-Nienawidzę jak to robisz. Mogłabyś być milsza rano. - warknęłam. Przeciągnęłam się leniwie i wstałam, rzucając na bok białą kołdrę. W tym samym momencie do pokoju wsunęła się głowa Matta.
-Hej, hej. Widzę, że się królewna wyspała. - mówi do mnie i wydyma usta. Niemrawo kiwam głową. Chwytam szary sweter i czarne dżinsy, oraz pierwsze lepsze skarpetki jakie wpadają mi w ręce. Kierując się w stronę łazienki, wyobrażam sobie moje spotkanie ze wszystkimi. W sumie, nikt nie ma prawa mieć do mnie żadnego żalu, nie będzie tak źle. Związuję włosy w niedbałego koczka i delikatnie maluję oczy. Wzdycham, widząc swoje odbicie. Kiedyś będę się w końcu musiała się przyzwyczaić. Opuszkami palców dotykam delikatnie i powoli swoich powiek i brwi.
-ANASTAZJA! WYŁAŹ! JA TEŻ CHCE SIĘ UMYĆ! - dobija się pod drzwiami Matthew. No tak, teraz łazienka będzie zajęta dwa razy dłużej, przecież jego idealne włoski się same nie ułożą.
-Już. - warczę, jednocześnie szarpiąc drzwi i wpuszczając go do środka. Staję na białym dywaniku i gestem ręki ponagla mnie do wyjścia. Pokazuję mu środkowy palec i z nosem w górze wychodzę. Zbiegam po schodach do kuchni, w której ze śniadaniem czeka już na mnie Barbara. Zajadałyśmy się parówkami, które przygotowała, jakieś dwadzieścia minut, kiedy w końcu raczył zejść do nas pan szanowny-elegancki. Przejechałam go spojrzeniem, od góry do dołu.
-Co? - patrzy na mnie zdziwiony. - Ubrudziłem się? - zaczyna oglądać swoją koszulkę, na co ja tylko kręcę głowa.
-Po prostu cię podziwiam, taki boski jesteś. - pokazuję mu kciuk do góry a ten udaję zawstydzonego i zakrywa usta dłonią.
-Och wiem, jestem bogiem. - spogląda w przestrzeń z władczą miną, po czym wybucha śmiechem i idzie, żeby nalać sobie soku. Szybko jednak rezygnuje i piję go prosto z butelki.
-Teraz będziemy miały zarazki przez ciebie. - fuka Barbara i zabiera mu butelkę. - Jesteś gotowa? - teraz zwraca się do mnie.
-Tak, tylko daj mi jeszcze chwilę, posprzątam tutaj. - mówię, i idę zanieść swój talerz do zmywarki.
-Nie przeciągaj tego, i tak musisz tam jechać. - karci mnie Matt.
-Nie przeciągam, po prostu tu jest burdel! - obracam się gwałtownie w jego stronę. - Który wy robicie! - wskazuję palcami na dwójkę moich współlokatorów, a oni unoszą ręce w geście obronnym. Patrzę na zegarek i prawie się przewracam ze zdziwienia. - Już dziesiąta?
-Tak. W sumie teraz to już nie musimy się śpieszyć, chłopcy mają jakiś wywiad na dziesiątą trzydzieści, możemy spokojnie posiedzieć tutaj do trzynastej. - zadowolona Barbara rzuca się na kanapę, a do niej od razu dołącza. Matt. Wpatrują się w nich ze zdziwieniem.
-Czemu mi nie powiedziałaś? Szybciej bym się ubrała, albo wcześniej wstała. - odgarniam kosmyki włosów z twarzy i podchodzę do nich zła.
-Liczyłam na to, że będziemy mogli posiedzieć do trzynastej bezczynnie. No weź, nie obrażaj się. - mówi dziewczyna, widząc moją minę. - Wczoraj był ciężki dzień, trochę nic-nie-robienia dobrze nam zrobi. - wyciąga do mnie ręce, a ja śmieję się tylko i siadam koło nich.
-To co będziemy robić? - pytam po chwili.
-No jak to co? Nic! - mówi Matt, jakby to było oczywiste, ale widząc, że dalej nie bardzo wiem o co chodzi, postanawia po prostu włączyć telewizor. Nie mija pięć minut, kiedy zrywam się na równe nogi.
-Ja wiem co mogę robić! Pojadę złożyć papiery na studia! - krzyczę radośnie wymachując rękami.
-Twoje pojęcie ,,nic-nie-robienia" różni się od mojego. - twierdzi Barbara. - Skąd masz pewność, że cię przyjmą? - drażni mnie.
-Z moją maturą przyjmą mnie wszędzie, z palcem w dupie. - ręką znowu odrzucam niesforne kosmyki, które wpadają mi do oczu. - Poza tym, załatwiłam to jeszcze z moim tatą, w czerwcu. Teraz tylko jadę tam, żeby wszystko potwierdzić. - uśmiecham się do nich i ruszam w stronę drzwi.
-Co ty tak właściwie chcesz studiować? - zagadnął mnie chłopak, kiedy wkładam buty.
-Zarządzanie. Będę wami wszystkimi kierować.
-Już to robisz. - stwierdza Barbara, a ja tylko pokazuje jej język i wychodzę. Radosnym krokiem dochodzę do mojego niebieskiego cuda i gramolę się do środka. Na dworze szaleje już złota jesień, i przyznam szczerze, zaczyna robić się zimno. Włączam ogrzewanie, a zapach mojego odświeżacza powietrza rozchodzi się po samochodzie. Wciągnęłam mocniej powietrze, żeby rozkoszować się zapachem jabłka, który nieubłaganie kojarzył mi się z Harrym. Mam za dużo wspomnień związanych z chłopakiem. Można by pomyśleć, że ten miesiąc w jakiś sposób powinien był pomóc mi oderwać się od niego i wszystkiego co z nim związane. Cóż, tak się jednak nie stało. Jestem dalej wściekła na siebie, że pod wpływem emocji obiecałam mu, że teraz zostaniemy przyjaciółmi i wszystko będzie super. Dałam mu tym tylko niepotrzebną nadzieję na nie wiadomo co. Nie będzie dobrze, jak ma być? Chciałam zamknąć rozdział pod tytułem ,,Harry", a sama go przedłużam. Myślę nad naszym zerwaniem. Nad tym, jak stałam w korytarzu tego jebanego szpitala i patrzyłam jak odchodzi. Czy gdybym wiedziała wtedy, że przeze mnie znowu zacznie ćpać, poszłabym z nim? Nie mam pojęcia. Przyjadę dzisiaj do niego i co mu powiem? Mam pustkę w głowię. Na pewno nawrzucam mu za te narkotyki. I chyba powiem, że chce zakończyć naszą znajomość na etapie przyjaźni.....koleżeństwa. Wszystko mi się pomieszało i dzieję się za szybko. Ciąże dziewczyn, Louis, Harry, studia, KURWA! Za dużo myśli na raz. Operacja, rodzice, ja pierdole. Za dużo wszystkiego. Nie będę pakować się w żadne związki, tym bardziej z nim. Muszę trochę przystopować, odetchnąć. Zdecydowanie. Mimo nadmiaru myśli, jedno wiedziałam na pewno. Jeżeli jeszcze raz, zobaczę zaćpanego Harry'ego, chociażbym miała to zrobić siłą, biorę go na odwyk.
-Nie mogę pozwolić mu się stoczyć. - powiedziałam sama do siebie, wjeżdżając na parking pod akademikiem. Zatrzasnęłam za sobą drzwi i zamknęłam samochód. Stojąc pod wielkim budynkiem, wpatrzona w masywne, drewniane drzwi starałam się jakoś dodać sobie otuchy:
-Pamiętaj, nie będzie tak źle, nie będzie tak źle. Na pewno wszystko pójdzie dobrze. - szeptam do siebie, kiedy decyduję się nacisnąć klamkę i popchnąć drzwi.
***********
-.....wiem, że to brzmi niewiarygodnie, ale naprawdę, jestem Anastazja Sparrow. Mogę panu przywieźć wszystkie dokumenty z Polskiego szpitala, w którym byłam. - od dwudziestu minut staram się przekonać jakiegoś ważniaka, że dziewczyna, która złożyła tutaj swoje papiery, to ja. Ten, po wysłuchaniu mojej opowieści, dalej siedzi wpatrzony we mnie, bez żadnych emocji. - NIE, ZARAZ! JA MAM PRZY SOBIE WYPIS ZE SZPITALA! - klaszczę ucieszona w dłonie i zaczynam grzebać swojej teczce z papierami. Z zadowoleniem wydobywam właściwy, i podaje go mężczyźnie. Bierze go do ręki i spogląda, raz na niego, raz na mnie. W końcu wzdycha, zdejmuje i przeciera swoje okulary i mówi:
-No dobrze, niech już pani będzie. Witamy w University College London. - wstaje i podaje mi rękę. Ściskam ją, zbieram niepotrzebne papiery, dziękuję grzecznie i żegnam się na następny tydzień, gdyż rok szkolny zaczyna się równo z pierwszym października. Wychodzę z budynku i po raz kolejny uderza mnie zimny powiew wiatru. Szybko wchodzę do samochodu, akurat kiedy zaczyna padać. Spoglądam na zegarek. Dwunasta dwadzieścia pięć. Mam czas, żeby dojechać do domu, zgarnąć tych idiotów i razem jechać do chłopaków. Wycieraczki przesuwają się w te i z powrotem po szybie, deszcz bębni o dach samochodu. Jadę w ciszy, jakoś nie miałam ochoty na żadną muzykę. Nie znaczy to, że jestem smutna! Wręcz przeciwnie! Po prostu potrzebuje...ciszy. Zwyczajnie. Teraz tylko pozostaje kwestia pieniędzy. Wiem, że jeżeli chodzi o mieszkanie, mogę spokojnie żerować na Barbarze, w zamian za sprzątanie jej chlewu. Jednak za studia będę musiała płacić sama. Stukam palcami w kierownice i zastanawiałam się, czy mogę znowu wrócić do baru w którym kiedyś dorabiałam trochę. Stawka za śpiewanie nie była za wysoka, ale wystarczająca. Zdecydowanie, trzeba tam pojechać. Jednak nie teraz. Mam inne zajęcia na głowie. Zatrzymuję się pod domem i rozważałam opcje wyjścia i sprowadzenia tu moich przyjaciół. Jednak to, równałoby się z tym, że całkowicie zmoknę. Sięgam po prostu po telefon i wybieram numer Matta.
-Halo? - słyszę jego znajomy głos.
-Wychodźcie już, czekam pod domem. - w tle słyszę niepohamowany śmiech Barbary.
-Dobra, już....hahahah.....już idziemy. - mówi, po czym się rozłącza. Wrzucam telefon do torebki i oparta o siedzenie czekam na nich. Po chwili wychodzą z domu, i zakrywając się przed deszczem rękami, biegną w stronę samochodu. Wparowują do środka i oczywiści brudzą mi wszystko. Rzucam im wściekłe spojrzenie. Uśmiechają się do mnie niewinnie. Przewracam oczami i ruszam. Całą drogę wysłuchuje, jak się świetnie bawili. Po ich opowieściach, jestem w stanie stwierdzić, jak wygląda teraz dom. Tragicznie.
-No i oprócz tego ugotowaliśmy obiad. - kończy całą ich opowieść Matt.
-Dom jeszcze stoi, tak? - upewniam się, co wywołuję jeszcze większą salwę śmiechu. Nie mogę się powstrzymać od chichotu, mimo to, że staram się być poważna i udawać złą na nich. W końcu, parkuję przed domem chłopaków. Siedzę wbita w siedzenie, kiedy pozostali wychodzą.
-Nie idziesz? - pyta mnie Barbara i otwiera moje drzwi. Kręcę przecząco głową, wpatrzona dalej w przestrzeń. Naglę zaczął zżerać mnie stres. - Nie wygłupiaj się, wszyscy czekają. Chodź. - właściwie to wyszarpuje mnie z samochodu i zaprowadza pod drzwi. Opieram się jeszcze chwile, ale przestaje, kiedy przepycha mnie przez próg. Patrze na dziewczynę błagalnie, na co ta tylko kręci głową, starając się wybić mi z głowy pomysł ucieczki. Mozolnym krokiem człapie wzdłuż korytarza, który wdaję się być niemiłosiernie długi. Kiedy cała nasza trójka jest już przy jego końcu, czuję się jakbym miała zemdleć ze stresu. Z zamkniętymi oczami wchodzę do zatłoczonego salonu. Rozmowy i śmiechy milkną w momencie.
-Cześć wam. - podnoszę powieki i spoglądam nieśmiało na zebranych. Wszyscy: cała piątka chłopaków, Perrie, Danielle, Eleanor, są wpatrzeni we mnie, a ich miny mówią same za siebie. Wzrokiem wychwytuję Harry'ego, który podrywa się po chwili z miejsca i podchodzi do mnie.
-Nie mogę uwierzyć....Tak się bałem! - przytula się do mnie gładząc mnie ręką po włosach. Czuje jak jego klatka piersiowa unosi się coraz wolniej i spokojniej. Oddala mnie na chwilę i patrzy na moją twarz. - Boże, jesteś zupełnie inna. Tylko oczy cały czas twoje. - ujmuję moją twarz w dłonie a ja rumienię się lekko. - Tak strasznie, strasznie się bałem. - znowu przyciąga mnie do siebie. Odpycham go jednak zdecydowanym ruchem ręki.
-Harry, proszę cię, musimy porozmawiać na osobności. Nie teraz. - patrze w jego oczy, a ten tylko kiwa głową i odsuwa się ode mnie. Zwracam się do zebranych. To będzie dłuuuga rozmowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz