-Możesz przejść do rzeczy? - zapytałam z szeroko otwartymi oczami.
-Nie wiem od czego zacząć...-zakrył twarz dłońmi.
-Najlepiej od początku. - odsunęłam się od niego.
-Usiądź. - wskazał na miejsce koło siebie, ale ja nie ruszyłam się z miejsca. Westchnął tylko.
-Posłuchaj, ja dzisiaj zrobiłem coś głupiego...Ja...-robił pauzy, co wyprowadzało mnie z równowagi. - Ja dzisiaj w przerwie w tym wywiadzie byłem na spacerze i tam spotkałem moją starą znajomą. I tak gadaliśmy i...no i ona mnie pocałowała...i ja tego chciałem, ja nie wiem dlaczego. Kocham tylko ciebie, jestem tego pewny, ale to była chwila, to były emocje. Po prostu.....- nie dokończył, bo trzasnęłam go w twarz. Łzy lały mi się z oczu.
-To za to, że jesteś skończonym idiotą.
Zamachnęłam się i uderzyłam go drugi raz.
-A to za to, że musiałeś mnie wyjebać ostatni raz i dopiero powiedzieć prawdę. Nienawidzę cię. - wyszeptałam, wzięłam walizkę, której jeszcze ( całe szczęście ) nie zdążyłam rozpakować. Ciągnęłam ją za sobą przez korytarz. Widziałam co chwilę któregoś z chłopaków, albo którąś z ich dziewczyn. Mówili coś do mnie, ale ich nie słuchałam. Byłam już na dole. Wyobrażałam sobie Louisa z tą dziewczyną. Obraz zamazywał mi się. Ledwo mogłam iść. Wyszłam i przed hotelem czekałam na taksówkę. Siedziałam na walizce i ryczałam. To musiał być żałosny widok. Nagle ktoś chwycił moje ramiona, pomógł mi wstać i przyciągnął do siebie. Nie musiałam otwierać oczu, żeby rozpoznać ten sam, dobrze znany mi zapach. Był ze mną w każdej trudnej chwili. A razem z nim jego właściciel. Wypłakiwałam się w tors Harry'ego, który wziął mnie na ręce. Wtuliłam się w niego. W sobie czułam pustkę. Łzy lały się mimowolnie, wszystko pamiętam jak w zwolnionym tępię. Ludzie gapili się na nas i odwracali się. Oplotłam mu ręce w okół szyi. Chłopak wziął moją walizkę i zdecydowanym krokiem ruszył w stronę swojego pokoju. W końcu w windzie postawił mnie na ziemi i spojrzał na mnie. Chciałam mu podziękować, ale nie byłam w stanie. Nie chciałam, żeby mnie puszczał. Przytuliłam się do niego. Wychodząc minęliśmy Louisa. Obejrzał się za nami, kiedy Harry przyciągnął mnie ramieniem do siebie i ruszył przez korytarz. Otworzył drzwi do pokoju i wpuścił mnie do środka. Zamknął drzwi na klucz i poprowadził mnie w stronę łóżka. Położył mnie na nim, a sam usiadł na skraju i głaskał mnie po głowie. Dławiłam się płaczem. Nie wiem czemu przeżywałam to tak strasznie. Może po prostu tak strasznie kochałam Tomlinsona? Czemu on cały czas mnie krzywdził? A może to ze mną było coś nie tak. Wybuchłam jeszcze głośniej. Wtuliłam się w poduszkę. Harry wpatrywał się we mnie ze smutkiem w oczach. Czyli on wiedział o wszystkim, czyli o to wtedy chodziło. Dlaczego on mi nie powiedział? Nie doszło by do niczego z Lou i nie miałabym poczucia winy. Poderwałam się gwałtownie. Odsunęłam się i szepnęłam:
-wiedziałeś...
-Tak, widziałem ich wtedy. Ale Louis obiecał, że sam ci powie. Prosił, żebym dał mu szansę, chciał sam się wyjaśnić. Zrozum mnie, on jest moim przyjacielem, obiecałem mu! - powiedział błagalnym tonem.
-Ja też byłam twoją przyjaciółką...
-Jak to ,,byłaś"? - zapytał zdziwiony.
-Spałam z nim, spałam z nim zanim mi powiedział...-mówiłam coraz szybciej i patrzyłam na niego wściekła. - Zrobił ze mnie dziwkę, a ty mu na to pozwoliłeś...
-Anastazja...

-KOCHANIE, WRÓCIŁEM! - wrzasnął ktoś z pod balkonu. Przeszedł mnie lodowaty podmuch wiatru. Za dobrze znałam ten głos. Odwróciłam się po woli i ze strachu nie byłam już w stanie normalnie oddychać. Patrzyłam na niego z rozszerzonymi oczami.
-Nie cieszysz się!? To dla ciebie im uciekłem! - krzyknął Piotrek. Jego głos rozdzierał noc. - Jak tam u rodziców? Dobrze się trzymają? - zapytał śmiejąc się.
-Czego chcesz? - zapytałam łamiącym się głosem.
-Ja? Niczego....No dobra, jest taka rzecz.... Zemsta. - wysyczał i spojrzał na mnie, a mnie zgięło w pół. Jego spojrzenie było przerażające, nie to co kiedyś. Jasne oczy świeciły w ciemności. Białe niegdyś zęby, pożółkły. Cały wyglądał jak cień człowieka.- To przez ciebie trafiłem do więzienia. To wszystko twoja wina! - krzyknął, na co ja odsunęłam się do tyłu. - Teraz to ty posiedzisz sobie w swoim więzieniu. Miłej zabawy. - wyciągnął zza siebie zapalniczkę i kawałek podpałki. Nie mogłam się ruszyć, a tym bardziej wołać o pomoc. Patrzyłam tylko jak wrzuca podpaloną już podpałkę na taras i ucieka. Dym uderzył gwałtownie do moich nozdrzy. Musiałam się stąd wydostać, szybko. Jeszcze raz naparłam na drzwi, jednak te nie ustąpiły. Robiło się gorąco. Poczułam, że ogień z tarasu zaczyna zajmować coraz większą powierzchnie. Kafelki na balkonie robiły się gorące. Wtedy przyszedł mi do głowy pomysł. Chwyciłam krzesło stojące obok i z rozmachem wybiłam nim szybę. Rozcinając sobie skórę na ręce przełożyłam ją przez dziurę i otworzyłam zamek. Weszłam do pomieszczenia i zaczęłam biec w stronę drzwi. Na schodach uderzył mnie powiew gorącego powietrza. Cały dół płoną. Zasłaniając twarz rękami dotarłam do drzwi. Na rękach miałam pełno sadzy unoszącej się w powietrzu. Nacisnęłam na klamkę i od razu puściłam ją. Była gorąca. ,,Musisz wytrzymać, dasz radę" - powtarzałam sobie i znowu ją chwyciłam. Zrobiło mi się biało przed oczami. Z krzykiem opuściłam dom i spojrzałam na dłoń. Była okropna, cała czerwona, skóra zaczynała odchodzić. Nagle coś za mną zawaliło się. Dach werandy runął na ziemie. Odbiegłam kawałek dalej, odwróciłam się i patrzyłam jak mój dom płonie. Gdzieś w tle słyszałam syreny, sąsiedzi musieli wezwać straż pożarną. Wydawało mi się, że to nie moje życie, że obserwuję to z boku. Wozy strażackie zatrzymały się na ulicy. Ratownicy zaczęli gasić to co zostało z budynku, czyli prawie nic. Trzymałam dłoń w drugiej, kiedy ktoś złapał mnie i zaprowadził do karetki, która właśnie dojechała. Kiedy opatrywali moją ranę, dalej czułam się jakbym grała w grę komputerową i ta sprawa nie dotyczyła mnie. Siedziałam tam spokojnie a moje myśli były daleko od tego miejsca. Myślałam ( nie wiem czemu ) o czasie spędzonym z Harrym. Jak jest super kiedy jesteśmy razem.
-Proszę pani, słyszy mnie pani? - wyrwał mnie z zamyśleń głos. Podniosłam głowę i zobaczyłam tego samego policjanta, który przesłuchiwał mnie po śmierci rodziców. Wtedy rzeczywistość uderzyła mnie w twarz. Harry stał się odległym tematem. Przełknęłam ślinę i pokiwałam głową.
-On wrócił, Piotrek to zrobił. - wskazałam na dom.
*****
Minęły 3 godziny. Siedziałam na komisariacie i piłam herbatę. Zegar tykał zwyczajnie jakby nic nigdy się nie stało. Podsumowując dzisiejszy dzień: nie mam chłopaka, przyjaciela, domu, pieniędzy. A ten kurwa bije jakby się nic nie stało. Znowu zaczęłam płakać. Policjantka, która siedziała ze mną podniosła się z miejsca, podeszła do mnie i pogładziła mnie po ramieniu.

-Halo? - usłyszałam po chwili.
-Zayn, musisz mi pomóc. - wyszeptałam i rozryczałam się na dobre.
-Co się stało? An, halo? - wyraźnie się przestraszył.
-Tylko, proszę nie mów nic Harry'emu i Louisowi. Proszę. - wybąkałam przez łzy.
-Czekaj, jest tu tylko Liam i Niall, włączę na głośnik....Możesz mówić, o co chodzi? - pytał zdenerwowany.
-Piotrek wrócił. - głos mi się załamał.
-Jak to? Widziałaś go? Może ci się wydawało? - zaczął wypytywać zdziwiony Niall.
-Podpalił mi dom, siedzę na komisariacie. Nic z niego nie zostało. Nie wiem co mam robić. - rozryczałam się na dobre. W słuchawce panowała cisza.
-Zaczekaj tam, już jedziemy. Posiedź tam do rana, już się pakujemy. - powiedział Liam i się rozłączył. Odłożyłam telefon i usiadłam na krześle. Oddychałam ciężko, a zaraz potem płytko. Przecież oni jeszcze mieli tam być tydzień, musieli przeze mnie szybciej wracać z trasy. Policjantka widząc mój stan dała mi leki nasenne, które niechętnie wzięłam. Oparłam głowę o ścianę i zamknęłam oczy. Po 20 minutach leki zaczęły działać. Odpływałam.
***Spojrzałam w lustro, byłam w białej sukni. Ogarniało mnie szczęście, grzało mnie od środka. Wyszłam z pomieszczenia i naglę znalazłam się w kościele. Wolnym krokiem zaczęłam iść w stronę ołtarza. Ktoś stał tyłem do mnie. Kiedy usłyszał moje kroki odwrócił się i zobaczyłam jego twarz, jednak nie mogłam jej rozpoznać, choć widziałam ją tyle razy********
Ktoś podniósł mnie i przytulił, jednak ja nie miałam siły otworzyć oczu.
-Co wy tu robicie? Tu nie może być tyle osób! - krzyczała policjantka i rozwiała moje nadzieję na dalszy sen. Powoli podniosłam powieki i aż mi się w głowie zakręciło. W pomieszczeniu było z 6 osób. Przeleciałam ich twarze wzrokiem. Zayn, Perrie, Liam, Danielle, Niall, Barbara. Wykłócali się o coś z policjantką. Uśmiechnęłam się widząc ich. Dziewczyna blondyna darła się najgłośniej i trzymała mnie w swoich ramionach. Zobaczyła, że się obudziłam i uśmiechnęła się do mnie.
-Jezu, nawet nie wiesz jak się bałam! - krzyczała przytulając mnie i całując w policzek. Wtuliłam się w nią, zostawiając na jej bluzce odciski sadzy. Po pół godzinie siedzieliśmy już w samochodzie, gniotąc się w 5 osób z tyłu. Wysiedliśmy pod domem Barbary, w którym jak się od niej dowiedziałam, mam zostać na zawsze i dłużej. Pokochałam tą dziewczynę, była cudowna. Siedzieliśmy w salonie a ja odpowiadałam na wszystkie pytania. Miałam plan iść do pracy, nie miałam już dostatecznej sumy pieniędzy na życie, a na razie będę korzystać z dobroci mojej nowej współlokatorki.
-Odbiegając od tematu, gdzie Lou i Harry? - zapytałam.
-W Ameryce, mają przez tydzień udzielać wywiadów, a my wszyscy symulowaliśmy chorobę i musieliśmy wrócić. O niczym nie wiedzą, tak jak prosiłaś - uspokoiła mnie Perrie. Uśmiechnęłam się smutno w ich stronę.
-Kocham was, bardzo. - powiedziałam i wytarłam łzy.
-Tak, my ciebie też, a teraz musisz iść się myc - przerwała Danielle. Spojrzałam na nią i się zaśmiałam. Liam przewrócił oczami i lekko ją popchnął. Posłusznie wstałam i udałam się do łazienki. Co ja bym bez nich wszystkich zrobiła?
******Następnego dnia, rano*******

-Nie daje ci to spokoju, no nie? - zapytała. Wczoraj gadałam z nią o tym do późnej nocy zanim zasnęłam.
-Złapią go, uwierz mi. Idę zrobić śniadanie, a ty leż ile chcesz. - Pocałowała mnie w czoło i wyszła. Wtuliłam się w poduszkę. Ciekawe co robią chłopcy w Ameryce. Naglę zadzwonił mój telefon. Spojrzałam na wyświetlacz. Nieznany.
-Halo? - zapytałam niepewnie.
-Witam, z tej strony komisarz William. Chciałem panią uspokoić, złapaliśmy go. To nie było takie trudne. - zaczął się śmiać. Nie docierało to do mnie.
-Jak to, co się stało? - zapytałam.
-Powiesił się w lesie. No biec już dalej nie mógł. - śmiał się dalej. Coś uderzyło mnie w twarz. Uczucie...ulgi?
-Boże jakie szczęście, że go....macie? Nawet nie wiem, czy można to tak nazwać.
-Może się pani niczym nie martwić. Jest pani bezpieczna. - uśmiechnęłam się, podziękowałam i rozłączyłam. Cała w skowronkach pobiegłam na dół i skoczyłam na plecy współlokatorce.
-Mają go! Mają! To znaczy on nie żyje ale i tak go mają! - krzyczałam, kiedy ta próbowała mnie zrzucić.
-Czekaj, coo? - zapytała zdezorientowana.
-Powiesił się, a oni znaleźli jego ciało. - powiedziałam. Ta przytuliła mnie.
-Jestem bezpieczna! - cieszyłam się jak dziecko. Przytuliłam się do niej i rozpłakałam się ze szczęścia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz