wyszedł z sali. Mój wzrok powędrował na nieznaną mi osobę, siedzącą koło łóżka.
-Jezu, jak dobrze, że się obudziłaś. To wszystko moja wina. - powiedział, a ja spojrzałam na niego jak na debila. - Ty nic nie pamiętasz, prawda? - zapytał, a ja pokręciłam głową. - Ci goście, próbowali mnie zabić.Nie pytaj dlaczego, sam nie wiem. Po prostu chyba mieli zły humor a ja jakoś tak się napatoczyłem....Chcieli wylać na mnie ten kwas. Kiedy przyszłaś, zaskoczyłaś ich, oni się przestraszyli i właściwie niechcący wylali go na ciebie. Zadzwoniłem po pogotowie i jesteśmy tutaj już jakieś 3 tygodnie. - westchnął i delikatnie dotknął mojej dłoni. - Przepraszam.
-Za co? Przecież to nie twoja wina. - dopiero dochodzi do mnie co powiedział. Kurwa, wymyśliłam sobie jakąś jebaną operacje plastyczną, bo tak mi się widziało. Teraz jestem oszpecona, na zawsze. Widziałam jak wyglądają kobiety po takich wypadkach. Teraz jednak nie to było ważne. Wszystko inne było, tylko nie to. - Co się dzieje z moją twarzą? - zapytałam, starając się nie rozpłakać.
-Oblali cię tak, że kwas nie dotknął twoich oczu, więc nie straciłaś wzroku. Mój ojciec starał się jak mógł, powiedział, że jest szansa, że będzie to wyglądać w miarę normalnie...
-Twój kto? - już nic nie rozumiałam.
-Mój ojciec jest chirurgiem plastycznym. Kiedy byłaś w śpiączce starał się ratować twoją twarz. - wyjaśnił mi a ja spojrzałam na niego przestraszona. Pierwszy raz zwróciłam uwagę na jego wygląd. Boże, był mega przystojny. Tak, to bardzo w moim stylu, leże właśnie i dowiaduję się, że oblano mnie kwasem bez większego powodu, a ja zachwycam się urodą mojego....wybawcy? W końcu on mnie tu ściągnął, gdyby mnie zostawił mogłabym tam zginąć. 
-I co ze mną teraz? - zamknęłam oczy i oczekiwałam odpowiedzi w napięciu.
-Powiedział, że powinnaś być zadowolona, chociaż poza oczami cała twarz już....nie jest twoja. - delikatnie ścisnął moją dłoń, którą nadal trzymał, a ja pomyślałam, że zaraz się rozryczę. Jak to ,,nie moja"?  To są chyba jakieś żarty. Czy ja chociaż przez chwilę nie mogę mieć spokoju od życia? Nie, oczywiście, że nie, jestem Anastazja, ja muszę mieć przesrane. - Za kilka godzin zdejmą ci opatrunek, wszystko się okażę. - westchnął i chyba nie wiedział co mówić dalej.
-Co z moimi przyjaciółmi? Ktoś dzwonił? - zapytałam po chwili patrząc tępo w sufit. Wolną ręką macałam cały opatrunek.
-Wziąłem do karetki twoją torebkę. Dzwonili cały czas. W końcu odebrałem od jakiejś dziewczyny, nazywała się chyba Barbara.....przepraszam, jeżeli nie mogłem. Powiedziałem jej o wszystkim, a kiedy ta przestała krzyczeć stwierdziła, że tu przyleci. Uspokoiłem ją i powiedziałem, że kiedy obudzisz zaraz do niej zadzwonisz. Ostatnio rozmawiałem z nią wczoraj. Kazała ci przekazać, że nie powiedziała pozostałym.
-Umiesz mówić po angielsku? - głupie pytanie, ale jedyne, jakie przychodziło mi na myśl. Byłam tak oszołomiona całą sytuacją.
-Tak, mam zamiar tam wyjechać, muszę się dogadywać. - uśmiechnął się do mnie lekko. W końcu puścił moją dłoń i podparł brodę na rękach, opierając się o brzeg mojego łóżka. - Tak w ogóle jestem Mateusz, już niedługo Matt. - zaśmiałam się. Chłopak wydaję się być miły, umie mnie rozweselić nawet w tak beznadziejnej sytuacji. - Ty jesteś Anastazja. - bardziej stwierdzenie niż pytanie. Pokiwałam głową i znowu ciężko westchnęłam.
-Życie się na mnie uwzięło. - powiedziałam w końcu.
-Aż tak źle? - zapytał
-Przejebane. Wszystko się sypie od początku czerwca. Wtedy właśnie wyprowadziłam się jeszcze z rodzicami do Anglii. Ale to długa historia, pewnie nie chcesz jej słuchać. - westchnęłam.
-Dlaczego? Chce! I tak nie mamy nic lepszego do roboty przez najbliższe kilka godzin. - odparł wesoło. Jego pozytywność mnie rozbrajała.
-Jak to ,,my"? - dokuczałam mu.
-Siedzę tu już równo 25 dni, nie wyjdę teraz. - pokazał mi język. Serio siedział tu od początku?
-Jesteś uroczy. Naprawdę, dziękuję ci za wszystko. - uśmiechnęłam się do niego blado.
-Wiem, że jestem. - napuszył się ze śmiechem. - Ale to nie ważne, opowiadaj. 

********

Równo cztery godziny zajęło mi opowiedzenie wszystkiego. Mateusz wypytywał o szczegóły, nie dawał mi spokoju. W końcu wiedział o mnie prawie wszystko. O chłopakach, o rodzicach, o wszystkim.
-Powiem ci, że nie robisz dobrej reklamy Londynowi, skoro tak to wygląda odkąd się tam wprowadziłaś. Z tego co mówisz, to wynająłem mieszkanie niedaleko twojego. Może jeszcze kiedyś się zobaczymy. - rzucił przyjaźnie.
-Koniecznie! A teraz ty, powiedz coś o sobię.
-Co chcesz wiedzieć?
-Coś superważnego o tobie. - zachęciłam go do mówienia gestem ręki.
-No więc....-zawahał się. - Jestem gejem. I to pewnie dlatego tamci chcieli mnie pobić. Bo jestem inny.
Wybuchłam śmiechem, sądząc, że to żart.
-Jestem gejem. - naśladowałam jego niski głos. Widząc jego zakłopotanie spoważniałam od razu i podniosłam się do pozycji siedzącej.
-Nie żartujesz, prawda? - zapytałam, a on pokiwał głową. - Przepraszam....
-Spoko, nie ma sprawy. - pokazał mi język. - Wyglądasz jak mumia w tym turbanie na głowie. - zaśmiał się i dotknął delikatnie mojego opatrunku.
-Spierdalaj! To nie jest śmieszne, nie wiem jak teraz wyglądam! - obruszyłam się.
-Ja nie wiem nawet jak wyglądałaś wcześniej. Masz jakieś zdjęcie? - zapytał, a ja sięgnęłam po telefon i ignorując ciągle rosnącą liczbę powiadomień ( smsó'w, nieodebranych połączeń...) wybrałam jakieś stare zdjęcie.
-Śliczności! - uśmiechnął się. - Ale uwierz, znając możliwości ojca będzie tak samo, jak nie lepiej. - starał się poprawić mi humor, ale drętwo mu to wychodziło.
-Zobaczymy jak to.....-nie dokończyłam, bo do sali wparował lekarz.
-Widzę, że dobrze się pani czuję. W takim razie możemy zdjąć opatrunek, jest już na twarzy dostatecznie długo. Czekaliśmy, aż się pani obudzi. - uśmiechnął się do mnie ciepło i podszedł do łóżka. Jego ręce sprawnie rozplątywały bandaże i odklejały plastry. Mateusz zza jego pleców robił do mnie głupie miny. Starałam się jak mogłam, jednak w końcu nie wytrzymałam i wybuchłam śmiechem. Lekarz spojrzał na mnie, jakbym zwariowała, jednak nie odezwał się. Kiedy skończył, obejrzał moją twarz i poklepał mnie po ramieniu.
-Mateusz, możesz pogratulować ojcu. To najlepsze co do tej pory zrobił. - no tak, czyli znają tu chłopaka. Nerwowo zaczęłam rozglądać się w poszukiwaniu lustra. Nic takiego jednak nie wisiało w pobliżu. Mat, widząc to podał mi rękę i pomógł mi wstać. Postawiłam delikatnie bose stopy na zimnych kafelkach. Pociągnął mnie za sobą, wymijając lekarza, i zaczął iść w stronę łazienki. Szliśmy ramię w ramię przez korytarz. Cały czas macałam skórę twarzy. Była dziwna, taka gładka, wszystko było takie....obce?  Przed drzwiami mój towarzysz zakrył mi oczy swoimi dłońmi. Weszłam po omacku do pomieszczenia. Usłyszałam, jak chłopak zapala światło. Stanął za mną i wyszeptał cicho:
-Będziesz zachwycona. Jesteś gotowa, żeby siebie zobaczyć? - zapytał a ja pokręciłam głową.
-Nie, nigdy nie będę. - stwierdziłam, na co on zaśmiał się.
-No to na trzy. Raz....-serce podeszło mi do gardła. - Dwa.....-nogi miałam jak z waty. - Trzy! - krzyknął i zabrał ręce. Dalej miałam zamknięte oczy. Mateusz zaśmiał się. - No weź, musisz to zrobić.
 Delikatnie uniosłam powieki. Najpierw powoli, tak, że widziałam tylko zarysy wszystkiego. Stopniowo, coraz szerzej rozchylałam oczy. Chyba naprawdę, zdążyłam poczuć Polski klimat, bo kiedy się zobaczyłam, jedyne co byłam w stanie powiedzieć to:
-O kurwa mać...

wtorek, 19 sierpnia 2014

Rozdział 33

   *****Perspektywa Anastazji*****

-Co? O czym ty mówisz? - zaczął wypytywać blondyna Louis. 

-On...z nim już było dobrze, siedziałem u niego w nocy, trochę piliśmy. A dzisiaj rano, jak jeszcze był wstawiony zaczął krzyczeć, że nie da sobie rady, że prędzej czy później się zabije. A potem zamknął się w sypialni, nie wychodzi stamtąd, nie daje żadnego znaku życia...Przybiegłem tutaj po godzinie dobijania się do drzwi. - osunął się na ziemię. Barbara kucnęła przy nim i próbowała go ocucić. Już wiem jak wyglądało to ich ,,picie". Najebali się jak świnie. Nie było mi przykro z powodu Harry'ego, wściekłam się. Minęłam parę leżącą w drzwiach i wyszłam z domu, nie zważając na krzyki za sobą. Machnęłam na nich niedbale ręką. Wsiadłam do swojej niebieskiej mazdy i z piskiem opon ruszyłam w stronę mieszkania tego kretyna. Kręciłam tylko co chwile głową z niedowierzania. Jest niedojrzały, nieczuły, nienormalny. Zaparkowała w (chyba) niedozwolonym miejscu, zamknęłam wóz i wbiegłam po schodach. Wparowałam do mieszkania i niczym się nie przejmując, zaczęłam walić w drzwi sypialni.
-Harry, masz 30 sekund żeby wyjść! - krzyczałam. - Słyszysz mnie debilu? Mam liczyć? Dobra, jak chcesz...1...2....3....4....5....20....- ominęłam zbędne liczby i jeszcze raz trzasnęłam otwartą ręką w drzwi. Usłyszałam kroki i po chwili klucz w zamku się przekręcił. Zamurowało mnie. Nie liczyłam, że pójdzie tak łatwo. Powstrzymując się od zwycięskiego uśmieszku weszłam do środka. Do moich nozdrzy uderzył zapach alkoholu. W całym pokoju było strasznie duszno. Harry zdążył się już położyć z powrotem do łóżka. Zakrywając nos dłonią przeszłam przez sypialnie i otworzyłam okno, jednocześnie wpuszczając do pokoju trochę światła. Podeszłam do łóżka i splotłam ręce na klatce piersiowej.
-Co ty wyrabiasz? - zapytałam, wypuszczając głośno powietrze. On podniósł się do pozycji siedzącej. Wbił wzrok w ziemię i tylko obojętnie wzruszył ramionami. - Czy ty znowu.....
-Nie, nie ćpałem. - przerwał mi. - Po prostu nie daję sobie rady sam ze sobą. Chciałem posiedzieć w pokoju, to wszystko. A Niall pomyślał, że robię tu nie wiadomo co. - pokręcił głową ze zrezygnowaniem.
-Może dlatego, że wczoraj zrobiłeś mi awanturę o to, że wyrzuciłam ci twoją heroinę? Skąd mógł wiedzieć, że właśnie nie dajesz sobie w żyłę?! - trochę się uniosłam, ale widząc, że nic tym nie zdziałam, wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej go speszę, opanowałam się. Spojrzał na mnie beznamiętnym wzrokiem. - Poza tym, krzyczałeś wcześniej, że i tak się prędzej czy później zabijesz. Ja też bym się martwiła, gdybym tu była. - usiadłam koło niego, w bezpiecznej odległości, tak, żeby nasze ciała się nie stykały. 
-Heroina i tak by mi nie pomogła. Przestanie działać, a ja będę musiał latać po mieście, żeby szukać jakiegoś dilera. - znowu ten beznamiętny, smętny, głos. Nie ruszało mnie to, bardziej denerwowało. 
-Harry, proszę cię. To nie koniec świata, to tylko rozstanie. Nie jestem twoją ani pierwszą, ani ostatnią dziewczyną.  - nie wiedziałam, jak go pocieszyć. Najchętniej znowu trzasnęłabym go w twarz. 
-Przestań. - uciszył mnie i wstał. Znowu był zły. - Nie koniec świata? Ciekawe dla kogo, bo chyba tylko dla ciebie. Nie rozumiesz mnie, jak bardzo cierpię. Myślisz, że nie wiem, że to moja wina? Gdyby nie ja, gdybym wtedy nie zawinił, dalej bylibyśmy razem. Za 3 miesiące pomagałbym ci wybrać sukienkę na chrzciny Amelii. A przez moją głupotę wszystko zniszczone! Nie wiesz jak się czuję! - rzucił wściekły. O nie, tym razem się tak łatwo nie dam. Zerwałam się na równe nogi i wściekła stanęłam przed nim.
-Myślisz, że nie wiem, jakie to uczucie, kiedy kończy się twój związek? - wysyczałam. 
-Myślę, że sprawa z Louisem jakoś cię nie ruszyła, skoro po niespełna tygodniu byłaś ze mną. - warknął, patrząc mi w oczy. Ze złości zacisnęło mi się gardło. Uśmiechnęłam się z niedowierzania. 
-Czy ty siebie słyszysz kretynie? Nie miałam na myśli Louisa. Chcę ci przypomnieć, że mój były chłopak zamordował moich rodziców, a potem chciał zabić mnie. I TY MASZ CZELNOŚĆ MÓWIĆ, ŻE MASZ ŹLE?! - wrzasnęłam ze łzami w oczach. Nastała cisza. Głucha cisza, która ciągnęła się w nieskończoność. - Jak śmiesz....jak śmiesz mówić mi, że nie przeżywałam rozstania z Louisem, jak śmiesz w ogóle coś takiego.....nie, wiesz co, nie ważne. - dotknęłam dłonią czoła. Łzy lały się już się z moich oczu jak dwa strumyki. - Byłam w stanie podnieść się po śmierci rodziców, byłam w stanie podnieść się po tym wszystkim. To, że ty siedzisz tutaj i mażesz się jak nienormalny, nie znaczy, że przeżywasz rozstanie bardziej niż ja przeżywałam swoje. Żalu nie wyraża się we łzach. Gdyby tak było, rzeczywiście, byłbyś najbardziej zdruzgotaną i najbiedniejszą osobą na świecie. A tak nie jest. Jesteś nieczuły, podły, nienormalny. - zbliżyłam się tak, że byłam centymetr od jego twarzy. - Nienawidzę cię. - wyszeptałam, patrząc prosto w jego oczy. Były zimne, takie obce. Obróciłam się na pięcie i z hukiem wyszłam z mieszkania. Wytarłam łzy, kiedy wsiadałam do samochodu. Nie mam zamiaru przez niego płakać. Miałam już ruszyć, kiedy zauważyłam, jak Harry wybiega z bloku. Podszedł do samochodu i wsiadł do niego. Spojrzałam na niego zdziwiona.
-Nawet nie przepraszaj, nie masz po co. Wyjdź. - wskazałam palcem na drzwi i czekałam, aż spełni moje polecenie. - WYJDŹ! - powtórzyłam, tym razem krzycząc. On tylko zatrzasnął zamek i oparł się o oparcie siedzenia. -Świetnie. - warknęłam i zgasiłam samochód. Nastała krępująca cisza. Nie miałam zamiaru się odezwać. Jak chce, niech siedzi tutaj cały dzień, nie przeszkadza mi. Odwróciłam głowę i spojrzałam w boczną szybę. 
-Po prostu posłuchaj. -powiedział cicho po chwili. Nie zareagowałam, nawet się nie odwróciłam. Westchnął ciężko i dalej ciągnął swój monolog. - Chciałbym cię przeprosić. Wiem, to niewiele, gdybym był tobą nienawidziłbym się jeszcze bardziej niż ty teraz. Nie liczę już na to, że nasz związek kiedykolwiek jeszcze będzie miał szansę istnieć. Chce cię przeprosić, to chyba jedyne co mi pozostaje. Masz rację co do mnie, jestem nieczuły, zimny, głupi, agresywny...Przepraszam, za to, co powiedziałem, o tobie. Wiem, że jesteś wrażliwa. Jesteś bardzo wrażliwa, delikatna. Nie miałem prawa sądzić, że nie przeżywałaś zerwania z Louisem. Wiem, przepraszam...-załamał mu się głos. Odwróciłam się zdziwiona w jego stronę. Wycierał oczy koszulką. Chciałam się odezwać, ale coś mi nie pozwoliło. To ,,coś" chciało, żeby chłopak mówił sam. - Ja już lepiej pójdę. Mam nadzieję, że kiedyś będziemy w miarę normalnie rozmawiać. Ja....przepraszam. - otworzył drzwi i już miał wysiąść, ale ja złapałam go za rękę. Odwrócił się zdziwiony, a ja uśmiechnęłam się do niego przez łzy.
-Ty głupi....kretynie....zawsze przez ciebie.....ryczę....jak nie ze smutku.....to ze wzruszenia.- chlipałam zaciągając się płaczem. Przyciągnęłam go do siebie i przytuliłam. - Nienawidzę cię. Będziemy przyjaciółmi, obiecuję ci. - zaśmiał się tylko cicho, kiedy usłyszał jak plącze słowa. - Mam pomysł. Daj mi czas, daj mi miesiąc. Wyjadę do Polski, potem wrócę tutaj, zanim się skończy wrzesień, wrócę na studia. Ale ten miesiąc, będę sama. - wyszeptałam mu do ucha, a on pokiwał lekko głową. Odsunął się ode mnie i spojrzał mi w oczy.
-Jeżeli tego chcesz, to jedź. Obiecaj mi tylko, że wrócisz za miesiąc. Proszę. - pogłaskał mnie po policzku. 
-Obiecuję. Muszę już jechać, miałam być tylko na chwilę. W takim razie, już się nie zobaczmy. To znaczy, aż do października. Więc, nie pozostaje mi nic innego, jak powiedzieć ,,do widzenia". - uśmiechnęłam się blado. On tylko pocałował mnie w czoło i wysiadł z samochodu. Skierował się w stronę bloku i już po chwili zniknął za drzwiami. Zakryłam twarz rękami. Pomysł z Polską, wpadł mi do głowy tak nagle, a wydawał się być tak doskonały. Chłopcy będą teraz koncertowali, dziewczyny odpoczną, i będą pomagać sobie nawzajem. A ja, wynajmę jakiś pokój i wrócę do ojczyzny. Tylko na miesiąc, żeby wszystko sobie przemyśleć. Westchnęłam ciężko. Wiem, gdzie mam teraz jechać i co mam teraz zrobić. Spojrzałam na ulicę i ruszyłam. Wiecie co? To wszystko ma tylko jedną dobrą stronę. Przez te stresy, przez to, że tyle się dzieje, kompletnie zapomniałam o paleniu. 
-Aż do teraz. - pomyślałam, odpalając papierosa. 

******

Na palcach zeszłam ze schodów. Barbara i Niall siedzieli w swojej sypialni. Wyszłam na plac i wrzuciłam torbę do stojącej na ulicy taksówki. 
-Niech pan jeszcze chwilkę poczeka. - powiedziałam i na chwilę wróciłam do domu. Na lodówce zawiesiłam wcześniej napisany list, w którym opowiadałam dokładnie, dlaczego wyjeżdżam, kiedy wrócę, no i, że bardzo kocham Barbarę i chłopaków. Noo i resztę dziewczyn. Westchnęłam i wróciłam do taksówkarza. Wsiadłam do pojazdu i rzuciłam hasło ,,na lotnisko". Łza potoczyła się mozolnie po moim policzku, kiedy ostatni raz spojrzałam na tą śliczną, dzielnicę Londynu, którą tak zdążyłam pokochać, od kiedy pierwszy raz się tu pojawiłam. Widzimy się za miesiąc. Oparłam się o siedzenie i wpatrzyłam w przestrzeń. 

******

Proszę zapiąć pasy, za chwilę startujemy. 

,,Sam se zapinaj pasy" - pomyślałam. Kiedy jednak stewardessa zaczęła przechadzać się po samolocie, żeby sprawdzić, czy wszystko gra, posłusznie spełniłam polecenie. Włożyłam słuchawki do uszu i puściłam jakąś muzykę. Zamknęłam oczy i całkowicie oddałam się nastrojowi każdej z piosenek. Nagle uderzyła mnie jedna myśl. A może to ,,fatum", którym zwykłam nazywać pasmo nieszczęść, ciągnące się za mną od jakiegoś czasu, to po prostu moja wina? Może najpierw ja, muszę się zmienić, żeby w końcu przerwać to ,,zło"? To głupie, ale to jedyne co przychodziło mi na myśl. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Już widzę moją ,,wielką" przemianę. Kupie nowe buty i majtki. Brawo Anastazja, jesteś niezwykła. Nagle muzyka, dotychczas lecąca po prostu w tle zwróciła na siebie moją uwagę. Spojrzałam na wyświetlacz mojego odtwarzacza i zaśmiałam się.
-Chyba żartujecie....-szepnęłam do siebie, kiedy zobaczyłam tytuł: ,,Little Mix - Change your life". Zabawne, naprawdę. Kurde, może to serio pora, żeby coś w sobie zmienić? Tak, to zdecydowanie był znak. Kiedy tylko wyląduję, biorę się za siebie. I nie będzie to zwykła ,,zmiana fryzury"...Nie, nie, nie. To będzie coś wielkiego. Uśmiechnęłam się sama do siebie.

*******

Zimno mi, stoję na lotnisku w leginsach, za dużej bluzie i wielkich butach. Pocieram nerwowo ramiona, żeby chociaż trochę je rozgrzać. Czekałam na taksówkę. Coś długo jej nie było. Usiadłam zdegustowana na torbie. Do dupy z taką robotą. Zaczęłam szurać butem po ziemi. Naglę, coś zasłoniło mi oczy. Wiatr przywiał jakiś papier. Zamachałam gwałtownie rękami, żeby zrzucić z twarzy ,,wroga". Oderwałam od siebie ulotkę. Jakaś gówniana reklamówka. Już miałam ją zgnieść i wyrzucić, ale zerknęłam na nią przypadkiem. Po chwili lektura pochłonęła mnie totalnie. To była reklama jakiejś kliniki piękna. Zgadnijcie, jak się nazwała? Tak, właśnie tak. ,,Change your life". Wybuchłam śmiechem widząc to. Ktoś na górze jednak na mnie patrzy i robi sobie jaja. Przeniosłam wzrok na drugą stronę i spojrzałam na ich ofertę. Peeling, bla bla bla, maseczki, bla bla bla, fryzjer, bla bla bla, operacje plasty....czekaj, co? Wróciłam do poprzedniej linijki. Operacje plastyczne....Czy to było właśnie to, czego teraz potrzebowała. To był ,,ten mój znak"? Ta moja przemiana....miała się zacząć właśnie od tego? Może to głupie, ale chyba tak...

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Rozdział 32

******Perspektywa Perrie*******


Zayn wszedł zmęczony do domu. Powłócząc nogami udał się na kanapę. Rzucił się na nią twarzą w dół i jęknął. Podeszłam do niego ze śmiechem. Pocałowałam go delikatnie we włosy.
-Co się stało, że jesteś taki padnięty? - zapytałam, siadając koło niego. Podniósł głowę i spojrzał na mnie.
-Tyyyle się dzisiaj działo. - przewrócił oczami, zrobił smutną minę, i znowu wrócił do konania ze zmęczenia twarzą w dół.
-Domyślam się, cały dzień nie odbierałeś telefonu. Opowiesz mi w skrócie? Nie chce cię męczyć. 
-Harry się naćpał, powiedział, że Eleanor jest w ciąży, bo Louis ruchnął ją w łazience. Anastazja się zezłościła i gdzieś z nim pojechała ( w sensie z Harrym ). Ja wziąłem Lou i pojechaliśmy na lotnisko szukając El, która miała lecieć do rodziców. Kiedy już ją przekonał, żeby z nim wracała zaczął bolec ją brzuch. Zabrałem ich do szpitala, a tam się okazało, że to przez stres, ale z dzieckiem dobrze. No i skończyło się na tym, że pomagałem w przeprowadzce. El wprowadziła się do domu chłopaków. - wypalił na jednym oddechu i wyszczerzył się do mnie. Ja siedziałam chwilę bez ruchu i analizowałam wszystko, czego się dowiedziałam. 
-Żartujesz. - wyszeptałam po chwili, z szeroko otwartymi oczami. On tylko pokręcił przecząco głową. Złapałam się za czoło. 
-Matko boska, jeszcze jedno dziecko. Muszę sobie zrobić herbaty. - wstałam i drętwo poczłapałam w stronę kuchni. Oparłam się rękami o blat i głośno wypuściłam powietrze. Nie, moje życie i moi znajomi zdecydowanie nie byli normalni. Trzęsły mi się ręce, kiedy zalewałam fusy w kubku gorącą wodą. Chwyciłam go w dłonie i ostrożnie, żeby nic nie rozlać powędrowałam znowu do salonu. Rozsiadłam się wygodnie na fotelu, ponieważ pan szanowny, zajął swoją osobą całą kanapę. 
-A jak ona się teraz czuję? - zapytałam po chwili, ciągnąc pierwszy łyk gorącego naparu.
-Kto? Eleanor? - zapytał niemrawo chłopak, podnosząc głowę i patrząc na mnie. Wyglądał tak uroczo!
-No a kto inny? - pokazałam mu język.
-Lepiej. Wiesz, wydaję mi się, że ona cały czas kocha Louisa, chce do niego wrócić. Poza tym, byli fajną parą. - wzruszył ramionami. 
-No niby tak. Pod koniec wszystko się posypało ale co tam, teraz będzie tylko lepiej. - chciałam machnąć ręką, żeby dodatkowo zobrazować moją wypowiedź, ale potrąciłam kubek stojący na moich kolanach i cała zawartość wylała się na moje spodnie. Wstałam gwałtownie zrzucając z siebie koc, którym wcześniej się przykryłam.
-Brawo. - burknął Zayn i wstał, żeby mi pomóc. Podniósł kubek z ziemi i za rękę zaprowadził mnie do kuchni. - ściągaj spodnie. - rzucił przez ramię. Zrobiłam zdziwiona minę i po chwili zdjęłam z siebie moje szare dresy z pumy. Wrzuciłam je do zlewu, gdyż całe jeszcze ociekały z herbaty. 
-Ale z ciebie kaleka. Jak Louis. - zaśmiał się Malik, zapierając spodnie. Walnęłam go w ramię. 
-Odwal się, co? Amelia i ja jesteśmy urażone twoim zachowaniem! - wskazałam ze złą miną na brzuch. Zayn podszedł do mnie i go pocałował. Wyprostował się i położył swoje usta na moich. 
-Bardzo panie przepraszam, chciałbym powiedzieć, że bardzo was kocham. - stanął na baczność i wyrecytował, jakby nauczył się tego na pamięć. 
-Rozpatrzymy twoją prośbę o wybaczenie. Teraz udajemy się do łóżka. - zaśmiałam się i dumnym krokiem ruszyłam w stronę sypialni, kręcąc przy tym biodrami. Czułam na sobie jego spojrzenie. Bardzo dobrze, niech się męczy.
Zdjęłam z siebie bieliznę i koszulkę. Powędrowałam do prysznica i szybko się obmyłam. Owinęłam się w puchaty, biały ręcznik i postawiłam stopy na dywaniku na środku łazienki. Kiedy skończyłam suszyć włosy związałam je w wysokiego kucyka, a sama ubrałam się w piżamę. Cicho wpełzłam do sypialni. No tak, Zayn uwalił się do łóżka i chrapał najlepsze. W butach i ubraniu. O nie, tak nie będzie! Zapaliłam światło i powiedziałam, dość donośnym głosem.
-Idź się umyć, proszę cię. Jest jeszcze wcześnie. - zachęciłam go klaskaniem. Spojrzał na mnie morderczym wzrokiem i zwlekł się z łóżka. Uśmiechnęłam się zwycięsko, a ten na odchodnego strzelił mi w udo porządnego siekacza. Otworzyłam usta z oburzenia, a ten zachichotał. Z obrażoną miną położyłam się w łóżku.
-Ty nie będziesz taka jak głupi tatuś, tak? - zapytałam małej. - Nie będziesz, tatuś jest wstrętny brzydal, tak, okropny. - pogładziłam brzuch, wyginając usta w podkówkę. - Już niedługo się widzimy, sierpień się kończy, do grudnia czas zleci jak z bicza strzelił. Chwila....sierpień się kończy...-podniosłam telefon do oczu i odblokowałam go. Kiedy już złapałam ostrość, po tym, jak światło z niego mnie oślepiło, spojrzałam na datę. 22 sierpień....o czymś zapomniałam, na pewno. Kurwa....sierpień sierpień.....chwila....29.....urodziny....LIAMA! Poderwałam się na równe nogi i wybiegłam z pokoju. Wparowałam bez pukania do łazienki i zobaczyłam tylko zamazany kontur Zayna, za zaparowanymi drzwiami od kabiny prysznica. Wsadziłam głowę do środka.
-ZAYN! - krzyknęłam, a ten odwrócił się gwałtownie, zasłaniając się. 
-Jezu, jak mnie przestraszyłaś. Po co przyszłaś, chcesz się ze mną myć? - poruszył znacząco brwiami. Zrobiłam zdegustowaną minę i wskazałam na brzuch. - No i co z nią? Ona nie chce się myć? 
-Mówię, że jestem w ciąży....ja nie mogę teraz...no wiesz....-chciałam się ominąć to słowo. 
-Jezzu...ja mówię tylko o prysznicu a ty od razu, jakieś zboczone podteksty widzisz. - splótł ręce na klatce piersiowej i spojrzał na mnie wymownie. 
-Już widzę, jak trzymałbyś ręce przy sobie! Nie ważne. - zmieniłam temat. - Za tydzień Liam ma urodziny! 
-Kurde, zapomniałem...Jedziemy mu coś kupić! Zakupy! - ucieszył się klasnął w dłonie. Przewróciłam oczami. Zachowywał się jak baba.
-W każdym razie, to dopiero jutro. A teraz żegnam pana, dobranoc. - już miałam wychodzić, kiedy nagle wróciłam do niego, kiedy ten zdążył odwrócić się już tyłem do drzwi i z całej siły trzasnęłam go w nogę. Ze śmiechem uciekłam do sypialni, po drodze słysząc, jak mi złorzeczy. Ukryłam się pod kołdrą. Po 15 minutach wszedł jeszcze zły na mnie chłopak. Nie zwracając na mnie uwagi położył się tyłem do mnie. Wysunęłam głowę na zewnątrz, żeby zobaczyć co się dzieje. No tak, teraz będzie obrażony. Przysunęłam się do niego i przytuliłam go od tyłu. Pocałowałam go w policzek.
-Dobranoc, kochanie. - wyszeptałam do jego ucha. Odwrócił się do mnie. Przez chwilę jeszcze próbował udawać, że jest zły. Potem jednak uśmiechnął się promiennie. 
-Nie lubię cię, wiesz? - droczył się ze mną. Pocałowałam go w usta i oparłam głowę o poduszkę. Obrócił się w moją stronę i przytulił mnie.
-A ja cię kocham. Jak nikogo innego. Obiecasz mi jedno? - zapytałam po chwili, patrząc w jego brązowe oczy. - Pobierzemy się kiedyś?
-Dla mnie, możemy nawet jutro. Jestem pewny, że tylko z tobą chce spędzić resztę życia. - pocałował mnie w czoło. - Też cię kocham, śpij już spokojnie. A no i dobranoc Amelia. - pogłaskał mój brzuch i znowu wtulił się we mnie. Powoli zasypiałam, czując, że nie mogę chcieć niczego więcej od życia. Tej nocy miałam najlepszy sen, jaki mogłam sobie wymarzyć. Ja, Zayn i Amelia, budzimy się koło siebie. Na zawsze razem, tak strasznie szczęśliwi.

****Perspektywa Louisa****

Kiedy się obudziłem, Eleanor już nie było. Przeciągnąłem się i powoli podniosłem, przecierając oczy. Do moich nozdrzy wdarł się jakiś niezidentyfikowany zapach. Zaciągnąłem się mocniej. Śniadanie! Chwyciłem kulę i udałem się w stronę kuchni. Przy blacie stała dziewczyna, gotowała coś zawzięcie. Kiedy usłyszała kroki odwróciła się i uśmiechnęła do mnie. 
-Chyba nie za wygodnie się spało, co? Mogłeś mnie obudzić, poszłabym do siebie. - uścisnęła mnie przyjaźnie.
-Co ty, było idealnie. To znaczy....-speszyłem się trochę. - dobrze. Co tam gotujesz? - zapytałem i wskazałem na kuchenkę. 
-Śniadanie, jeszcze pamiętam co lubisz. Myślę, że zapiekanki rano poprawią ci humor, jakikolwiek jest. -uśmiechnęła się do mnie i wróciła do gotowania. Usiadłem na stołku barowym, kładąc kulę na ziemi. Eleanor nałożyła na talerz jedną porcję i podała mi go. Zabrałem się do jedzenia, rozpływając się w smaku. Co jak co, umiała gotować.
-Smakuję ci? - zapytała, a ja zachłannie pokiwałem głową. Zaśmiała się cicho i usiadła naprzeciwko mnie. Kiedy skończyłem spojrzała na mnie i chwyciła moją dłoń. Zdziwił mnie jej gest, ale nie zareagowałem.
-Mam prośbę. - zaczęła, a ja przysłuchiwałem się uważnie. - Jedź do Anastazji, powiedz jej wszystko, przeproś ją. Nie trać kontaktu z nią. Wiem, że ci na niej zależy, widzę to. - spojrzała mi w oczy. 
-Może masz rację. Pojadę do niej, nie będziesz miała nic przeciwko, jeżeli kiedyś będę się z nią przyjaźnił? - zapytałem niepewnie.
-W żadnym wypadku! Cieszyłabym się! Jedź do niej! - uśmiechnęła się do mnie zachęcająco. Zdziwiło mnie jej zachowanie, zmieniła się nie do poznania. Na lepsze. Nachyliłem się i pocałowałem ją w policzek. Jak w skowronkach pognałem na górę ( pognałem, jak pognałem - poszedłem najszybciej, jak tylko mogłem i pozwalał mi na to gips). Wziąłem szybki prysznic z nogą wystawioną przed kabinę, ubrałem coś czystego i poprosiłem Liama, żeby mnie zawiózł. Zgodził się, bo akurat miał jechać do Danielle. Pełny dobrej wiary pożegnałem się z El, która zaoferowała się posprzątać mój pokój, bo ostatnio przez syf nie dało się normalnie otworzyć drzwi, i wskoczyłem do samochodu. Już nie mogę się doczekać. 

*****

-Anastazja! - krzyknąłem już zły, waląc od 10 minut do drzwi. Dziewczyna oświadczyła, że nie będzie ze mną rozmawiać i zamknęła drzwi. O nie, ja tak łatwo się nie poddam. Załomotałem znowu. 
-Mogę tu stać cały dzień! - zagroziłem.
-Miłej zabawy. - usłyszałem stłumiony głos dziewczyny. Burknąłem bardziej do siebie, niż do niej, że 'dziękuję' i zdesperowany usiadłem na wycieraczce. Kiedyś musiała w końcu wyjść. 
-BĘDĘ TU SIEDZIEĆ CAŁY DZIEŃ! - krzyknąłem.- CAŁY, JEDEN, JEBANY, PIERDOLONY.....cześć Barbara. - uciąłem nagle, gdy jej postać pojawiła się drzwiach. Była wściekła, nie ma co.
-Przestań się wydzierać? Czy mam ci przetłumaczyć, co znaczy ,,nie"? - warknęła na mnie, patrząc, jak kulawo podnoszę się na nogi.
-Mam ci wytłumaczyć, że mnie to nie obchodzi? Mogę wejść? - zapytałem zdesperowany. 
-Nie. - już chciała zamknąć drzwi, ale odepchnąłem ją na bok i wszedłem w końcu do środka. 
-ANASTAZJA! - krzyknąłem. Dziewczyna wyszła z salonu, ale nie patrzyła na mnie. Jej wściekłe spojrzenie było wlepione w Barbarę. 
-Wpuściłaś go? - zapytała z niedowierzaniem. 
-Sam wlazł, wepchnął się. - burknęła wściekła Palvin. Sparrow machnęła niedbale ręką w naszą stronę i już chciała odejść, ale ja złapałem ją za rękę. 
-Daj mi 30 sekund. - powiedziałem błagalnym tonem, patrząc jej w oczy. Odwróciła się i warknęła: 
-20. Streszczaj się. 
-Dobra, zrobiłem to z nią, ale byłem zalany w trupa. To było po tym jak ze mną zerwałaś, przed tym natomiast, jak wyjechałem. Więc nie możesz mi zarzucać, że się szybko pocieszyłem. Mieliśmy z Eleanor o tym zapomnieć, wcale nie chciała rujnować naszego związku, którego zresztą i tak już nie było. Teraz ona jest w ciąży, a ja cię potrzebuję, jako przyjaciółki. Jesteś jedyną osobą, oprócz Zayna, z którą jestem w stanie o tym rozmawiać. Poza tym, wiem, że też mnie potrzebujesz, po tej całej sprawie z Harrym. Proszę cię, dajmy sobie szansę, jako przyjaciele. - cały czas trzymałem jej dłoń. Zadziwiłem sam siebie. Mówienie o ,,nas" jako ,,przyjaciołach", wcale nie sprawiało mi trudu. Już nie. Ona stała chwilę bez ruchu, po czym rzuciła mi się na szyję. 
-Masz rację, potrzebuję cię, cholernie cię potrzebuję. Jako przyjaciela. Dziękuję, że jesteś. - objąłem ją w talii i poczułem ogromną ulgę. Jakby kamień spadł mi z serca.  An wypłakiwała mi się w ramię. Nie, nie będę płakać, nie jestem baba...dam radę, przecież Barbara tu jest, będzie się ze mnie śmiała....nie rozryczę się, nie mam 14 lat....dam radę....NIE DAM RADY!  Wtuliłem się w nią i rozryczałem razem z nią. 
-Ale jesteście cipy. - skwitowała Barbara. Rzuciliśmy jej mordercze spojrzenia. 
-Mam ci tyle do opowiedzenia! - zwróciła się do mnie Anastazjia. - Możesz teraz zostać? 
-Muszę, nie ma mnie kto zawieźć do domu, sam nie poprowadzę, ale to chyba dobrze. - uśmiechnąłem się do niej. - Tęskni.......-huk do drzwi przerwał moją wypowiedź. Spojrzałem w tym kierunku. Zobaczyłem Nialla, stał tam cały blady, chyba lekko pijany. Wyglądał, jakby miał zamiar rzygać, ale jednocześnie płakać. Złapał się desperacko szafki w przedpokoju. Barbara podbiegła do niego i złapała go pod ramię. 
-Niall, co się stało do jasnej cholery? - zapytała przerażonym głosem. 
-To Harry, on chyba nie da rady...nie wytrzyma....-wyjąkał.