******słuchałam tego właściwie cały czas, podczas pisania ,,♥"*********
***********a potem tej składanki: ♥ **************
-To niemożliwe. - zaczyna Perrie i wstaje z miejsca. - To nie możesz być ty.-Uwierz, dla mnie jest to tak samo dziwne, jak i dla ciebie. - podchodzę do niej i przyciągam ją do siebie. - Tak strasznie tęskniłam.
-Ja...też. - odpowiadam po chwili zdziwiona, i odwzajemnia uścisk. Chwilę potem wypłakujemy sobie oczy w swoje ramiona. Reszta zebranych wstaję i po kolei mnie przytula. W końcu nadchodzi czas na Eleanor i Louisa. Dziewczyna wydaję się być nieco skrępowana, zresztą nie mniej od chłopaka. Uśmiecham się do nich zachęcająco, po czym przytulam ich.
-Nie jestem na was zła. Naprawdę. - mówię tak cicho, żeby tylko oni słyszeli. - Mam nadzieję, że wam się uda. Louis będzie świetnym ojcem. Wiem to. - czuję rosnącą gule w gardle. Wiem, że będzie świetnym ojcem...i w jakiś sposób mi przez to przykro. Może dlatego, że on za niecały rok założy rodzinę, a mnie cały czas będą nachodzić wspomnienia związane z nim? A co jeżeli będzie prześladować mnie myśl: ,,Co by było, gdyby mnie wtedy nie zdradził"? Niezależnie od tego wszystkiego, muszę teraz sztucznie się uśmiechnąć i życzyć im....szczęścia?
To chyba jedyne, co w tej sytuacji mi pozostaje. Odsuwam ich od siebie i wzrokiem przelatuję po ich twarzach. Maluje się na nich wyraz zdziwienia, i w znacznie mniejszym stopniu - zażenowania. Eleanor dziękuje, uśmiecha się do mnie nieśmiało, odchodzi od nas i gładząc brzuch, siada na kanapie.
-To trudne, rozmawiać tu tak z tobą. - stwierdza po chwili Louis, i poprawia palcami włosy. Przygryza delikatnie dolną wargę i spogląda na mnie.
-Nawet mi nie mów. Nie mam pojęcia czym zająć myśli. Myślałam, że przez wyjazd do Polski coś się zmieni, jakoś odetchnę...
-Zmieniło się, i to dużo. - śmieje się chłopak i wzrokiem przejeżdża całą moją twarz. - No, oprócz jednego.- patrzy w moje oczy a mi miękną nogi. Co jest? Co jest ze mną nie tak? Staram się uśmiechnąć sztucznie, ale jedyne co mi wychodzi to jakiś nieporadny grymas. - Anastazja? Co jest? - chyba zauważył. Świetnie. - Nie wyglądasz najlepiej, strasznie zbladłaś. Dobrze się czujesz? - gładzi mnie po ramieniu zaniepokojony. Kiwam tylko głową, ale czuję, że zaczyna mi się w niej kręcić. Obraz mi się zamazuję i czuję, że zaraz upadnę na ziemię. Reszta jest tak pogrążona rozmową, że tego nie widzi. Zakrywam twarz dłońmi. Naglę, czuję ciepły dotyk czyiś rąk na mojej talii. Zdecydowanie, nie był to Louis. Ktoś ciągnie mnie do tyłu i prowadzi na balkon. Idę za nim, gdyż nawet nie mam siły go odepchnąć. Czuję, jak otacza mnie swoim dużym ramieniem. Dopiero wtedy jestem poczuć zapach tych charakterystycznych perfum. Zaczynam się trząść z zimna, ale muszę przyznać, że trochę mi już lepiej. Obraz wraca do normy, a ja w miarę wdychania świeżego powietrza mogę znowu stać o własnych siłach. Styles okrywa mnie swoją marynarką i patrzy na mnie zmartwionym wzrokiem.
-Dobrze się czujesz? W momencie zbladłaś jak papier. - dotyka delikatnie mojej twarzy.
-Jezu Anastazja, co się stało? Widziałam, że wycho....przeszkadzam, prawda? - pyta Barbara, która właśnie wparowała tutaj przez uchylone drzwi. Harry zły, tylko kiwa głową, a ta z rękami podniesionymi w obronnym geście - po prostu wychodzi.
-Dziękuję, już mi lepiej. Naprawdę. - staram się go przekonać, lecz ten patrzy na mnie podejrzliwie i siada koło mnie.
-Mam nadzieję, że zasłabłaś dlatego, że było duszno. Jesz normalnie, prawda? - pyta, a ja patrz na niego zdziwiona.
-Co? oczywiście, że tak! Mówiłam ci tysiąc razy, że skończyłam z głodzeniem się. - zaplatam ręce na piersi w bijam wzrok w swoje buty.
-Wiem, po prostu tak dawno nie rozmawialiśmy. Bóg wie, co się z tobą działo! - irytacja w tonie jego głosy wzrasta. Widać, że się martwi, ale po prostu nie umie tego okazać.
-Dobrze, świetnie. Nie, nie odchudzam się. Tylko tyle chciałeś wiedzieć? - odpowiadam mu równie zdenerwowana. On wypuszcza głośno powietrze i pociera ręką swój kark. - Więc...?
-Doskonale wiesz, o czym chciałbym porozmawiać. O nas. - zaczyna niepewnie. Ściska mnie w żołądku i staram się na niego nie patrzeć. - Anastazja, nie możemy tego odkładać w nieskończoność.
-Wiem. O czym mamy rozmawiać? Nie wiem czy kiedykolwiek jeszcze coś nam wyjdzie. Na razie, zależy mi najbardziej....
-Kochasz mnie? - przerywa naglę, ale ignoruję jego pytanie.
-.....żebyś całkowicie rzucił ćpanie...-mówię trochę głośniej, ale znowu mi przerywa:
-Kochasz? - podnosi głos jeszcze bardziej.
-......bo nie mogę pozwolić, żeby narkotyki zabrały mi ciebie....-teraz już krzyczę.
-Odpowiedz! - zrywa się z miejsca i stoi nade mną.
-TAK! Kocham! To chciałeś usłyszeć? - staram się pohamować łzy, cisnące się do moich oczu, jednak nie wychodzi mi to za dobrze. - Co chcesz jeszcze wiedzieć? Czy tęskniłam? Tak! Czy myślałam o tobie? Nie było dnia, żebym nie myślała! TO CHCIAŁEŚ WIEDZIEĆ? - wyrzucam ręce w powietrze i patrze prosto w jego oczy. - To wszystko nie zmienia faktu, że...ja przynajmniej na razie nie chce z tobą być. Potrzebuję przerwy. Boję się, że znowu zaczniesz ćpać. Niezależnie od tego, jak strasznie cię kocham, nie mogę być z kimś takim.
-Anastazja, ale ja się zmienię! Zrobię to dla ciebie! - stara się do mnie podejść, ale zatrzymuję go gestem ręki.
-Najpierw to zrób. - zaciskam usta, kiedy staram się pohamować łzy. - Jeżeli kiedykolwiek mielibyśmy być razem, to przerwa nas nie zniszczy. A teraz? Spójrz na siebie. Krzyczysz, właściwie drzesz się bez powodu. Wcześniej byłeś opanowany, spokojny. Teraz cały czas chodzisz zły, albo zirytowany. Nie jesteś tą samą osobą. Zmieniłeś się. - rzucam mu wściekłe spojrzenie i oddaję marynarkę. Wchodzę do domu, zostawiając go samego. Obracam się i patrze jak osuwa się na ławkę i zakrywa twarz w dłoniach. Co się właśnie stało? Starając się nie zwracać uwagi na pytania zdziwionych znajomych, przechodzę przez całe pomieszczenie, wpatrzona drętwo w drzwi. Wychodzę, i prawie już biegiem udaję się do mojego samochodu, zaparkowanego niedaleko od wyjścia. Wpadam do niego i natychmiast odpalam silnik. Z tych emocji, nie zauważam postaci, podążających za mną. Wsiada ona do samochodu i wyciąga kluczyk ze stacyjki. Odwracam głowę i wpatruję się w szybę, jakby trawa i chodnik były bardziej interesujące, od siedzącego ze mną Harry'ego.Ten jednak nie zraża się moją nieuprzejmością i zaczyna mówić:
-Za dużo razy dałem ci odejść. Nie pozwolę, żeby to wszystko, co było między nami, runęło. - stara się mówić, spokojnie, a ja odwracam się do niego wściekła.
-To ty jesteś agresywny, to ty znów ćpasz. - warczę. Widzę, jak jego klatka piersiowa zaczyna się unosić i opadać coraz szybciej.
-Nigdy nie podniosłem na ciebie ręki. Nie ćpam od czasu, kiedy wywaliłaś moje strzykawki. Zmieniam się, a ty tego nie widzisz. - mówi przez zaciśnięte zęby.
-Harry, wiesz, jak skończyło się ćpanie....Piotrka. - przełykam głośno ślinę, przed wymówieniem tego imienia.
-Naprawdę myślisz, że mógłbym być taki jak on? To był psychopata. - prycha i patrzy na mnie wściekle.
-Wcześniej taki nie był! Wcześniej...kochałam go. - staram się znowu nie rozryczeć.
-Anastazja, ale ja już nie biorę, nie wezmę nigdy! Co mam zrobić, żebyś w końcu mi uwierzyła? Żebyś zaakceptowała moje błędy, moją przeszłość?! - z każdym słowem, głos Harry'ego staję się jednocześnie bardziej zdesperowany i głośniejszy. Obracam się do niego i prawie szeptem mówię:
-A co, jeżeli nigdy nie zaakceptuje twoich błędów? Pomyślałeś o tym?
-To dlaczego ja twoje umiałem? - mówi równie cicho co ja. Zamieram bez ruchu. - No właśnie. Staram się, latam za tobą, żebyś mi wybaczyła. Słowem nie wspomniałem o tym, jak chciałaś się zabić w mojej łazience! NAWET O TYM NIE PAMIĘTAŁEM! - odsuwam się do tyłu, słysząc, jak wrzeszczy. - A wiesz dlaczego? Bo cię kocham. Powiedziałaś, że nigdy już tego nie zrobisz, a ja ci wierzę. Dlaczego ty mi nie możesz? - naglę cała jego złość gdzieś się ulatnia, i daję miejsce smutkowi i rozpaczy. - Przed wyjazdem było ci mnie żal, rozumiem. Dlatego powiedziałaś, że możemy się....zaprzyjaźnić. - mówi to tak, jakby coś ściskało jego gardło i nie pozwalało nazwać nas ,,przyjaciółmi". - Związki nigdy nie są idealne, wiem o tym. Trzeba akceptować swoje błędy i pomyłki. Przynajmniej w jakimś stopniu. Dlaczego ty nie chcesz tego zrobić? Kochasz mnie? - ponawia swoje pytanie z balkonu i patrzy na mnie swoimi zielonymi tęczówkami.
-Kocham Cię, Harry. - mówię, nie kryjąc już moich łez. On miał rację, całkowitą rację. Jak mogłam myśleć o nim tak jak o Piotrku? To nie jest on, przede mną siedzi Harry. Harry Styles. Mój Harry Styles, który teraz w końcu rozluźnia zaciśniętą szczękę, a grymas złości ustępuję z jego twarzy.
-Czy to znaczy, że.....
-Nie wiem, chyba jesteśmy razem. - uśmiecham się do niego blado. Na dworze znowu zaczyna padać. -Przypomniało mi się, jak tej pierwszej nocy, kiedy się poznaliśmy i kiedy....zginęli rodzice, siedzieliśmy w samochodzie i ty...mnie pocałowałeś. - spuszczam wzrok i pozwalam włosom spać na twarz, tak, żeby zakryły rumieńce, które pokryły moją twarz. Chłopak kładzie dłoń na moim udzie. Patrzę najpierw na nią, potem na niego. Uśmiecha się do mnie lekko.
-O tym samym myślałem. - mówi i pochyla się do mnie. Kiedy czuję już jego ciepły oddech na moich ustach, cała złość i irytacja naglę znikają. Widzę, jaki chłopak jest szczęśliwy i jak uśmiecha się delikatnie. W końcu, nasze usta spotykają się, i zaczynamy delikatny, ale jednocześnie romantyczny pocałunek. Czuję, jak Harry jest stęskniony moich ust, jak zaczyna robić się coraz bardziej zachłanny. Przygryzam delikatnie jego dolną wargę i wplatam palce w jego włosy.
Ten moment mógłby trwać wiecznie.
-ANASTAZJA! JAK DOBRZE, ŻE NIE ODJECHAŁAŚ! - drze się Barbara, biegnąc w deszczu w stronę samochodu. Kurwa, znowu ona. Dzisiaj coś się jej stało, zawsze wchodzi w nieodpowiednim momencie. Dopada do pojazdu i wpada do środka, chcąc nie chcąc, lądując na Harrym, który gwałtownie się ode mnie odsuwa. Barbie patrzy raz na mnie, raz na niego. Otwiera usta jakby chciała coś powiedzieć, po czym od razu je zamyka.
-Mam już iść? - udaję się jej wydukać, a Styles piorunuję ją spojrzeniem i zrzuca z siebie. Wychodzi posłusznie z samochodu i wolno zaczyna ruszać w stronę drzwi wejściowych, oglądając się za siebie kilka razy.
-Powinniśmy ją powstrzymać, przed powiedzeniem wszystkim? - pytam, nie spuszczając z niej wzroku. - Chyba i tak za późno. - mówię, kiedy widzę jak zaczyna biec w stronę drzwi, krzycząc coś i machając rękami.
-Chyba tak. - śmieję się Harry. Odwracam się w jego stronę. - Ja....ja posprzątałem domek letniskowy....gdybyś kiedyś chciała...no wiesz....- jąka się.
-Wiem, wiem. To urocze, ale obiecałam Barbarze, że u niej zostanę. Poza tym, będę miała bliżej do akademika, niż gdybym musiała jechać z domku. W każdym bądź razie, to urocze. - pochylam się i całuję go w policzek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz